Sama wie, jak bardzo chorzy potrzebują nadziei i wsparcia, bo była jego pacjentką Ważyła tylko 48 kilogramów i nie rozpoznawała się w lustrze, gdy córka zabrała ją ze szpitala. Usłyszała od lekarza, że nadaje się tylko do hospicjum. Pomyślała, że to już koniec, ale to był dopiero początek. Elżbieta Litwin trafiła pod opiekę hospicjum domowego "Caritasu". - Rok przed chorobą przestałam pracować, miałam odpoczywać i cieszyć się życiem - opowiada Elżbieta. - Bolały mnie krzyż i nogi, a nie - jak można się było spodziewać - brzuch. Rak jest utajniony, nie boli, ból pojawia się dopiero w ostatnim stadium.
W styczniu ubiegłego roku zaczęło się dziać ze mną coś złego, USG niczego nie wykazało, dopiero kolonoskopia. Diagnoza - rak jelita. W lipcu miałam operację - usunięto mi jelito grube, macicę i jajniki. Dwa tygodnie nic nie jadłam, byłam karmiona pozajelitowo, rany źle się goiły. To, że zajęli się nią lekarze, pielęgniarki, a także psycholog z hospicjum, uważa za najlepsze, co mogło się jej przytrafić w tej strasznej chorobie. Pani Elżbieta opowiada, że bardzo źle zniosła długotrwałą chemioterapię: - Załamałam się. Nawet dziś, gdy myślę o tym, co przeszłam, strasznie to przeżywam. Gdyby nie pracownicy hospicjum domowego, pomoc psychologa, byłoby bardzo źle. Jestem im bardzo wdzięczna. Postanowiła opowiedzieć o swojej chorobie właśnie po to, aby podziękować lekarzowi Adamowi Dziadurze i całej załodze oraz pokazać, że z hospicjum można wyjść. Teraz z nimi współpracuje, wzięła udział w "Polach Nadziei" i w "Wieczorze przy świecach". Najważniejsze w idei hospicjów domowych jest to, że pacjent nie musi leżeć w szpitalu, co potwierdza pani Elżbieta: - Jestem bardzo zadowolona z opieki, pielęgniarki i lekarze byli dla mnie jak rodzina. Nie dałabym rady chodzić do przychodni. Tak, na początku jest bariera... taka psychologiczna, aby się zwrócić do hospicjum. Niektórzy myśleli, że już umieram. Nie trzeba się bać, ktoś dobrze to wymyślił. Być i chorować we własnym domu to zupełni co innego niż w szpitalu. W mojej rodzinie był rak, dlatego tak bardzo się bałam bólu, chyba bardziej od śmierci. Strachy nasilały się w nocy, ulgę przynosiła rozmowa z psychologiem. Od lekarza usłyszała, że dostała drugie życie. Wiadomo, jak bywa z tą chorobą - może odezwać się po latach przerwy. Dlatego pani Elżbieta cieszy się każdą chwilą. W ubiegłym roku nie miała siły robić na swojej działce przy ul. Kilińskiego, ale zamierza to nadrobić. Wspomina, że doktor Dziadura chwalił ją, że podczas leczenia starała się przebywać na świeżym powietrzu. Głaszcze swojego kota Łatka i opowiada o prawnuczkach, rodzinie, dzieciach, swoim pobycie u syna w Anglii, gdzie bardzo jej się podobało. - Mam 71 lat. Tak szybko to życie leci... Kiedy to minęło? - zastanawia się. - Ale człowiek tak bardzo chce żyć. Szkoda by było. Tak się cieszę z prawnuków, wnuków, każdą chwilą.
Tekst i fot.: Monika Gałuszka-Sucharska
Napisz komentarz
Komentarze