Przypominamy reportaż Kamila Tysy, pisany wtedy na gorąco - ukazał się w Gazecie Powiatowej parę dni po pożarze:
Przepraszam, ale u nas się chyba pali
Ewakuowano osiem osób, które spały, gdy pojawił się ogień. Były nieświadome tego, co za chwilę może się wydarzyć. Nikomu nic się nie stało.
Uratował nam życie
Wszystko dzięki sąsiadowi, który szedł do pracy i zauważył dym. Od razu obudził mieszkańców. Oni zgodnie twierdzą, że żyją dzięki Stanisławowi Wojnarowskiemu. - Stasiu uratował nam życie - mówiła w piątek lokatorka budynku. - Szedł rano do pracy, zauważył dym i szybko nas poinformował. Potem sąsiadka powiadomiła straż pożarną. Zaczadzilibyśmy się, gdyby nie on. Na pewno byłyby jakieś ofiary.
Jak pamięta to zdarzenie Wojnarowski? - Wyszedłem rano do pracy, zobaczyłem dym i spadające dachówki - mówi. - Chciałem powiadomić przynajmniej jedną osobę, że coś jest nie tak. Zapukałem do pierwszych drzwi, nikt mi nie otworzył. Poszedłem na piętro, do Ewy Korczowskiej. Była w dużym szoku, na początku mi nie wierzyła. Ostatecznie postawiła na nogi wszystkich mieszkańców.
Stanisław Wojnarowski nie potrafił określić, czy dym wydobywał się znad kościoła, czy z przyległego domu: - To było na złączeniu kościoła z budynkiem. Ciężko powiedzieć, gdzie znajdowało się źródło pożaru. Jak wyszedłem z budynku, zobaczyłem ogień w tym samym miejscu, gdzie wcześniej unosił się dym.
Chyba się pali
Mieszkańcy dokładnie pamiętają moment, kiedy zorientowali się, że muszą uciekać. Szok - tak jednym słowem opisują sytuację. Nie mieli pojęcia, jak się zachować. - To było straszne, nie wiedziałam, co mam robić - opowiada mieszkanka. - Zastanawiałam się, czy zabrać coś ze sobą, czy uciekać, tak jak stoję. Ostatecznie nie wzięłam nic, nawet portfela. Moja mama, starsza kobieta po osiemdziesiątce, pomyślała o tym, by wziąć portfel - ja nie. Pobiegłam do sąsiada, by poinformować go o wszystkim. Sposób, w jaki przekazałam tę informację, wydaje mi się teraz dziwny. Nie krzyczałam, nie histeryzowałam, zdołałam tylko powiedzieć: - Przepraszam, Zbyszek, ale u nas się chyba pali. Potem wybiegliśmy z budynku i mogliśmy już tylko czekać na to, co się wydarzy.
Są zarzuty
Prawdopodobnie źródło pożaru było w jednym z mieszkań. Chodzi o pomieszczenie, w którym od wieczora do trzeciej nad ranem trwała impreza. Wszystko wskazuje na to, że za pożar jest odpowiedzialny 36-letni mężczyzna z gminy Domaniów. W budynku był gościem i uczestniczył w spotkaniu. Policja twierdzi, że podejrzany porzucił niedopałek papierosa, który przyczynił się do powstania pożaru.
- Potwierdzam, że mężczyźnie postawiono zarzut nieumyślnego spowodowania pożaru - mówi oławski prokurator rejonowy Renata Procyk-Jończyk. - Teraz jego wyjaśnienia będą weryfikowane procesowo.
Na razie prokuratura nie ma jeszcze opinii biegłego z zakresu pożarnictwa, która mogłaby potwierdzić wersję tego mężczyzny bądź jej zaprzeczyć. Gdyby potwierdził się zarzut nieumyślnego spowodowania pożaru, zagrażającego życiu i zdrowiu osób, oraz strat o dużej wartości, 36-latkowi grozi od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności. Mężczyzna przebywa obecnie w więzieniu, co jednak nie ma nic wspólnego z tymi zarzutami. Musi po prostu odpokutować za swoje stare przewinienia, głównie kradzieże.
