Rodzina Piotra i jego obrońca od początku uważali, że doszło do zaniedbań ze strony funkcjonariuszy publicznych. - Z akt jasno wynika, że w sprawie doszło do szeregu naruszeń i zaniechań - mówił trzy lata temu mecenas Łukasz Prus. Dziś ma potwierdzenie, że się nie mylił. Sąd Rejonowy dla Wrocławia Śródmieście przyznał rodzicom zastępczym zadośćuczynienie z powodu śmierci Piotra. Nie chcą, aby podawać konkretnych kwot. - Jesteśmy usatysfakcjonowani - komentuje Kazimierz Mądrzyk.
*
Sytuacja rodzinna Piotra od początku była bardzo skomplikowana. Gdy kończył 14 lat i miał trafić do domu dziecka, Mądrzykowie formalnie zostali jego rodziną zastępczą. Najbardziej związany był z Agnieszką, córką Mądrzyków, która traktowała go jak syna. Tak o nim mówiła, choć on zwracał się do niej po imieniu.
- Miał trzy mamy i każda go kochała - mówi. - Biologiczna matka jest chorą kobietą, ale bardzo, bardzo go kochała, tylko po prostu nie mogła się nim zajmować. Na Dzień Matki przynosił nam trzy kwiatki. Dla matki biologicznej, która go urodziła, dla tej, która mu gotowała, sprzątała, prała, no i dla mnie, która też go kochała i była jak siostra.
*
Parę lat temu biologiczny ojciec Piotra poprosił go, aby pomógł porządkować działkę na rodzinną imprezę. Wtedy była pierwsza próba. Powiesił się na tej działce, ale na szczęście brat zdążył go odciąć. Po tym wszystkim był leczony. W wojskowej klinice okazało się, że ma poważne problemy ze sobą i skłonności samobójcze, musiał przyjmować lekarstwa. Brał je i powoli wychodził na prostą. Nie chciał wracać to tego, co zaszło na działce. Wszyscy cieszyli się, że ma to już za sobą.
*
Parę lat później do domu Mądrzyków wpadło trzech policjantów. Zabrali się za przeszukiwanie i pytali o syna. W końcu powiedzieli, że jest oskarżony o gwałt. Piotra akurat nie było w domu.
- Gdyby powiedzieli, że Piotrek komuś mordę obił czy handlował prochami, to ani słowa bym nie powiedział - mówi Kazimierz Mądrzyk. - Ale jeżeli chodzi o zgwałcenie, to ja głowę daję, że nie było, gwarantuję za niego, bo go znam... Znałem.
Agnieszka dała funkcjonariuszom pismo z kliniki, bo - jak mówiła - gdy już go zatrzymają, on koniecznie musi brać leki.
- Wtedy jeden z nich powiedział mi, że Piotr tam będzie je miał - wspomina pan Kazimierz. - Może gdyby dostawał te lekarstwa, nie doszłoby do tragedii.
Parę dni przed wizytą policjantów znajoma Piotra złożyła zawiadomienie, że została przez niego zgwałcona.
- Z jej relacji wynikało, że padła ofiarą brutalnej przemocy seksualnej, na ciele miała obrażenia, co potwierdził biegły sądowy - mówiła trzy lata temu prokurator Renata Procyk-Jończyk. - Piotr był poszukiwany przez nas, zatrzymano go, gdy ukrywał się w samochodzie.
Znali się z tą dziewczyną ze szkoły i kolegowali. Doszło do seksu, ale - jak zeznawała - Piotr zmuszał ją, zachowywał się agresywnie, a ona bała się przeciwstawić. Biegły stwierdził, że dziewczyna miała pewne obrażenia, mogące potwierdzić jej zeznania, a znajomi potwierdzili, że skarżyła się na brutalność chłopaka.
