Sprawą zajęły się organy ścigania, a ówczesny zastępca komendanta komendanta policji komisariatu policji w Jelczu-Laskowicach poinformował, że prowadzą dochodzenie z art. 248 pkt. 2 Kodeksu Karnego w sprawie użycia podstępu w wyborach samorządowych. Sprawdzają, czy doszło do sfałszowania listy wyborców i czy osoby, które przed wyborami złożyły wnioski o miejscu przebywania w okręgu wyborczym nr 18, poświadczyły nieprawdę.
"Stalinowskie metody"
W okręgu wyborczym nr 18 o mandat radnego ubiegało się wtedy czterech kandydatów. Wśród nich Michał Pakosz, który wygrał wybory i został radnym zdobywając 142 głosy, czyli o 28 więcej niż jego główny kontrkandydat. Poproszony o komentarz do artykułu w lipcu 2015 Michał Pakosz powiedział nam: - Listy wyborców tworzą urzędnicy, a nie osoby postronne. To po pierwsze. Po drugie, dopisywanie się do nich jest zgodne z prawem w świetle Kodeksu Wyborczego. Po trzecie, do takich sytuacji dochodziło w wielu okręgach wyborczych i jeżeli władze gminy chcą być takie uczciwe i w porządku, dlaczego nie zlecą kontroli we wszystkich okręgach? Z tego, co wiem, w wielu dochodziło do takich sytuacji. Powinno się więc prześwietlić wszystkich. Czepianie się mojego okręgu wyborczego jest celowym działaniem ekipy Platformy Obywatelskiej rządzącej w naszym mieście, która cały czas mnie tępi za to, że wytykam ich błędy. Oni próbują mnie zdyskredytować w oczach opinii publicznej za to, że nie jestem ich partyjnym kolesiem. Cały czas nasyłają policję na mnie i na moją rodzinę. To są stalinowskie, bandyckie metody stosowane przez postkomunistów, którzy wykorzystują policję do swoich rozgrywek politycznych. Nie mam już do tego siły.
Szukali długo
Śledztwo trwało kilka lat i kilka razy było czasowo zawieszane, ponieważ wielu wzywanych nie stawiało się na policji. - Przesłuchaliśmy już bardzo wiele osób, mamy też podejrzanych, którym przedstawiliśmy zarzuty, ale nie zamknęliśmy sprawy i jeżeli tylko policja poszuka wszystkich, którzy wpisywali się na listy wyborców, sprawa będzie kontynuowana - mówiła prokurator Renata Procyk-Jończyk w styczniu 2017, udzielając nam wypowiedzi do kolejnego artykułu w tej sprawie zatytułowanego . "Są zarzuty w sprawie sfałszowania list wyborczych". Ówczesny komendant policji informował zaś, że poszukują ostatniej osoby, która dopisała się do spisu wyborców. Podczas śledztwa policjanci ustalili natomiast, że niektóre z podejrzanych osób, wbrew temu, co zadeklarowały, wpisując się na listę wyborców okręgu nr 18, w ogóle nie mieszkały pod wskazanymi adresami albo mieszkały bardzo krótko. Współwłaścicielka jednego z mieszkań, w którym zameldowali się podejrzani, zeznała, że oprócz niej i wujka, którym się opiekuje, nikt inny nie mieszka w ich mieszkaniu. Z plotek wśród lokatorów dowiedziała się, że kilka osób mogło dopisać się do jej mieszkania przed wyborami w 2014 roku. Zeznała też, że prawdopodobnie mógł brać w tym udział Michał Pakosz. W rozmowie z wujkiem ustaliła, że Pakosz pytał go, czy może dopisać kilka osób do listy wyborców z jej mieszkania, a wujek się na to zgodził. Kazała mu wyjaśnić tę sprawę i mężczyzna ponoć rozmawiał z Pakoszem, ale ten miał mu powiedzieć, że nie ma się czym martwić, bo wszystko będzie załatwione i nie ma tu przekroczenia przepisów. Sam wujek (który miał wtedy problemy z nadużywaniem alkoholu, co przyznał podczas przesłuchania na policji, i powtórzył później zeznając w sądzie) twierdzi, że pamięta tamtą rozmowę z Pakoszem, ale był wówczas pijany, nie bardzo wiedział, o co chodzi, i się zgodził. Ale w rzeczywistości nikt inny oprócz niego i siostrzenicy w jego mieszkaniu przed wyborami nie mieszkał.
