Tekst ukazał się na łamach "Gazety Powiatowej" w czerwcu 2016 roku.
- W zeszłym roku na łamach "GP-WO" rozmawialiśmy o twojej podróży po Ameryce Południowej. Od tego czasu byłaś w kilku innych, pięknych zakątkach świata, ale to zupełnie inna historia, na inną rozmowę. Opowiedz, jak trafiłaś do obozu dla uchodźców.
- Uczestniczyłam w wymianie studenckiej w Bułgarii, a ponieważ nie miałam zbyt wielu zajęć, jeździłam trochę po okolicy. O możliwości wolontariatu w obozie dla uchodźców w greckiej Idomeni dowiedziałam się od jednego ze studentów, który właśnie stamtąd wrócił. Ponieważ los przybywających do Europy nie jest mi obojętny, zdecydowałam, że powinnam tam pojechać.
- Tak po prostu, bez przygotowania?
- Tak. Jadąc wiedziałam jedynie, gdzie znajduje się hotel, w którym utworzono punkt informacyjny. Codziennie wieczorem organizowano spotkanie wprowadzające dla nowych wolontariuszy. Drugie zebranie odbywało się rano, wtedy wszystkie grupy omawiały, co jest danego dnia do zrobienia i ilu ludzi potrzeba. Oprócz tego w zasadzie każdy mógł zaproponować własny "projekt". Na miejscu było wielu wolontariuszy, do których można było się przyłączyć i pomagać przy konkretnych zadaniach, działało też dużo organizacji pozarządowych (jest to lepsza opcja, jeśli przyjeżdża się na dłuższy czas), ale panował lekki chaos. Nie było właściwie nikogo, kto by odgórnie tym sterował. Trzeba jednak podkreślić, że cały obóz funkcjonował jedynie dzięki pracy wolontariuszy i organizacji humanitarnych. Codziennie jedni wolontariusze przyjeżdżali, inni wyjeżdżali. Był to obóz nieoficjalny i władze Grecji nie zapewniały ani posiłków, ani opieki medycznej, ani jakiejkolwiek innej pomocy. Ja w każdym razie jej nie widziałam oraz o niej nie słyszałam.
- Mieszkałaś w obozie?
- Większość wolontariuszy zatrzymywała się w miasteczku oddalonym o 20 km. Ja spałam w namiocie przy hotelu, który był centrum całego wolontariatu. Niektórzy mieszkali w opuszczonym budynku obok, inni wynajmowali hotelowe pokoje.
- Czy wśród wolontariuszy spotkałaś innych Polaków?
- Spotkałam trzy osoby z Polski studiujące pomoc humanitarną. To mało, jak na tak dużą liczbę wolontariuszy. Po powrocie rozmawiałam z paroma osobami, które planowały wyjazd. Najwięcej jednak było Hiszpanów i Niemców, prężnie działał też "Czech Team".
- Jakie było twoje pierwsze wrażenie, gdy dotarłaś do obozu?
- Szczerze mówiąc nie pamiętam pierwszego wrażenia. Jeśli przyjeżdżasz w piękny słoneczny dzień, na początku wydaje ci się, że "chyba nie jest tutaj aż tak źle". Obóz przypominał trochę pole namiotowe jakiegoś festiwalu, tylko czystsze - takie miałam skojarzenie. Wyobraź sobie jednak, że mieszkasz na takim Woodstocku miesiąc, dwa? Przestaje być różowo.W jednym namiocie potrafi spać sześć osób - rodzice i czwórka dzieci. Na cały obóz, na dwanaście tysięcy osób, było tylko parę pryszniców! Ja dopiero po kilku dniach odkryłam, że w ogóle są. W deszczowe dni namioty pływają w błocie, w słoneczne nagrzewają się nie do wytrzymania. Sytuacja zmienia się z dnia na dzień. Nie tylko pogodowa, ale też polityczna. Nie wszystko jest widoczne na pierwszy rzut oka, więc tak naprawdę zaraz po przyjeździe nie ma się świadomości, jak funkcjonuje obóz. Dopiero kiedy poznajesz ludzi, słuchasz ich historii, zaczyna docierać do ciebie, jak wygląda ich rzeczywistość... i ciarki przelatują ci po plecach. Chodzi o to, ile człowiek jest w stanie znieść. Pamiętajmy, że większość tych ludzi ucieka przed wojną albo prześladowaniami na tle etnicznym lub religijnym. I to nie jest wojna, która wybuchła wczoraj, ale trwa już 5 lat! Wielu z uchodźców straciło bliskich. Przebyli długą drogę, by dotrzeć do "bezpiecznej" Europy, a tutaj czeka na nich zamknięta granica - drut kolczasty i oddziały policji. Ile jest w stanie znieść ludzka psychika?