Przesłuchany w prokuraturze w charakterze podejrzanego Piotr nie przyznał się do gwałtu. Owszem, był seks, ale - jak mówił - za każdym razem dobrowolny. Przy okazji wyszło na jaw, że dawał jej amfetaminę i to nie raz. Do tego się przyznał. Do gróźb też, choć nie musiał, bo były dowody w postaci esemesów. Nawet podczas przesłuchania powiedział, że jak tylko ją zobaczy, to na pewno coś jej zrobi, bo przez nią teraz wszyscy uważają go za gwałciciela.
- Biorąc pod uwagę stan psychiczny tego człowieka i materiał dowodowy, jakim wówczas dysponowaliśmy, uznaliśmy że istnieją samodzielne podstawy do zastosowanie środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania, bo Piotr groził popełnieniem umyślnego przestępstwa na życiu i zdrowiu - tłumaczyła prokurator. - W tej konkretnej sytuacji istniała realna obawa, że swoje groźby spełni.
Usłyszał zarzuty. Trzy - o gwałt, o "udzielanie" amfetaminy innej osobie, oraz o groźby karalne. Na wniosek prokuratury sąd zadecydował o dwumiesięcznym areszcie tymczasowym dla Piotra.
I wtedy zaczęła się prawdziwa tragedia.
- Nikt nie widział, że on jest w takim stanie?! - mówi z wielkim żalem Agnieszka. - Jak można zamknąć człowieka, który gada kompletnie od rzeczy?!
Policjant powiedział jej, żeby przywiozła jego rzeczy na komisariat, więc pojechała do domu po najpotrzebniejsze rzeczy, kosmetyczkę, jakieś ciuchy, krzyżyk...
- Dałam mu też rodzinne zdjęcia, paczkę papierosów, bo o nie prosił, i 300 zł - opowiada Agnieszka. - Proszę otworzyć torbę, mówi policjant. Zrobiłam to. Usłyszałam, że mam wyciągnąć leki. Proszę pana, mówię, on musi brać codziennie te leki! Z całej torby wyciągnęli tylko te lekarstwa.
- Ta pani, która go przyjmowała do aresztu, miała w rękach dokument, że jest chory, że powinien lekarstwa brać, że ma skłonności samobójcze, a oni go tak zostawili! - mówi pan Kazimierz.
*
Już jako aresztowany Piotr trafił ponownie do oławskiej prokuratury, gdzie składał kolejne zeznania. Tego dnia był jednak przesłuchiwany bez swojego obrońcy, bo... przywieziono go z aresztu wcześniej, przed ustaloną z adwokatem godziną. Gdy mecenas się pojawił, Piotra nie było już w prokuraturze.
Dzień później powiesił się na sznurówkach przytwierdzonych do kratki wentylacyjnej.
Cztery dni po śmierci Piotra do oławskiej prokuratury dotarła opinia biegłej psycholog, która zupełnie zmieniła sytuację, jeżeli chodzi o zarzut gwałtu. Biegła ustaliła, że przekaz dziewczyny oskarżający go o gwałt był wewnętrznie niespójny, lakoniczny, więc do jej zeznań trzeba podchodzić z ostrożnością - nie mają one psychologicznej wartości dowodowej. Opierając się głównie na tej opinii Prokuratura Rejonowa w Oławie umorzyła postępowanie przeciwko Piotrowi "wobec niepopełnienia przez podejrzanego zarzucanego mu czynu". To było jednak już parę tygodni po jego śmierci.
*
Mądrzykowie od początku mieli wiele pretensji do wymiaru sprawiedliwości, do organów ścigania, do całego systemu.
- Po tym, jak biegły ustalił, że wiarygodność dziewczyny jest żadna, nasz syn powinien być od razu wypuszczony - mówi Kazimierz Mądrzyk. - Po godzinie do aresztu powinien trafić wniosek o zwolnienie go. A przynajmniej można było mu coś powiedzieć, np. panie Piotrze, w poniedziałek pan wychodzi. Wtedy pewnie wszystko skończyłoby się inaczej. No przecież można było to temu dziecku powiedzieć!
Napisz komentarz
Komentarze