Choć historia może brzmieć zabawnie, państwu Katarzynie i Mieczysławowi Sz. (nazwisko ukryte na życzenie bohaterów artykułu - przyp. red.) wcale nie jest do śmiechu. Stos dokumentów w sprawie waży pewnie więcej niż Gucio i Viki razem, a końca... wciąż nie widać. Sprawę do sądu skierowali strażnicy miejscy. Być może bezradni - po tym, jak niczego emerytom nie udowodnili, zdecydowali się odbić pałeczkę w stronę wyższej instancji. Pierwsze spotkanie z małymi "awanturnikami" Państwo Sz. mieszkają w starej kamienicy przy ul. 1 Maja. Ich lokal to ponad 90 metrów kwadratowych. Do tego należy doliczyć osobisty korytarz - kolejne kilkanaście metrów. Wszystko przez to, że w przeszłości ta przestrzeń dzieliła dwa mieszkania. Już na wejściu witają nas szczeniaki (dorosłe, ale wyglądem już zawsze będą przypominać małe). - One tak reagują na obcych - tłumaczy szybko pani Katarzyna. Zdecydowanie żywszy jest Gucio. Szczeka, skacze, raczej nie ufa. Dużo większym spokojem wykazuje się Vinki. Bez problemu można ją pogłaskać, po chwili nawet sama zaczyna podchodzić. Hałas - choć nieszczególnie uciążliwy - cichnie po niespełna minucie. Można w spokoju usiąść i porozmawiać. Więc w czym jest problem? Uprzejmie donoszę... Zanim sprawa trafiła do sądu, sąsiedzi państwa Sz. składali zawiadomienia do straży miejskiej. Powodem miał być właśnie hałas, który psy powodują. Do tego oskarżano emerytów o nietrzymanie swoich pupili na smyczy, nieubieranie ich w kagańce oraz niesprzątanie nieczystości.
W oświadczeniu zawiadamiającego można przeczytać: - Co trzy godziny moja sąsiadka Katarzyna Sz. wypuszcza swoje dwa psy bez dozoru na podwórko. Wychodzi za nimi i spaceruje. Trwa to około 30-40 minut. Zwierzęta w tym czasie załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne. Biegają wolno, nie mają kagańców, a wyprowadzająca nie ma przy sobie smyczy, żeby je złapać. Głośno szczekają i zakłócają mój spokój. Robią to również w domu. Mieszkam po sąsiedzku i szczekanie jest szczególnie uciążliwe w nocy - w godzinach 22.00 - 1.00 oraz nad ranem - między 4.00 a 6.00. Moje dzieci nie mogą spać. Zwracałam pani Sz. uwagę, ale traktowała mnie lekceważąco. Pan Mieczysław przyznaje, że był mocno zaskoczony wizytą strażników. Pierwszą, drugą i kolejną. Było ich pięć, może więcej.
Co działo się później? Jak zakończyła się ta historia? Czytaj artykuł w całości w e-wydaniu "Powiatowej". Wersja gazety na tablety i komputery dostępna tutaj: http://eprasa.pl/news/gazeta-powiatowa-wiadomo%C5%9Bci-o%C5%82awskie/2016-02-25 Tekst i fot.: Kamil Tysa [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze