Oława
- Istnienie dopingu w ciężarach jest oczywiste. To burzy wizerunek tego sportu.
- To zależy o jakim wizerunku mówimy. Marketingowo jesteśmy na świetnym poziomie. Ciężary są widowiskową i piękną dyscypliną. Udowodniliśmy to podczas mistrzostw świata we Wrocławiu. Jesteśmy bardzo dobrze postrzegani w mediach, a jeśli chodzi o tę kwestię, idziemy w dobrym kierunku. Niestety wciąż tkwimy w bagnie, zwanym dopingiem. To już co prawda sporadyczne przypadki, ale jednak się zdarzają. Z tym musimy walczyć.
- Przykłady można wymieniać - Krzysztof Zwarycz, Marzena Karpińska, przed laty nawet Szymon Kołecki, obecny prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów.
- Na szczęście zmieniamy się kulturowo. 15 lat temu dawaliśmy pewne przyzwolenia. Uważaliśmy, że to jest w pewnym sensie wpisane w metodykę tego sportu. Bardzo źle, jeżeli trenerzy brali w tym udział, ale było to dopuszczalne. Gdy ktoś wpadł, mówiło się: chłopak nie miał szczęścia. U kobiet było to rzadsze, choć mieliśmy swoje spektakularne wpadki w kadrze, za mojego poprzednika. Marzena mogła jechać na Igrzyska Olimpijskie w Londynie i walczyć o medal. Udowadnia to w tej chwili, bo zbliża się do rekordów. Wyniki na mistrzostwach świata i Europy były różne, przez to, że ona nie ma środków do życia. Dopóki sprawa z komisją antydopingową nie zostanie całkowicie uregulowana, nie będzie mogła otrzymać żadnych pieniędzy z ministerstwa. Pojechała do brata w Szwajcarii, żeby zarobić i wróciła na siedem tygodni przed mistrzostwami Europy w Tel Awiwie. Dokonałem rzeczy niemożliwej, bo w krótkim czasie przygotowałem ją tak, że zdobyła medal. Przechodzi wszystkie kontrole i jest w porządku. Tak musi być do Igrzysk w Rio, ponieważ każda kolejna wpadka to dożywotnia dyskwalifikacja.
- Zmieniacie się, ale każde duże zawody, to kolejny przyłapany zawodnik, czy zawodniczka.
- To boli. Rok temu odbywały się mistrzostwa Europy w Albanii. Skończyły się naszym jednomedalowym sukcesem. Wicemistrzostwo zdobyła Sabina Bagińska. Po kilku miesiącach okazało się, że Switłana Czerniawśka z Ukrainy została przyłapana na dopingu. Mistrzynią została więc Sabina, ale co z tego? Cała procedura już przeszła i nigdy nie będzie powtórzona. Mazurka Dąbrowskiego nie odegrano. Sabina jest niespełnioną złotą medalistką. Nie mogła stanąć na najwyższym stopniu podium, posłuchać hymnu i cieszyć się tą chwilą na stadionie.
Kolejna sytuacja. Anna Leśniewska zdobyła brązowy medal, dzięki dyskwalifikacji innej zawodniczki. Tak samo Małgorzata Wiejak. No i teraz okazuje się, że z zawodów wróciliśmy z jednym medalem, a tak naprawdę należały nam się trzy. To jest problem. Walczymy z dopingiem, ale dopóki laboratoria nie będą tak wyposażone, że wynik będzie podawany od razu na zawodach, nie będziemy mogli być tą walką w pełni usatysfakcjonowani.
Teraz wygląda to tak, ze Sabina nie ma tego medalu. W domu ma srebrny. Gdzie jest złoty? Być może Ukrainka nawet go nie zwróciła. Nikt nie robi na to nacisku. PZPC też o to nie walczy. Nie ma to dla nas większego znaczenia. Znamy wynik Sabiny, wiemy, że uczciwie była najlepsza i ubolewamy, że nie mogła się z tego cieszyć.
- Dlaczego akurat w podnoszeniu ciężarów doping jest tak popularny?