Jest także podejrzewany o zrabowanie dwóch torebek oławiankom, które napadł w dniu pożaru. Swoje ofiary zaskoczył rano, w dniu pożaru, na ulicy Kościelnej i Żołnierzy AK. Straciły pieniądze i dokumenty. Torebkę szarpał tak mocno, że obie poszkodowane upadły, a jedna złamała rękę. Podobno dokumenty i karty bankomatowe, które skradł, wrzucił do rzeki.
Jeszcze przed jego zatrzymaniem poszkodowani lokatorzy potwierdzali, że jeden z sąsiadów organizował tego wieczora imprezę. Mówili jednak, że było całkiem spokojnie. - Z całą pewnością nie było tam jakiejś wielkiej libacji - opowiadała mieszkanka. - Akurat mam sypialnię nad tym chłopakiem i nie miałam wtedy żadnych problemów z zaśnięciem. Nie wydaje mi się, że ogień wyszedł właśnie z tego mieszkania - zwłaszcza, że ci, którzy tam przebywali, opuścili budynek jako ostatni. Wyglądało to tak, jakby płomień szedł od strony kościoła.
Nieudolność, czy nieświadomość?
Wielu naszych czytelników skarżyło się na pracę straży pożarnej. Według nich akcja ratunkowa była przeprowadzana zbyt wolno, a otwarcie drzwi wejściowych do kościoła spowodowało gwałtowne rozprzestrzenienie się ognia. - Niektórzy nie rozumieją, że pierwsze i najważniejsze, czym musimy się zająć w trakcie akcji, jest zapewnienie bezpieczeństwa osobom, których życie jest zagrożone - mówi Marek Strugacz, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Oławie. - Priorytetowe było dla nas przeszukanie wszystkich mieszkań, dopiero potem mogliśmy przystąpić do akcji gaśniczej. Jednostki z różnych miejscowości cały czas dojeżdżały na miejsce, jedna po drugiej. Co do drzwi - ich otwarcie niewiele zmieniło. W kościele i tak było już wystarczająco dużo powietrza, by ogień mógł się bardzo szybko rozprzestrzeniać. Zrobiliśmy to, ponieważ chcieliśmy umieścić w środku wodne prądy gaśnicze. Ostatecznie, z uwagi na bezpieczeństwo, nie zdecydowaliśmy się na to.
Co na to miasto?
Zniszczone zostały mieszkania komunalne. Podobnie, jak w po wybuchu gazu przy ulicy Chrobrego, mieszkańcom, którzy nie mieli się gdzie podziać, zaproponowano pobyt w hotelu "Marta". Z tej możliwości skorzystały trzy osoby. W sobotę rano musiały jednak opuścić pokoje. - Nie wiem, co dalej - nikt mi nic nie powiedział - mówił w piątek jeden z mieszkańców. Jak się potem dowiedzieliśmy, nie była to do końca prawda, a przynajmniej tak twierdzą przedstawiciele hotelu i miasta. - Mieliśmy wcześniej zarezerwowane pokoje, więc pogorzelcy musieli się wyprowadzić, ale z tego, co wiem, mają zorganizowane inne lokum - tłumaczy Marta Berdyś, współwłaścicielka hotelu. Tę wersję potwierdza naczelnik Wydziału Gospodarki Komunalnej, Mieszkaniowej i Ochrony Środowiska UM, Bogusław Jazienicki: - Nie zostawiliśmy mieszkańców "na lodzie". Trzy osoby przebywające w "Marcie", w piątek rano zostały poinformowane, że w sobotę mogą się przenieść do hotelu "Neptun". Dwie skorzystały z tej propozycji, a jeden pan zdecydował, że poradzi sobie na własną rękę.