- Właśnie, ile? Jak wyglądają nastroje koczujących ludzi, co z ich cierpliwością?
- Ludzie są sfrustrowani, szczególnie ci, którzy przebywają w obozie od dłuższego czasu. Świadczą o tym chociażby manifestacje. Przeważnie są pokojowe, chociaż bywa, że policja musi interweniować, kiedy ludzie próbują sforsować ogrodzenie. Jest to raczej wyraz desperacji, niż prawdziwa próba ucieczki. Kończy się zazwyczaj rozpyleniem gazu łzawiącego przez funkcjonariuszy, którego - muszę dodać - nadużywają. Często wśród poszkodowanych są kobiety i dzieci, które jedynie przyglądały się z daleka. Uchodźcy próbują też innych sposobów zwrócenia na siebie uwagi, na przykład strajków głodowych. W pamięć zapadł mi obraz starszej kobiety, która rozpłakała się, kiedy roznosiliśmy owoce. Opowiadała coś w swoim języku jednemu z wolontariuszy i trudno było ją uspokoić. Czuliśmy się całkowicie bezradni. Widać, że ludzie tracą powoli nadzieję.
- Rozumiem, że sytuacja była bardzo napięta. Na pewno wiele razy rozmawiałaś z uchodźcami, a czy mogłaś nawiązać kontakt z tymi, którzy pilnują granicy? Co oni czują, czy jest im żal, że nie mogą wpuścić tych ludzi?
- Nie, nie rozmawiałam z policjantami pilnującymi granicy. Po pierwsze, nie sądzę, że wolno im, i że chcieliby ze mną rozmawiać, tym bardziej że w momencie, kiedy byłam w obozie, sytuacja była dość nerwowa, bo uchodźcy organizowali manifestację. Zdaję sobie sprawę, że funkcjonariusze jedynie wykonują swój zawód, ale nie powinni nadużywać władzy. O ile greckiej policji na początku nie miałam nic do zarzucenia, o tyle macedońska podczas protestu nie przestrzegała zasad "fair play". Po 10 kwietnia - wcześniej przyjazne - relacje między wolontariuszami a policją bardzo się zaostrzyły. Doszło nawet do paru bezpodstawnych zatrzymań z błahych powodów, jak posiadanie scyzoryka czy walkie-talkie.
- Skąd pochodzili uchodźcy w obozie, w którym byłaś jako wolontariusz?
- W większości z Syrii, Afganistanu, Kurdystanu. Dla nich pierwszym etapem podróży jest dotarcie do Turcji. Później z pomocą opłaconych przemytników przepływają na greckie wyspy. Odległość jest niewielka, ale łodzie są w bardzo złym stanie technicznym, również kamizelki ratunkowe nie spełniają standardów bezpieczeństwa, przez co część uchodźców nigdy nie dociera do brzegu...
- Na czym polegała pomoc, której udzielałaś tym ludziom?
- Każdego dnia robiłam właściwie coś innego. Parę razy rozdawałam dzieciom banany. Większość niezależnych wolontariuszy zaczynała od tego. Można było przy okazji trochę poznać obóz, bo chodziło się od namiotu do namiotu. To wdzięczne zajęcie, ponieważ czujesz, że robisz coś dobrego, widząc uśmiechnięte twarze. Ale były zadania dużo ważniejsze, jak pomoc przy przygotowywaniu obiadów czy segregowaniu ubrań i innych przedmiotów przysyłanych w darach. Później następowała dystrybucja, z którą było najwięcej problemów. Ubrań nie brakowało, pozostawała tylko kwestia, jak je sprawiedliwie rozdać, jak dotrzeć do każdego z tym, czego akurat potrzebuje. Któregoś dnia pojechaliśmy do obozu z całą ciężarówką wypełnioną ubraniami. Wypakowaliśmy je z pomocą uchodźców w obozie i zostawiliśmy, żeby sami rozdzielili między sobą. Nie wiem, czy to najlepsze rozwiązanie, ale nie może być tak, że ludzie nie mają się w co się ubrać, a w magazynie piętrzą się pełne pudła. Gorzej było z butami, bielizną osobistą i środkami czystości, których zawsze brakowało.
- Co według ciebie może zrobić Europa, narody, kraje, aby pomóc uchodźcom? Jakie powinni podjąć działania?