- Ponieważ najszybciej przekłada się na siłę. Każda dyscyplina jest czymś skażona. Ciężary były i są spaprane sterydami anabolicznymi, czyli dopingiem, który uszkadza człowieka. Przed laty nie było tej świadomości. Trzydzieści lat temu lekarz podawał to świństwo kadrowiczom. Nie widzieliśmy w tym nic złego, ponieważ żyliśmy w innym systemie wartości. Byliśmy zdecydowanie bliżej bloku wschodniego. I jeśli chodziło o to, by wygrać z Rosjanami, to mogłem dać przyzwolenie (śmiech). Teraz nie ma takiej potrzeby, choć Rosjanie topią się w dopingu.
- A my nie?
- U nas jest zdecydowanie lepiej. Jeśli są jakieś wpadki, to indywidualne. Zaczyna się zmieniać. Wśród kobiet doping to kompletny bezsens. Na swoje nieszczęście panie wybrały sport siłowy. Siła to przede wszystkim testosteron. Na miły Bóg, jeżeli są jeszcze jacyś trenerzy, którzy sugerują dziewczynom wspomaganie testosteronem czy sterydami, to brak mi słów. Chorzy ludzie! Mówimy o ślicznych kobietach, żonach i matkach. One nie mogą brać takich rzeczy, nie tylko ze względów etycznych, ale przede wszystkim zdrowotnych.
Odkąd prezesem związku jest Szymon Kołecki, wiele się zmieniło i nadal zmienia. Jest bardziej profesjonalnie. Współpracujemy z psychologiem sportu, który pracuje z czterema dziewczynami. Jest dietetyczka, dzięki której dziewczyny zupełnie inaczej podchodzą do kwestii suplementacji. Teraz wiemy, że nie trzeba uciekać do tak drastycznych metod, jak doping. Mamy całą masę suplementów, które są dozwolone. Firmy wręcz prześcigają się, by zaproponować coś zawodnikom. Dbają również o to, by w ich środkach nie było żadnego świństwa. Nadszedł czas na detoks. Trzeba walnąć się w pierś i iść do przodu z nowymi zasadami. Kiedyś powiedziałem to w Spale, niestety wielu trenerów się oburzyło.
- Może to oznaczać, że wciąż w tym tkwią?
- Dokładnie tak! Nie metodyka, nie struktura treningu, nie myślenie, nie nowa koncepcja, tylko droga na skróty. I to jest problem, że są miejsca na świecie, szczególnie na wschodzie, które wciąż dają dopingowi dziwne przyzwolenie.
- Dlaczego akurat tam?
- W Europie są bardzo sztywne zasady. Z dopingiem się walczy, jest mnóstwo kontroli. W krajach, w których obowiązuje system totalitarny, jest dużo większe przyzwolenie, ponieważ te państwa chcą się w czymś pokazać. W sportach drużynowych jest trudniej, dlatego trzeba próbować w indywidualnych. Gdy zawodnikowi obieca się złote góry, to on zdecyduje się na doping nawet kosztem zdrowia. Są też takie miejsca, do których kontrola nie dociera wcale. Moja zawodniczka jest badana w ciągu roku przynajmniej dziewięć razy.
- Trenerzy mogą to jakoś kontrolować?
- Nie mogą, tylko powinni. Nie wyobrażam sobie, bym miał grzebać zawodniczkom po torbach, bo to świadczyłoby o niewychowaniu. Moja rola polega jednak na tym, by dbać o ich podejście. Sztangistki muszą wierzyć, że bez dopingu też można. To jest tak, jak z jazdą po alkoholu. Przed laty było to zupełnie inaczej odbierane niż teraz. Za kółko wsiadała masa ludzi. Ja również. Teraz taki kierowca to bandyta. I słusznie. Nie można mówić, że miał pecha, bo go złapali. Trzeba go karać, bo złamał prawo. Podobnie jest z dopingiem i właśnie tego muszą uczyć trenerzy.
- Co jeszcze możecie zrobić, oprócz prób wychowywania?
- Żyjemy w takich czasach, że możemy o tym rozmawiać. Koniec z udawaniem idiotów! Kilkanaście lat temu twierdziliśmy, że dobry jest ten trener, który znalazł dobry środek. Nieważne, jak to wpłynie na zdrowie, byleby przyniosło rezultaty. Wyniki były, ale później siadały mięśnie, stawy itd. Kompletnie nieopłacalne.
