- Mówi się, że pewne rzeczy dzieją się same i zmieniają diametralnie wszystko - mówił artysta, witając gości na otwarciu wystawy. - Takie doświadczenie miałem przy tych pracach. Pracowałem nad konkretną rzeźbią z drewna, która jest na dzisiejszej wystawie, ale pierwotnie miała być czymś innym. Podczas zdejmowania kolejnych warstw materiału pojawiło się jednak na niej specyficzne przebarwienie. Z doświadczenia wiem, że to nigdy nie wróży nic dobrego. Zazwyczaj coś złego - jakieś ciało obce albo, co gorsze, ukrytą komorę, ubytek, który z różnych powodów zdarza się w lipach, z którymi pracuję. Oczywiście było to to gorsze, a wspomniany otwór wypadł na części czoła, oczodołów i nosa powstającej rzeźby. To kompletnie zniweczyło mój pierwotny pomysł. W takich sytuacjach zwykle dość emocjonalnie podchodzę do tego, co robię, i zwykle taka rzeźba ląduje w piecu, ale... nie tym razem. Następnego dnia uznałem, że jednak się nie poddam i coś z tego zrobię.
Długo się zastanawiał, aż odłożył dłuta, chwycił za piłę, bardziej agresywne narzędzie, po które sięga zwykle na początku pracy i zaczął nią rzeźbić. Zupełnie bez projektu, który zwykle wcześniej tworzy w głowie. I nagle powstała forma, która kompletnie go zauroczyła.
- Najlepsze było to, że to zdarzenie stworzyło poczucie odniesienia do człowieka, do naszego wnętrza - opowiadał dalej. - Ta martwica, która wcześniej była ukryta i niewidoczna dla mnie, potrafiła diametralnie zmienić moje podejście i ostateczną formę tej rzeźby. To uczucie towarzyszyło mi też podczas pracy nad kolejnymi rzeźbami. To była taka wspaniała alegoria człowieka, naszego nadszarpniętego wnętrza, wrażliwości i naszych emocji oraz tego, jaki one mają wpływ na naszą zewnętrzną skorupę. Na to, jacy jesteśmy.
Wtedy też artysta przypomniał sobie, że jest takie piękne słowo "atrofia". O ładnym brzmieniu, gorszym znaczeniu - zanik, ale cudownie mu się skomponowało z pracą przy tej rzeźbie, wewnętrznym zanikiem tej materii, z którą miał do czynienia i która ukształtowała tę konkretną formę, a jednocześnie to słowo pięknie brzmiało przez cały okres jego pracy.
- Uderzało jednocześnie w wiele strun na wielu płaszczyznach, począwszy od pracy technicznej artysty, bo rzeźbiąc w drewnie materiału ubywa, więc można popatrzeć na to jak na zanik materii - mówi Jan Herba. - Jednocześnie słowo atrofia dawało mu wytłumaczenie tego działania, uzasadnienie i podwalinę pod to, żeby dokonywać takiego eksperymentu na ludzkiej formie, dokonywać redukcji tej formy i w kontrolowany sposób okaleczać.
- Wszytko to po to, aby skłonić do refleksji - dodał. - Nie jest to osąd człowieka, nie jest to przedstawienie człowieka w stylu "spójrzcie, jacy jesteśmy podli i słabi". To coś w rodzaju próby zbudowania znaków podczas interpretacji. Wiadomo, że u każdego może ona wybrzmieć inaczej, a od znaczącego do znaczonego jest bardzo długa droga i tam was teraz pozostawię. byście oglądając prace doszukiwali się czegoś wewnątrz was. Nie życzę niczego złego, ale myślę, że w każdym jakiś ubytek się znajdzie...
Wystawa jest podzielona na dwie części. Jedna stalowa - bardziej posępna, jest obrazem tego wszystkiego, co nieludzkie - jak nazwał to artysta. Druga - przedstawiająca ciała i ich elementy z drewna - dotyczy człowieka. Stałym wątkiem, charakterystycznym dla Jana Herby, jest forma krocząca, z której nie zrezygnował także przy tej wystawie i - jak mówi - nie zamierza przy kolejnych. Przy tworzeniu kolejnych prac zamierza jednak sięgnąć po inne materiały niż drewno i metal, z którymi do tej pory pracował głównie. Co to będzie? Na razie artysta nie zdradza.
Więcej zdjęć w galerii niżej...
Napisz komentarz
Komentarze