Współwłaścicielka innego z mieszkań potwierdziła, że na początku listopada 2014 do jej mieszkania przeprowadziła się siostra z mężem, synem i jego dziewczyną oraz dwiema koleżankami. Wprowadzili się do niej z powodu awarii kanalizacji w ich domu. Mieli u niej mieszkać 1-2 dni, a przedłużyło się to do około 10 dni. Kobieta potwierdziła też, że członkowie jej rodziny uzyskali od niej i jej męża zgodę na dopisanie się do listy wyborców jej okręgu wyborczego, jeżeli będzie to zgodne z prawem. Twierdziła też, że wydając zgodę o wpisaniu na listę wyborców, miała na myśli tylko członków rodziny, a nie wszystkich, którzy mieszkali wtedy w jej mieszkaniu. Utrzymywała, że dopiero w dniu przesłuchania na policji dowiedziała się, że tyle osób dopisało się do jej adresu. Nie wiedziała, dlaczego tak się stało i wnioskowała, że mógł to być wynik nieporozumienia. Przekonywała też, że pozwalając na dopisanie się do listy wyborców, nie miała na myśli wpływania na listę głosujących.
Syn właściciela kolejnego mieszkania zeznał, że pozwolił kolegom mieszkać w swoim mieszkaniu, bo... nie mieli gdzie się podziać. Byli u niego przez 1-1,5 miesiąca i mieli ze sobą swoje rzeczy. Nie wiedział jednak, na jaki czas się wprowadzają. Zapytali go tylko, czy mogą wziąć udział w wyborach samorządowych 2014 jako mieszkańcy jego mieszkania. Zgodził się, bo mu to nie przeszkadzało. Żadnego oświadczenia w tej sprawie na piśmie im jednak nie wydawał i w urzędzie z nimi nie był. Sami to załatwili. Zapewniał policjantów, że nie brał udziału w użyciu podstępu i nie miał tego na myśli.
Zarzuty i akt oskarżenia
Policja przesłuchiwała też osoby, które wpisały się do rejestru wyborców okręgu nr 18. Większości funkcjonariusze stawiali zarzut użycia podstępu poprzez złożenie w UMiG J-L wniosku o wpisanie do rejestru wyborców i deklaracji zawierającej fałszywe zeznania, że miejscem ich stałego zamieszkania są mieszkania na os. Hirszfelda w J-L. Tymczasem nie mieszkali na stałe pod tymi adresami i w ten sposób doprowadzili do nieprawidłowego sporządzenia listy głosujących do wyborów samorządowych w roku 2014. Według funkcjonariuszy niektórzy mieli to robić w porozumieniu z Michałem Pakoszem. Zdecydowana większość oskarżanych nie przyznała się do zarzucanych im czynów. Kilku odmówiło też składania zeznań. Wśród nich ówczesny radny Michał Pakosz.
Do zarzucanych czynów przyznały się trzy osoby. Jedna z nich zeznała, że na prośbę Pakosza poszła do UMiG w J-L. On powiedział jej o możliwości przepisania się na inny adres, i zapewniał, że nie będzie z tego żadnych konsekwencji. Twierdziła, że nie pamięta, dlaczego zgodziła się przemeldować i czy mówił jej na kogo ma głosować, ale ostatecznie nie poszła na wybory. Nigdy jednak nie mieszkała w mieszkaniu na osiedlu Hirszfelda, do którego się przemeldowała. Adres tego mieszkania podał jej Michał P. i wytłumaczył, co mówić w urzędzie, by się przepisać.
Napisz komentarz
Komentarze