- Czy będą kiedyś pierniki grędzińskie?
- Myślę, że coś pokombinujemy. Śmiejemy się z sołtysem, że trzeba dobrze pogrzebać w lokalnych historiach, to może coś wyjdzie... Na pewno powstaną. Pytanie tylko, czy będą historyczne, odtworzone z dawnych czasów, czy wymyślone tu na miejscu.
- Bo tak też się zdarza?
- Tak, mam już swoją Piernikarkę Wrocławską, czyli taką jakby moją córkę, którą stworzyłam na bazie Bomby Legnickiej. Stwierdziłam, że Wrocław też musi mieć swoją bombę, więc... jest Piernikarka Wrocławska. Ciasto jest bardzo podobne, ale tutaj mamy orzechy włoskie - robię z zielonych orzechów włoskich konfiturę, z powidłami śliwkowymi w środku, i to jest nadzienie. W cieście zamiast orzechów laskowych też są włoskie, a na górze Piernikarka ma pół orzeszka włoskiego, który kształtem przypomina mózg, więc daje do myślenia.
GRĘDZINA/KOLONIA Po prawej piernikarnia, po lewej sklepik ([parę dni przed otwarciem)
- Wiedziałem od dawna, że jest taka firma jak Wrocławskie Pierniki, wasze produkty często widziałem, ale nie miałem pojęcia, że powstają one w Grędzinie, w powiecie oławskim. Na waszej stronie jest wzmianka, że pierniki są wypiekane w jednej z podwrocławskich miejscowości, ale nazwa wsi nie pada. Nawet adres jest mylący, bo mamy Kolonię 5. I tyle. Tymczasem chodzi o Kolonię w Grędzinie. Za bardzo się tą nazwą nie chwalicie...
- Powiem dlaczego. Ponieważ przed grudniem tego roku nie mieliśmy tu jeszcze otwartego sklepu, więc nie chcieliśmy wprowadzać ludzi w błąd. A mieliśmy już sytuacje, gdy ludzie wchodzili na podwórko i pytali, czy tu można kupić pierniki. Od grudnia to się zmieniło, sklep na miejscu działa. Jesteśmy specyficzni, bo jeżeli mamy wpuścić klienta, to musi być idealnie. Ponieważ do tej pory tak nie było, nie chcieliśmy zapraszać do Grędziny klientów. Na jarmarku w Jelczu-Laskowicach 15 grudnia byliśmy między innymi właśnie po to, aby zareklamować taką możliwość. Kiedyś ludzie z Jelcza-Laskowic zamawiali u nas pierniki, a ja się śmiałam, że im przywiozę. Jak? Z Wrocławia? - pytali. Teraz już będą wiedzieli skąd.
- No to skąd w ogóle pomysł na Grędzinę i na pierniki?
- Moja babcia piekła różne ciasta, mama piekła serniki, siostra torty, ale mnie do kuchni raczej nie wpuszczano, najczęściej babci pomagałam. U męża w rodzinie też się piekło. I gdzieś tam w nas to zostało. Ja nie jestem stąd, tylko ze Śląska, za mężem przyjechałam do Wrocławia. Pierniki zaczęłam robić, gdy córki miały po 2 lata, to już było w Grędzinie, gdzie wybudowaliśmy dom. W 2008 roku szukałam pomysłu na świąteczne prezenty i znalazłam fajną książkę z przepisem na pierniki. I zrobiłam domki z piernika. Pochwaliłam się na Facebooku i zaraz potem poszły pytania: - Pani Aniu, a zrobi mi pani taki domek? Dobra. Zrobiłam. Okazało się, że to był przepis z końca XIX wieku. O, fajnie, pomyślałam, bo jakaś baza powstała. Poczta pantoflowa zadziałała, więc zaczęłam wykonywać te domki. Wreszcie stwierdziłam, że coś z tym trzeba zrobić. Usiedliśmy z mężem do rozmowy. Zaczęliśmy grzebać. Doszliśmy do tego, że na Dolnym Śląsku były pierniki jakieś 100 lat wcześniej niż w Toruniu, o czym mało kto u nas wie. Stwierdziliśmy, że będziemy je robili. Powstała firma Pierniki Wrocławskie. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że tego wszystkiego jest za dużo, bo przestaliśmy się mieścić w domu. Zaczęliśmy szukać czegoś we Wrocławiu. Znaleźliśmy lokal i 7 lat temu otworzyliśmy we Wrocławiu piernikarnię, gdzie miałam i kawiarnię, i sklepik, i dwie sale warsztatowe. To było na Kurzym Targu, czyli przy samym Rynku. Fajnie wszystko działało, ale przyszła pandemia. Doszło do zamknięcia warsztatów, potem kawiarni... Dostaliśmy wtedy fantastyczne wsparcie z Wrocławia, bo wciąż były zamówienia. Doszliśmy jednak do wniosku, że te dojazdy do Wrocławia dają nam w kość. Uznaliśmy, że markę jakąś mamy, współpracujemy z Urzędem Miasta i Urzędem Marszałkowskim z wieloma instytucjami kulturalnymi, zdobywamy nagrody, a skoro ludzie przyjeżdżali po pierniki do Wrocławia z Jelcza-Laskowic czy Oławy i Oleśnicy, to z Grędzny będą mieli bliżej. Wróciliśmy do korzeni, czyli do Grędziny i teraz cieszę się, że mam 2 minuty do pracy. Mąż Jacek prowadzi swoją działalność, ale prowadzi nasze social media i transport pierników do klientów. Córki też pomagają pakować zamówienia czy logistycznie wszystko ogarnąć. Gdy mama czasami wpada w amok, to mówią: - Mama, usiądź! To też ważne. Do Grędziny trafiliśmy właściwie przez przypadek, bo wcześniej mąż akurat tu kupił ziemię. Sąsiadów za dużo nie mamy, jest cisza, spokój. Postawiliśmy piernikarnię, sklepik, teraz myślimy o zagrodzie edukacyjnej. Wiosną planujemy aby powstawała. Będzie sielsko, ale chcemy się skupić na piernikach, więc będą posiane pola z różnych zbóż, żeby dzieci z miasta zobaczyły, jak wygląda zboże, z których są wypiekane. Wrócimy wtedy też do warsztatów. Jak widać historia kołem się toczy, bo chcemy tu w Grędzinie robić to wszystko, co robiliśmy we Wrocławiu, ale już na swoim. Obecnie zatrudniamy jedną osobę, Kingę, i teraz często się zastanawiam, jak ja to robiłam od czasów pandemii sama...