Dzień po wydarzeniu mieszkańcy nie byli zadowoleni ze wsparcia, jakiego udzieliło im miasto: - Mamy wrażenie, że bardziej przejmują się kościołem niż nami. Jedyne, co zrobili, to zapytali, czy mamy się gdzie podziać i zaproponowali hotel. Przyjechał wiceburmistrz, zrobił sobie zdjęcie, udzielił wywiadu i tyle. Interesują się kościołem, bo spłonął, a skoro ludziom się nic nie stało, to nie ma sprawy. Trzeba jednak docenić pracę administratorki, która jest z nami cały czas. To jedyna osoba, od której czujemy prawdziwe wsparcie.
Ze wstępnych ustaleń wynikało, że poszkodowani przynajmniej przez dwa tygodnie zostaną bez mieszkań. Wszystko przez długotrwały proces suszenia i prace remontowe. - Najprościej byłoby, gdyby Urząd Miejski wynajął maszyny suszące. Po co mamy czekać dwa tygodnie, skoro można to zrobić w trzy dni. Sam mam jedno takie urządzenie, mógłbym je udostępnić - mówi jeden z lokatorów. Ostatecznie nie skorzystano z takiego rozwiązania.
Dziś już wiemy, że remont potrwa przynajmniej pół roku. Mimo początkowego niezadowolenia lokatorów, miasto zaoferowało poszkodowanym pomoc, w postaci zastępczych mieszkań. - Na czas remontu dwie rodziny przeniosą się do mieszkań socjalnych, a jednej zostanie wynajęte - powiedział zastępca burmistrza, Witold Niemirowski. - Nie wiemy jeszcze, czy kościół zostanie odbudowany. Decyzję podejmie parafia.
Spłonęliby, gdyby nie kościół?
Kościół pod wezwaniem świętego Józefa zbudowano w 1887 roku. Dawniej był świątynią ewangelicką pw. świętego Michała. Przed spaleniem pełnił funkcję pomocniczą w parafii NMP Matki Pocieszenia.
Dużo spekulowano na temat przyszłości spalonej świątyni. Wszystko wskazuje na to, że będzie odbudowana. - Idziemy w stronę odbudowy - powiedział nam ks. proboszcz Paweł Cembrowicz. - Na miejscu zdarzenia był konserwator zabytków, który stwierdził, że nie wyobraża sobie, by to miejsce pozostało puste.
Ksiądz nie potrafił oszacować strat, spowodowanych przez pożar. Dla niego najważniejsze jest, że nikomu nic się nie stało: - Na ten moment niewiele mogę powiedzieć, spłonęły ławki, witraże, ołtarz, organy. Jedno jest pewne - kościół uratował mieszkańcom życie, bo gdyby nie stał przy kamieniczce, to ogień opanowałby budynek.
Kamil Tysa
*
Straż pożarna otrzymała zgłoszenie o godz. 5.27. Do działań ratowniczych użyto 10 samochodów gaśniczych, 3 podnośniki hydrauliczne, 4 wozy operacyjne i 1 samochód z dodatkowymi aparatami powietrznymi. Na miejsce zdarzenia przyjechali: policja, pogotowie ratunkowe, gazowe i energetyczne oraz przedstawiciele władz miasta i powiatu. Na początku strażacy skupili się na ewakuacji mieszkańców i odłączeniu prądu w budynku. Potem przystąpili do akcji gaśniczej. Ogień gasiło pięć prądów wody. Działania ratownicze trwały 10 godzin 15 minut i wzięło w nich udział 65 osób.
*
Po paru latach kościółek udało się odbudować. 1 lipca 2017 roku ksiądz arcybiskup Józef Kupny odwiedził Oławę, by poświęcić odbudowany po pożarze kościół pomocniczy pw. św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny.
Napisz komentarz
Komentarze