Uchwała z 2017 roku nie jest więc rozwiązaniem problemu, raczej protezą. Jak bowiem nieoficjalnie słyszę w starostwie, zapis o polderze w miejscowym planie zagospodarowania wcale nie znaczy, że on tam jest. - W planie to miejsce jest przeznaczone na polder - nieoficjalnie tłumaczy mi urzędnik. - Przecież jeśli jakieś miejsca przeznaczamy w planie na zabudowę, to wcale nie znaczy, że ona już tam jest. Ona tam MA BYĆ. To samo z polderem. Napisanie w uchwale gminy, że coś pełni funkcję polderu, wcale nie czyni z tego czegoś polderu.
A już zupełnym kuriozum byłoby przyznanie, że to gmina uchwalając miejscowy plan zagospodarowania tworzy u siebie polder, który pozwalałby urzędnikom z Wrocławia zalewać jej wsie...
Istnienie takiego zapisu o polderze w miejscowym planie od początku nie satysfakcjonowało także mieszkańców Starego Otoku.
- Ten plan niczego nie zmienia - mówił w 2017 roku Witold Kuriata. - Zapis wprost o istnieniu polderu ułatwiłby mi sprawę, bo mógłbym napisać do wojewody, że mieszkam na terenie zagrożonym powodzią, więc proszę o wykupienie mojego majątku i przesiedlenie w bezpieczne miejsce. W obecnej sytuacji nie mogę tego zrobić. Nie chcą i nie mogą zalegalizować polderu, bo musieliby wysiedlić obie wioski. Dlatego problem jest i będzie. Pisaliśmy pisma do różnych instytucji odpowiedzialnych za gospodarkę wodną i do decydentów, spotykaliśmy się z nimi, a nawet podaliśmy do prokuratury szefową Dolnośląskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych za bezprawne otwarcie śluzy, ale mimo upływu lat nic się nie zmieniło. Wszyscy nas zbywają, a przy następnej powodzi będziemy mieć wodę pod sufit.
I tak się kręci
Może nie pod sufit, ale w 2024 roku ponad 50 domów w Starym Górniku i Starym Otoku znów zalała woda. Mieszkańcy ponownie pytają, co jest z tym polderem. Jest czy go nie ma?
- Chcieliśmy wybudować świetlicę w Starym Górniku, więc pytamy Wód Polskich, czy możemy - mówi wójt Artur Piotrowski. - Nie możemy. No to pytamy w starostwie. Nie możemy. A na jakiej podstawie? Cisza.
Parę tygodni przed tegoroczną powodzią Urząd Gminy Oława, w związku z przystąpieniem do sporządzenia planu ogólnego gminy, zawiadomił Wody Polskich o takim zamiarze. W odpowiedzi, jakiej udzielił jej zastępca dyrektora regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej we Wrocławiu Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie Jacek Drabiński, nie ma jednak nic o jakimkolwiek polderze na terenie gminy Oława. Jak czytamy w dokumencie, na podstawie aktualnych map zagrożenia powodziowego i map ryzyka powodziowego ustalono, że teren gminy znajduje się częściowo w zasięgach zalewu wodą od rzek Odry i Oławy w przypadku "uszkodzenia lub zniszczenia wału przeciwpowodziowego w scenariuszu całkowitego zniszczenia obwałowania od rzek Odry i Oławy" oraz na obszarze narażonym "na zalanie w przypadku zniszczenia lub uszkodzenia budowli piętrzącej zbiorników Otmuchów i Nysa". O polderze "Oława-Lipki" ani słowa. Dlaczego?
Gdy chciałem o to spytać Jacka Drabińskiego - wicedyrektora do spraw powodzi, czyli jak najbardziej kompetentnego - okazało się, że nie jest to możliwe. Kontakt poprzez sekretariat kończył się na wypytywaniu, kto dzwoni i w jakieś sprawie. Ostatecznie usłyszałem, że skoro jestem dziennikarzem, to pytać mogę jedynie poprzez rzecznika prasowego Wód Polskich.
Owszem, próbowałem zrobić to już wcześniej, ale na pytanie, jakie dokumenty mówią formalnie o istnieniu polderu zalewowego "Oława-Lipki", Jarosław Garbacz, rzecznik prasowy Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej we Wrocławiu, odpisał mi lakonicznie, że taki dokument to... "instrukcja eksploatacji urządzeń polderowych Oława-Lipki". Gdy w kolejnym mailu wyraziłem zdziwienie, że to instrukcja obsługi ma być formalnym dokumentem stwierdzającym, że jakiś teren w Polsce staje się polderem zalewowym, i wyjaśniłem, że chodziło mi o podstawę prawną, ustanawiającą ten teren polderem, a co za tym idzie ustalającym obowiązki oraz prawa osób, które na takim terenie mieszkają, a także obowiązki państwa wobec takich osób, np. odszkodowania, wysiedlenia itp., odpowiedzi od tego rzecznika już nie dostałem, a pytanie zostało przekierowane do warszawskiej rzeczniczki prasowej Wód Polskich Pauliny Pierzchały. I przez wiele dni cisza.