Ania i Kinga w pracy
- Oprócz tego sklepiku w Grędzinie, gdzie można kupić wasze pierniki?
- W Legnicy w kawiarni w Centrum Witelona i na zamku w kawiarni Kleks, a we Wrocławiu niemal wszędzie tam, gdzie są produkty lokalne, między innymi na Hali Targowej na stoisku produktu lokalnego. W sumie będzie sporo takich miejsc sprzedaży. Nawet w supermarketach. Jesteśmy np. w Carrefourze we Wrocławiu, właśnie na stoisku z regionalnymi produktami, także w Galerii Dominikańskiej, czy w Magnolii i na Bielanach. Sprzedajemy też w internecie przez nasz sklep, zwłaszcza przed świętami.
- A Jarmark Bożonarodzeniowy we Wrocławiu?
- Ludzie pytają czasem, dlaczego nie ma mnie na tym jarmarku, a ja wtedy odpowiadam, że nie, bo ja piekę wszystko na świeżo, a nie robię tego od stycznia, żeby wystawiać w grudniu.
- Jak duża jest wasza produkcja?
- Czasem w tydzień przerobię 50 kg mąki, a czasami dziennie przerzucę 20 kg ciasta, bo jest takie zapotrzebowanie. Wszystko jest uzależnione od ilości zamówień i od potrzeb.
- Czego w piernikach nie może zabraknąć?
- Zawsze się śmieję, że w sklepach mamy pierniki i ciasteczka korzenne. Żeby był piernik, musi być pieprz. Nie czarujmy się - w przyprawie korzennej musi by pieprz. Oprócz niego w takiej przyprawie mamy goździki, cynamon, kardamon, gałkę, ziele angielskie, kolendrę, imbir. Miód musi być, a w tych sklepowych piernikach, które czasem dostajemy w sklepie, prawdziwego miodu nie ma, a czasem nie ma go w ogóle. Trzeba więc czytać skład. Jeśli ktoś piecze klasyczne pierniki, jak my, robi to na miodzie, na maśle, ma prawdziwą przyprawę korzenne, dobre jajka. My nie bawimy się w masową produkcję, gdzie jajka zastępuje się masą jajeczną z torebki, miód zmieniany jest na syrop glukozowo-fruktozowy, a zamiast masła w najlepszym wypadku jest margaryna albo olej. Nam chodzi o jakość, nie o ilość. Czasem ktoś zadzwoni i mówi, pani Aniu, paletę bym chciała. My takiej masowej produkcji nie robimy, choć zdarza się realizować duże zamówienia.
- Czy jest jakaś sezonowość w piernikarni?
Kolorowe z lukrem też tu powstają
- Nie, ja pierniczę cały rok, dzięki temu, że mam uzależnionych klientów. Oczywiście największy sezon to czas przed Bożym Narodzeniem, czyli od września do połowy grudnia.
- Pierniczy pani wszystko?
- No tak, bo ja cokolwiek zrobię, to spierniczę. Ostatnio nawet śledzia spierniczyłam...
- Śledzia?!
- W Piwnicy Świdnickiej był kiedyś w karcie śledź na pierniku i to ja te pierniki robiłam. Moja wersja to jest klasyczny piernik, na to idzie rukola, udało mi się dostać majonez truflowy, do tego śmietana dwunastka z Międzyborza, bo ja uwielbia produkty stamtąd, na to wszystko śledzik w zalewie, a na niego warstwa kremowego sosu. I jeszcze na to kawior.
- Oryginalnie. Czyj to był pomysł?
- Po raz kolejny inspiracja z kuchni Grzegorza Sobela. Tak jak jest śledź na pierniku, tak jest karp w szarym sosie piernikowym. Te przepisy gdzieś funkcjonowały, tylko trzeba je wygrzebywać.
Napisz komentarz
Komentarze