- Niektórzy chcieliby pójść w drugą stronę i pozwolić wszystkim.
- Sam byłem kiedyś w takiej grupie. Napisałem publikację, w której proponowałem zamianę myśli Pierre`a de Coubertina (założyciel Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego) na tę Niccolo Machiavellego (kontrowersyjny filozof czasów włoskiego odrodzenia, któremu przypisuje się amoralizm, cynizm i wyrachowanie). Ładujmy w siebie jak najwięcej i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Pozwólmy na to wszystkim, tylko nie dzieciom. Dorośli niech się trują.
Zdałem sobie jednak sprawę z tego, że to jest tak, jak z legalizacją marihuany. W sporcie nie zalegalizuje się dopingu, choć wielu by tego chciało. Przeciętni sportowcy nie mieliby wtedy żadnych szans. Doping jest dla przeciętnych, najlepsi go nie potrzebują.
- Wyleczył się pan z tej myśli?
- Oczywiście. Zmieniamy się, chcemy sportu sprawiedliwego. Kiedyś myślałem inaczej, ale po latach zrozumiałem, w którą stronę musimy iść. I cieszę się, że idziemy właśnie w tę dobrą stronę. Szkoda, że nie wszystkim to odpowiada.
- Powiedział pan kiedyś, że w PRL-u sport był enklawą wolności. To znaczy, że wszyscy brali?
- Nie można uogólniać, że wszyscy. Duża część.
- Pan również?
- W pewnym czasie tak.
- Świadomie?
- Za przyzwoleniem trenera. Mieliśmy to narzucone z góry, jako środek, który warto wziąć. Tak jak dzisiejsze suplementy. Pamiętajmy, że to było na początku lat 80. W tamtych czasach to był standard.
- Kiedy nawyki zaczęły się zmieniać?
- Zmieniają się gdzieś od dziesięciu lat. Jako trener, nigdy nikomu żadnego świństwa nie proponowałem.
- A co by się stało, gdyby pan przyłapał, którąś swoją zawodniczkę?
- Ubolewałbym nad tym faktem i musiał ją usunąć z klubu. Jeśli chcemy z tym walczyć, nie możemy przymykać oka. Wybaczać trzeba, ale karać również. Jeśli ktoś chce brać, będzie to robił, ale nigdy za moim przyzwoleniem.
- Na jakim poziomie jest walka z dopingiem w naszym kraju?
- Jest coraz lepiej, ale wciąż niezadowalająco. Pojedyncze wpadki jeszcze nam się zdarzają i musimy z tym skończyć. Nie możemy tego zamiatać pod dywan, bo im bardziej chce się coś ukryć, tym większą sensację to budzi, gdy wyjdzie na jaw. Ja apeluję - naprawdę nie warto! Nawet dla medalu olimpijskiego i późniejszej renty. Młody człowiek, który myśli o rencie, jest dla mnie umysłowym inwalidą. On ma się vrozwijać, a jeśli będzie na tyle dobry, by zdobyć medal na igrzyskach, to po zakończeniu kariery czeka go miły dodatek. To chore, że wielu myśli tylko o tym, by w wieku 40 lat korzystać ze sportowej emerytury.
- Co można jeszcze poprawić w tej walce?
- Mentalnie muszą się zmienić się wszyscy. Nie wezmę, przegram, ale mam świadomość, że byłem czysty - to jedyne odpowiednie podejście. Musimy grać fair, dlatego niedopuszczalne jest również, by ktoś podkładał mocz. A takie rzeczy też się działy! Kiedyś mogłem zrozumieć, że chłopak wziął. Ale niech potem sam poniesie za to konsekwencje. Podkładanie nieswojego moczu i inne tego typu praktyki się zdarzały. Teraz komisja już do tego nie dopuści.
- Myśli pan, że uda się wygrać?
- Mam taką nadzieję. Boje się tylko, że zawodnicy zaczną kopać pod sobą dołki. Ten jest za dobry, więc doleję mu jakiegoś świństwa. To byłby cios poniżej pasa. Obyśmy nie dożyli takich czasów.
- Zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że trenerzy odgrywają kluczową rolę w walce z dopingiem i przede wszystkim oni powinni dbać o odpowiednie podejście swoich zawodników?
- W stu procentach.
Napisz komentarz
Komentarze