Zadzwoniłem do niej i zapewniła, że postara się jak najszybciej odpowiedzieć na moje pytania (do czasu wysłania tego materiału do druku, czyli przez 6 dni - odpowiedzi nie dostałem). Gdy spytałam, czy jednak mógłbym na ten temat porozmawiać z wicedyrektorem Jackiem Drabińskim, skoro jest odpowiedzialny za sprawy powodzi na naszym terenie, usłyszałem: - Pan wicedyrektor w tym momencie jest bardzo zaangażowany w to, co się dzieje aktualnie (powódź cały czas trwała - red.), więc spotkanie z nim będzie problematyczne.
Próbowałem się skontaktować bezpośrednio z panem Drabińskim, wykorzystując także oławskie znajomości (jego brat jest radnym powiatowym), ale nic z tego nie wyszło. Ponownie usłyszałem, że nie ma prawa wypowiadać się do prasy.
W pewnym sensie to rozumiem. Gdy tuż po powodzi w 2010 roku doszło do spotkania mieszkańców zalanych wsi Stary Otok i Stary Górnik z Joanną Gustowską, dyrektorką Dolnośląskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych - to ona wysłała wtedy do gminy zawiadomienie o otwarciu polderu "Oława-Lipki" - wytrzymała na spotkaniu zaledwie 30 minut i ostatecznie uciekła przed pytaniami m.in. o status prawdy polderu, o odpowiedzialność, o to, jaki charakter miało zalanie i na jakiej podstawie podjęto tę decyzję. Oświadczyła, że czuje się atakowana i opuściła salę.
To jednak niczego nie zmieniło. Przy kolejnej powodzi ludzie ze Starego Otoku i Starego Górnika pytają dokładnie o to samo: - Czy ktoś nam pomoże? Czy można bezkarnie zalewać nam domy przy każdej większej powodzi? Co z wysiedleniami?
Dotarłem oczywiście do wspomnianej przez rzecznika "instrukcji eksploatacji dla śluzy wałowej polderu Lipki-Oława", na podstawie której zalewa się polder z wioskami na środku, a tam najpierw podane są podstawy prawne istniejących obiektów, by następnie rozbrajająco szczerze stwierdzić, że "śluza polderowa aktualnie nie do końca ma uregulowany stan prawny, wymagany podanymi wyżej ustawami, gdyż nie posiada prawomocnej decyzji wodno-prawnej". Czyli jak na tacy podają podstawę prawną, do której sami się nie stosują.
Szansa na nadzieję
Jak widać Wody Polskie - spadkobierca wojewódzkich Zarządów Gospodarki Wodnej - dobrze znają problem, ale odsuwają go od siebie jak gorący kartofel. Jednemu z rolników, który od 14 lat (!) procesuje się z państwem o odszkodowania za zniszczoną przez powódź ziemię uprawną w Starym Górniku, dyrektor regionalna Wód Polskich we Wrocławiu Beata Głuchowska odpisała w lutym 2024, że aktualizacja Planu Zarządzania Ryzykiem Powodziowym, w odniesieniu do obszaru polderu wskazuje na konieczność opracowania "Planu przesiedleń i wykupu nieruchomości m. Stary Otok i Stary Górnik" i jest to zadanie przypisane do RZGW Wrocław. To jest jednak tylko "konieczność opracowania planu" - zaznacza od razu pani dyrektor - bo "na realizację tego zadania nie udało się w poprzednich latach pozyskać środków finansowych". Przyznaje, że "ze względu na oczekiwania mieszkańców i właścicieli gruntów na polderze oraz oczekiwania samorządów, konieczne będzie wypełnienie obowiązku opracowania takiego planu przez Wody Polskie".
Cały czas - przypomnijmy, że to 27 lat od wielkiej powodzi z 1997 roku i 14 lat po powodzi z 2010 roku - mowa jest jedynie o opracowaniu planu.
- Następnie musi zostać on poddany konsultacjom społecznym i wówczas zostaną ustalone priorytety ewentualnych wykupów - czytamy dalej w piśmie pani dyrektor. - Należy mieć na względzie, że zawsze wyższy priorytet będzie mieć wykup budynków mieszkalnych i przesiedlenie ludności, gdyż dotyczy to bezpośrednio bezpieczeństwa ludzi...
Napisz komentarz
Komentarze