Od niedzieli układali worki wokół domu na Zwierzyńcu Dużym i zabezpieczali nimi wszystko, co się dało.
- Razem z synami, sąsiadami i znajomymi obłożyliśmy nimi calutki dom - mówi pan Zdzisław. - W nocy zmienialiśmy się z synem i pilnowaliśmy, żeby ewentualnie zatkać powstały przeciek. Ale się nie udało. We wtorek rano usłyszałem krzyk żony.
- Otworzyłam drzwi do pokoju, a tam... pełno wody - wtrąca pani Teresa. - Chwilę później była już wszędzie i stała przez pięć dni. Nie mamy piętra, więc niczego nie można było wynieść na górę. Co się dało, wcześniej ustawiliśmy wyżej, ale niewiele to dało.
- Początkowo, gdy woda zbliżała się do domu, nie było piasku, więc załatwiłem go na własną rękę - dodaje Kamil, starszy syn Teresy i Zdzisława. Mieszka z nimi wraz ze swoją rodziną trzyletnią córką i narzeczoną w siódmym miesiącu ciąży. - Później, gdy był piasek, zabrakło worków, i tak w kółko. W końcu dostałem kontakt do pani Kasi z urzędu miasta, która pomogła to ogarnąć. W sumie do ochrony domu wykorzystaliśmy 2 tys. worków. Dzięki pani Kasi dostaliśmy też gumowe buty. Odebrałem je z ratusza. Przy tej okazji napisałem pismo do burmistrza, w którym przedstawiłem naszą sytuację. Już na drugi dzień od tej samej pani Kasi otrzymaliśmy informację, że zarezerwowany jest dla nas hotel gdzie będziemy mogli przeczekać czas oczekiwana na mieszkanie.
Ostatnio włożyli w dom mnóstwo pieniędzy. Zrobili m.in. dach i właśnie mieli go ocieplać, bo pan Kamil chciał zaadaptować poddasze. Do tej pory zajmował z rodziną tylko pokój i kuchnię, a to mało, zwłaszcza gdy urodzi się drugie dziecko. Kupili już nawet potrzebne do wykonania ocieplenia materiały, ale nie zdążyli zrobić nic, bo przyszła woda i wszystko zalała. Zalała też piec centralnego ogrzewania, węgiel, drewno na opał. Wokół domu była ułożona nowa kostka, ale teraz też jest do wymiany. A w domu? - Wszystko jest do remontu - mówi pani Teresa. - Trzeba skuć całą łazienkę. Chłopaki już zerwali panele we wszystkich pomieszczeniach. Zbili też część tynków ze ścian, ale jeszcze nie wszystkie. Syn, dzięki kontaktowi, który również otrzymali od pracownicy urzędu miejskiego, załatwił osuszacze. Pożyczyli mu je jacyś dobrzy ludzie spod Warszawy. Podarowali też wyprawkę dla nienarodzonego dziecka i jesteśmy im wszystkim bardzo wdzięczni. Pomocy doraźnej więc nie brakuje. Pomaga miasto, znajomi synów i sąsiedzi.
Szczególnie jedna sąsiadka, która udostępniła pokój pani Teresie i Zdzisławowi. U niej więc śpią. W dzień wracają do domu i próbują jakoś w nim żyć, ale - jak mówi pani Teresa - to bardzo trudne: - Pod nogami biegają myszy. Cały czas pracuje kilka osuszaczy, skuwają tynk, więc się kurzy, maszyny hałasują i nie wiadomo, jak to dalej będzie. Martwią się bo idzie zima, święta, a dom nie nadaje się do zamieszkania.
To ich czwarta powódź w tym miejscu. Dom jest bardzo stary. Pani Teresa go odziedziczyła. Mieszkają tu prawie 40 lat. Pan Zdzisław właśnie przeszedł na emeryturę. Pani Teresa od lat choruje, ma m.in. zaawansowaną cukrzycę, ale nie pobiera żadnego zasiłku, bo - jak twierdzi - powiedzieli jej, że mąż ma za wysoką emeryturę, a to 3 tys. zł. Pan Zdzisław musi więc dorabiać, ale od trzech tygodni nie chodzi do pracy. Najpierw napełniał worki paskiem, by ochronić dom przed powodzią, teraz od kilku dni sprząta i wyrzuca z domu wszystko, co zalała i zniszczyła woda. W końcu musi jednak wrócić do pracy. Synowie też, bo z czegoś trzeba żyć. Tymczasem w domu jest tyle do zrobienia. Potrzeba pieniędzy, ale i rąk do pracy.
Napisz komentarz
Komentarze