Walcząc samotnie często byliśmy w stanie odpowiedzieć na ciosy przeciwników w sposób silny i nowoczesny. Niestety, wtedy nie wysłaliśmy naszych bombowców nad Berlin czy na inne duże niemieckie albo sowieckie miasto. Takie były rozkazy, ale przecież właśnie taka odpowiedź na agresję byłaby dzisiaj wielkim symbolem, powodem do dumy. Walczyliśmy mimo wszystko, a nasi lotnicy wykonali dwa samotne, skrajnie niebezpieczne loty Karasi i bombardowali wroga w jego kraju. Pierwszy lot wykonano właśnie do Oławy. Ranga tego wydarzenia jest absolutnie wyjątkowa.
Po latach ta historia wciąż nie jest napisana i zbadana do końca. Wciąż budzi emocje i nowe opisy często są sprzeczne i pisane "na nowo". Materialnym symbolem wrześniowych zmagań pozostaje PZL P 23 B Karaś, piękny samolot użyty w walce z poświęceniem - aż do tragicznego końca.
Załogi Karasi z każdym dniem wojny miały coraz większą świadomość przewagi przeciwnika, a pomimo to do końca wszyscy wypełniali swój obowiązek. Relacje z września są dramatyczne, trudne i wciąż wywołują emocje, szczególnie wspomnienia mechaników, którym tuż przed startem pilot oddaje rzeczy osobiste, portfel, obrączkę i prosi, żeby odesłać je najbliższym, po czym rusza do walki. Tak było - załogi Karasi złożyły największą ofiarę. Są symbolem i jeżeli jakikolwiek oręż zasługuję na swój pomnik, to powinien on przypaść załogom i właśnie Karasiowi.
W czasie wojny w 1939 roku Karasie wykonały 446 lotów zrzucając 84 tony bomb. Lotnictwo polskie użyło łącznie 140 Karasi, straciliśmy 120, czyli 86% stanu wyjściowego. Niewiele Karasi udało się ewakuować do Rumunii. To był najwyższy wskaźnik strat wśród wszystkich typów samolotów bojowych naszego lotnictwa. 2 września nalot na Oławę Z chwilą rozpoczęcia wojny polskie eskadry rozlokowano na wielu lotniskach polowych. 1 (21) Eskadra Bombowa znalazła się na lotnisku Wsola, 10 km na północ od Radomia, - to właśnie stąd startowano do lotu nad Oławę.
Wspomina strzelec samolotowy kpr. Teofil Gara: Mechanik rozgrzewał silnik samolotu. Sprawdziłem, czy pod kadłubem wisi pełny ładunek bomb. Byliśmy opóźnieni około 30 minut. Ruszyliśmy szybko na start. Chorągiewka dyżurnego poszła w górę. Pilot włączył pełne obroty, nabierał wysokości. Lecieliśmy na wysokości 1100 metrów w kierunku Radomska i Częstochowy. Przed osiągnięciem celu przywitały nas łuny pożarów i salwy polskiej artylerii przeciwlotniczej. Dymki z działek otaczały samolot. Pilot obniżył lot do 900 metrów. Lecieliśmy dalej. W polu widzenia zauważyłem stanowiska artylerii wroga. Niemieccy artylerzyści popisywali się, strzelając bez przerwy po przekątnej. Pociski ich były jednak niecelne. Zeszliśmy do lotu koszącego 100-200 metrów. Niemcy strzelali dalej. Pilot wywijał piruety utrudniając trafienia.
Artykuł w całości przeczytasz w e-wydaniu "Powiatowej". Do kupienia TUTAJ KOSZT 2.90 zł
Przemysław Pawłowicz
Napisz komentarz
Komentarze