- Na czym polega twoja niepełnosprawność?
- Moją wadą wrodzoną jest niedorozwój prawej ręki. - Kiedy sobie zdałeś sprawę, że coś jest nie tak? - Nie było takiego momentu. Od najmłodszych lat miałem ten problem, nigdy nie było inaczej. Jeździłem na rehabilitacje i zabiegi, ale nie miałem złudzeń, że coś się zmieni. Z biegiem czasu coraz bardziej rozumiałem, że tak już będzie zawsze.
- Twoja prawa ręka jest wyraźnie krótsza i szczuplejsza niż lewa. W czym to przeszkadza?
- W zasadzie w niczym. Człowiek może się przyzwyczaić do wszystkiego i jest w stanie nauczyć się wielu rzeczy. Nie wiem, jak to jest mieć dwie normalne ręce. Od zawsze radzę sobie z niepełnosprawnością, więc to nie jest dla mnie problemem. Może przeszkadzać w pewnych drobnych czynnościach, ale w życiu raczej nie.
- Skąd pomysł, żeby grać w siatkówkę, w której silne i sprawne górne kończyny są kluczowe?
- Wszystko zaczęło się w szkole średniej, gdy trafiłem do Centrum Kształcenia i Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Trenerzy "Startu" Wrocław - klubu sportowego niepełnosprawnych - mieli kontakt z tamtą szkołą i starali się wyławiać wśród uczniów sportowe talenty. Po dwóch latach nauki wyłowili mnie. Pojechałem na pierwszy obóz, a tam mnie zapytano, czy nie chciałbym spróbować swoich sił w siatkówce. Przypomniałem sobie czasy szkoły podstawowej. Nigdy nie miałem problemów w tej dyscyplinie, a jedynym moim mankamentem był wzrost. Postanowiłem spróbować.
- Rozumiem, że w młodszych latach, w tradycyjnych szkołach, wf nie sprawiał ci problemu?
- Wręcz przeciwnie, często bywałem jednym z najbardziej wyróżniających się uczniów. Chodziłem na SKS-y, jeździłem na zawody, nigdy nie miałem problemów ze sprawnością fizyczną.
- Wróćmy do "Startu" Wrocław. Trafiłeś tam do sekcji siatkówki...
- Rozpocząłem treningi i szybko się okazało, że jestem jednym z lepszych graczy. Miałem tam miejsce w pierwszej szóstce, a pół roku później otrzymałem powołanie do reprezentacji Polski. To było w 2002 roku, wtedy zaczęła się przygoda w bardziej zaawansowanym trybie. Pod koniec roku odbywały się mistrzostwa świata w Wiśle. Przystąpiłem do nich, jako siódmy, może ósmy zawodnik polskiej kadry, który coraz mocniej przebija się do szóstki. Zdobyliśmy wicemistrzostwo świata i był to dla mnie ogromny sukces. Rok styczności z tym sportem i nagle byłem wśród najlepszych na świecie. Dostałem ogromnej motywacji, która zmobilizowała mnie do jeszcze cięższej pracy.
- Pretekstem naszego spotkania było zwycięstwo w Międzynarodowym Turnieju Siatkówki Plażowej Osób Niepełnosprawnych, w Tajlandii. Zaczynałeś jednak klasycznie- w hali.
- Siatkówka halowa w "Starcie" Wrocław była priorytetem. Moi starsi koledzy wielokrotnie odnosili w tej dyscyplinie wielkie sukcesy. To była bardzo utalentowana drużyna, w niej udało mi się pograć kilka lat. Zdarzało nam się wygrywać nawet turnieje zdrowych, co szokowało naszych przeciwników. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że siatkówka niepełnosprawnych może stać na wysokim poziomie. A my bardzo chcieliśmy to udowodnić.
- Kiedy pojawiła się plażówka?