- To bardzo trudne pytanie. Jeżeli nikt z Parlamentu Europejskiego nie znalazł jeszcze cudownego rozwiązania tej sytuacji, to ja raczej też go nie znam. Jedno mogę powiedzieć - na odgradzanie się murem i mówienie, że wyśle się jedynie pomoc do krajów pochodzenia uchodźców, jest trochę za późno. Oni już tutaj są i kraje Unii Europejskiej muszą ze sobą współpracować, żeby tym ludziom pomóc, a nie udawać, że to nie ich problem. Po pierwsze - to niehumanitarne, po drugie - wstępując do Unii bierze się na siebie pewne zobowiązania. Pomijając rozwiązanie sporów, który kraj ilu uchodźców przyjmie i zorganizowanie im godnych warunków bytu, konieczne jest usprawnienie procesu przyznawania statusu uchodźcy, bo to pierwszy krok, by mogli opuścić obozy. Procedury są tak skomplikowane, jakby specjalnie chciano utrudnić składanie wniosków. Na przykład wymóg odbycia rozmowy z urzędnikiem przez Skype`a. Przy okazji odpowiedź na powtarzające się pytanie - po co uchodźcom smartfony? Między innymi właśnie po to, żeby godzinami próbować dodzwonić się do ministerstwa.
- A co w takim razie według ciebie może zrobić dla tych ludzi pojedyncza osoba, szary obywatel Europy, świata?
- Oczywiście można wesprzeć finansowo czy też rzeczowo organizacje zajmujące się pomocą uchodźcom. Każdemu, kto ma czas i siłę, polecam spędzić chociaż tydzień jako wolontariusz w jednym z obozów (niekoniecznie w Grecji, są obozy również bliżej, np.w Niemczech). To przeżycie, które zmienia świadomość i uczy empatii. Nie będę ukrywać, że przez jakiś tydzień po powrocie nie mogłam się pozbierać. Zastanawiałam się, co jeszcze mogę zrobić. Doszłam do wniosku, że powinnam opowiedzieć ludziom, jak to wszystko naprawdę wygląda, że nie jest do końca tak, jak przedstawiają to media. Powinno się więc o tym rozmawiać i korygować informacje. Oprócz tego, w Polsce w wielu miastach działają grupy wspierające uchodźców, organizujące manifestacje, wykłady, podpisywanie petycji, ale także wydarzenia kulturalne czy warsztaty komunikacji międzykulturowej. Można włączyć się w działania jednej z nich. W krajach, do których uchodźcy już dotarli, jest o wiele więcej możliwości pomocy, ale nawet jeśli wydaje się, że na odległość niewiele możemy zrobić, powinniśmy próbować. Przypomnę jeszcze, że jeden z mieszkańców Oławy przyjął pod swój dach rodzinę syryjską. Istnieją programy umożliwiające i taką pomoc.
- Często słyszy się, że uchodźcy to w większości młodzi mężczyźni, którzy chcą przeniknąć do Europy, aby później narzucić swoją kulturę, religię bądź uaktywnić się jako terroryści. Co powiedziałabyś osobom, które tak sądzą?
- Moim zdaniem to błędne rozumowanie. Państwo Islamskie nie narażałoby swoich ludzi na takie warunki. Nie wysyłają ich przecież, żeby tkwili miesiącami w obozach. Podejrzewam, że mają dużo lepsze sposoby na dostanie się do Europy. Poza tym uchodźcy uciekają przed wojną, czyli między innymi właśnie przed terrorem ISIS - mamy więc wspólnego wroga. Jeżeli chodzi o przekonanie, że wśród uchodźców są sami mężczyźni - mogę powiedzieć to, co widziałam na własne oczy. W obozie w Idomeni około 40% stanowiły dzieci, reszta to po równo mężczyźni i kobiety. To prawda, że na przykład do Niemiec dociera więcej mężczyzn, ale z tej prostej przyczyny, że jest im łatwiej przedrzeć się nielegalnie przez granicę, choćby przez rzekę, czego kobiety i dzieci nie dają rady zrobić. Wbrew pozorom to mężczyźni są bardziej "przydatni" - jeśli da się im pracę, sami na siebie zarobią, kobiety i dzieci trzeba przeważnie utrzymywać. Dodam, że ci, których było stać na podróż do Europy, to często wykształceni ludzie, a kraje przyjmujące powinny witać ich z otwartymi ramionami...
- Odnosząc się do ostatniego akapitu, który napisałaś na swoim blogu: "Uchodźca = Człowiek". Masz jakiś pomysł, aby ludzie, którzy nawołują do nienawiści wobec uchodźców, zmienili swoje nastawienie? Czy według Ciebie jest w ogóle taka możliwość? Na blogu proponujesz wyjazd do jednego z obozów? A może coś innego?
- Ludzie wykrzykują puste hasła i powtarzają wyuczone argumenty przeciwko uchodźcom, a tak naprawdę nie mają pojęcia o całej sytuacji. Nie boją się uchodźców, tylko wyobrażeń na ich temat - jakie sobie stworzyli (również z pomocą mediów). Szanuję tych, którzy są przeciwko i potrafią swoje stanowisko w kulturalny i inteligentny sposób uzasadnić. Jednak nienawistne komentarze w internecie czytam z niedowierzaniem i jest mi zwyczajnie wstyd za Polaków. Skąd ta nienawiść się bierze? Nawet jeśli założymy, że większość z uchodźców jest muzułmanami, to dlaczego mielibyśmy ich nienawidzić? Co wiemy o tych ludziach? Pamiętajmy też, że zupełnie inaczej zachowywać się będą wyznawcy islamu z Turcji, inaczej z Arabii Saudyjskiej, a jeszcze inaczej z Indonezji. Zresztą w obrębie jednego kraju też nie wszyscy wyznawcy danej religii są tacy sami! To tak jakby powiedzieć, że każdy polski katolik jest "babcią w moherowym berecie". Każde uogólnienie jest przekłamaniem.
Może gdyby autorzy nienawistnych komentarzy zastanowili się chociaż przez chwilę, dostrzegliby niedorzeczność własnych słów. Jednak jeśli ktoś nie chce myśleć, to się go do tego nie zmusi... Dla mnie jest to bardzo smutne i źle świadczy o naszym kraju, tym bardziej że sami Polacy za granicą są nastawieni bardzo roszczeniowo. Jednak na taki stopień agresji nie mam odpowiedzi. Może zwiększenie kar za szerzenie mowy nienawiści i za przemoc na tle rasowym dałoby tym ludziom bardziej do myślenia.
- Czy wiesz, co się teraz dzieje w miejscu, w którym pracowałaś jako wolontariusz?
- Sprawdzam na bieżąco informacje zamieszczane w internecie przez wolontariuszy. Wygląda na to, że dotychczasowe pogłoski o likwidacji obozu okazały się prawdą. Już w kwietniu wzmożone akcje policji, aresztowania wolontariuszy, czy próby ograniczenia dostaw żywności, zwiastowały zmiany. Moim zdaniem to były pierwsze próby zmuszenia ludzi do dobrowolnego opuszczenia terenu przygranicznego. Kilka dni temu policja rozpoczęła przenoszenie ludzi z Idomeni do innych obozów na terenie Grecji. Chciałabym wierzyć, że decyzja umotywowana była poprawą warunków życia uchodźców, jednak już teraz docierają informacje o tym, że w wielu placówkach warunki wcale nie są lepsze. Również inny argument za likwidacją obozu - przeciwdziałanie handlowi ludźmi i podniesienie bezpieczeństwa uchodźców - nie jest prawdziwym powodem. Do tej pory policji nie interesowało, co się tam dzieje, nie było żadnych patroli. Pilnowali jedynie granicy, nic więcej. Nie mogę powiedzieć, że w obozie było w 100% spokojnie. W tak wielkiej grupie ludzi zawsze może się coś wydarzyć. I niekoniecznie zostanie to zauważone. Wiem, że samotne matki bały się wychodzić wieczorami z namiotów. Kwestia bezpieczeństwa na pewno jest jednym z problemów w obozach. Ale likwidacja "Idomeni" tak na prawdę miała jedynie pomóc Grecji w kontrolowaniu sytuacji przy granicy, niewiele miała wspólnego z dobrem samych uchodźców. Zamknięcie obozu jest również nie w porządku w stosunku do tych wszystkich ludzi, którzy starali się stworzyć tam w miarę możliwości warunki do życia. Obozowisko powstało z niczego dzięki pieniądzom, energii i wytrwałości ludzi dobrej woli. Większość uchodźców wcale nie chciała się przenosić. W obozach prowadzonych przez wojsko czują się jak w więzieniu, nauczeni własnymi doświadczeniami nie mają zaufania do greckich władz. Niektórzy z nich przenieśli się do mniejszych nieoficjalnych obozów w okolicy, by uniknąć przymusowej ewakuacji. Uważam, że powinno dać się im wybór. Bliskość granicy podtrzymywała ich nadzieję na przedostanie się w końcu do lepszego życia.
Więcej na: http://dondegringos.blogspot.com/2016/04/jeden-dzien-w-obozie-na-granicy-grecko.html
fot.: archiwum Gabi Możejko
Napisz komentarz
Komentarze