- W pewnym momencie siatkówka halowa niepełnosprawnych zaczęła umierać. Wszystko przez wycofanie jej z programu Igrzysk Paraolimpijskich. Sport niepełnosprawnych rządzi się swoimi prawami. Jeśli dyscyplina nie jest paraolimpijska, to nie ma na nią funduszy. Mniej pieniędzy to mniej drużyn, mniej turniejów, mniej zawodników. W 2007 roku zaczęliśmy próbować swoich sił w plażówce. Najpierw trójkami, potem dwójkami, by ostatecznie wrócić do trójek. Przemieszczanie się po piasku jest trudniejsze, a na boisku występują ludzie z różnymi schorzeniami, dlatego granie w trójkę jest lepsze. Od tamtej pory, po dziś dzień jesteśmy niepokonani.
- To 8 lat!
- Nie przegraliśmy żadnego meczu, a liczbę setów, które straciliśmy, można policzyć na palcach dwóch rąk. - Jak często gracie? - W Tajlandii rozegraliśmy sześć meczów. Do tego dochodzą turnieje towarzyskie i różne inne imprezy sportowe. Promujemy ten sport, więc pojawia się coraz więcej drużyn. Chcemy, by siatkówka "na stojąco" wróciła na listę sportów paraolimpijskich (obecnie jest tylko w wersji "na siedząco").
- Puchar Świata w Tajlandii to wielki sukces. A wcześniej, wygrywaliście równie prestiżowe turnieje?
- Głównie towarzyskie. Cały czas walczymy o to, by wypromować ten sport. Wielu okazji do oficjalnych międzynarodowych rywalizacji niestety nie ma. W 2010 roku byliśmy na podobnym turnieju w malezyjskim Kuala Lumpur. Zwyciężyliśmy, więc tym razem zaproszono nas do Tajlandii jako obrońców tytułu.
- Aktualnie jesteś zawodnikiem Integracyjnego Klubu Sportowego "Atak" Elbląg.
- Zmieniłem barwy w momencie, gdy we Wrocławiu siatkówka zaczęła podupadać. Dwóch zawodników odeszło na sportową emeryturę, drużyna się rozpadła, nie było nowych nabytków, więc musiałem pomyśleć o czymś nowym.
- Twoi koledzy z reprezentacji też są zawodnikami "Ataku" Elbląg. Rozumiem, że przynależność klubowa nie oznacza regularnych treningów w tamtym mieście. Jak często się spotykacie?
- Właściwie to trenujemy na turniejach (śmiech). Spotykamy się tyle razy, ile mamy na to okazji. Są mistrzostwa Polski, turnieje międzynarodowe i towarzyskie. Wtedy gramy razem, a wychodzi to nam całkiem nieźle.
- Można mieć wiele zastrzeżeń do tego, jak funkcjonuje sport niepełnosprawnych w Polsce, ale jesteście żywym dowodem na to, że warto w ten sport inwestować.
- Fakt jest taki, że wielu już się na nas przejechało. Także zdrowych. Podchodzili do meczów na luzie, spokojni o zwycięstwo, a wynik okazywał się zupełnie odwrotny. W innych krajach sport niepełnosprawnych jest lepiej postrzegany. Chociażby przez transmisje igrzysk. U nas są to kilkuminutowe przebitki w wiadomościach sportowych, a w Anglii wielogodzinne relacje. Miejmy nadzieję, że to się zmieni.
- Wygrywasz ze zdrowymi, ćwiczysz w siłowni, pokonujesz kolejne bariery. W twoim osobistym słowniku jest określenie "nie da się"?
- Zawsze chciałem się rozwijać i ciągle starałem się być lepszym. Jeśli mogę być przykładem dla innych, którzy powiedzą, że czegoś się nie da, to chętnie im udowodnię, że się da. W sporcie żadne wymówki nie są dobre. Możemy więcej niż nam się wydaje. Jeśli nie wyszło ci dziesięć razy, spróbuj jedenasty - a nuż się uda!
Rozmawiał: Kamil Tysa [email protected]
Fot.: archiwum Artura Wąsowicza
Napisz komentarz
Komentarze