- Ustawa, zatytułowana "przedszkole za złotówkę" już funkcjonuje. Rodzice płacą mniej, a ile miasto dopłaca?
- Zmiany ustawy o systemie oświaty wprowadzone od 1 września 2103, są bardzo korzystne dla rodziców. Widać to wyraźnie, gdy porównamy płatności z ubiegłym rokiem szkolnym. Całodzienny pobyt dziecka w przedszkolu kosztował około 448 zł. Na tę kwotę składała się opłata za godziny przekraczające pięciogodzinną podstawę programową, tj. około 320 zł, oraz 128 zł za pełne wyżywienie. W tym roku, za każdą godzinę, przekraczającą zajęcia programowe, rodzice płacą 1 zł. Za dziecko przebywające w przedszkolu w porównywalnym czasie do roku ubiegłego oraz wyżywienie płacą 228 zł. Nie ma zwrotów za nieobecność dziecka na zajęciach spoza podstawy programowej. Przedszkole dokonuje odliczeń za niezjedzone posiłki.
- Zawsze tak było?
- Nie. Za godzinę zajęć dydaktycznych, wychowawczych i opiekuńczych przekraczającą pięciogodzinną podstawę programowa rodzice płacili w roku ubiegłym 3,20 zł i mieli prawo do odpisania kwot za nieobecności dziecka w przedszkolu.
- Ile pieniędzy idzie teraz z miejskiego budżetu na utrzymanie przedszkoli, skoro rodzice płacą mniej?
- W 2013 roku przedszkola będą kosztowały nas ponad 7,3 mln zł, co stanowi 7,38% całego budżetu miasta. Dotacja z budżetu centralnego na przedszkola w tym roku wyniesie 457 056 zł. Budżet miasta został bardziej obciążony, dostając zadanie "przedszkole za złotówkę".
- Jak rozwiązano problem zajęć dla przedszkolaków, o którym wiele mówiono i pisano w mediach? Wcześniej były dodatkowo płatne i prowadzone przez firmy z zewnątrz.
- Zapytałam panie dyrektorki przedszkoli, jak to było w roku poprzednim i ile kosztowały zajęcia z rytmiki i języka angielskiego (na rytmikę chodziło prawie 100% dzieci, a na język angielski około 50 %), bo o takich zajęciach zadecydowali rodzice. Nie dysponują taką wiedzą, bo przedstawiciele firm podpisywali umowy z rodzicami. Przedszkole zabezpieczało jedynie warunki lokalowe do tych zajęć.
- Teraz nie ma angielskiego w miejskich przedszkolach?
- W Przedszkolu nr 2 i nr 3 mamy nauczycielki, które skończyły wychowanie przedszkolne z językiem angielskim, co daje im możliwość uczenia na tym poziomie. Te dwa przedszkola bawią się tym językiem, bo trudno to nazwać nauką. Wiemy, że dzieci na tym poziomie rozwoju uczą się języków obcych poprzez zabawę. Jeśli rodzice chcą, aby dzieci uczyły się języków obcych, to oczywiście trudno im tego zabronić, ale języka angielskiego nie ma w podstawie programowej wychowania przedszkolnego, pozostają więc zajęcia prywatne. Samorządy różnie poradziły sobie z zajęciami dodatkowymi. Np.Wrocław opłacił zajęcia z własnego budżetu. Nasze dzieci nie ucierpiały z tego powodu, ponieważ wszystkie przedszkola prowadzą bardzo ciekawe zajęcia, w których uczestniczą przedszkolaki, bez względu na status materialny ich rodziców i o to chodziło w tych zmianach MEN.
- Czyli panie przedszkolanki umieją prowadzić takie zajęcia?
- Oczywiście, że są do tego przygotowywane podczas pięcioletnich studiów. Wiemy, że zajęcia dodatkowe, to był głównie interes prowadzących tę działalność, co nie znaczy, że nie wykonywany rzetelnie. Zdobyte przez dzieci umiejętności muzyczne i taneczne były prezentowane podczas przedszkolnych uroczystości. Od września nauczycielki prowadzą w naszych placówkach zajęcia plastyczne, teatralne, taneczne, wokalne, przyrodnicze oraz zabawy i warsztaty z językiem angielskim i inne. Dzieci z orzeczeniami o szczególnych potrzebach edukacyjnych mają zajęcia logopedyczne, a także kompensacyjno-wyrównawcze. W Miejskim Przedszkolu nr 2 jest zatrudniony psycholog na godziny. Nauczycielki, które kończą wychowanie wczesnoszkolne i wychowanie przedszkolne są bardzo dobrze przygotowane do pracy, poza tym systematycznie się dokształcają i pracują nowatorskimi metodami .
- Zdania na ten temat również były podzielone. Część specjalistów mówiła, że firmy zewnętrzne w ogóle nie były potrzebne, a dla dzieci jest lepiej, gdy zajęcia prowadzi pani, którą maluchy znają.
- Zdania są zawsze podzielone, także na ten temat. Nie stało się nic złego z tego powodu, że nie ma zajęć dodatkowych, prowadzonych przez zewnętrzne firmy. Rodzice chcą mieć prawo wyboru i tego nie powinno im się zabraniać. Jestem niezmiennie pełna uznania dla nauczycielek wychowania przedszkolnego, które posiadają wysokie kompetencje pedagogiczne, psychologiczne oraz zdolności artystyczne, i wiem, że potrafią wykorzystać tę wiedzę w pracy z dziećmi. Na pewno dziecko czuje się bezstresowo ze swoją ukochaną panią niż z obcą osobą. Jeśli Ministerstwo Edukacji Narodowej wcześniej i jednoznacznie przekazałoby zakaz płatnych zajęć w przedszkolach, nauczycielki wychowania przedszkolnego zdobyłyby kwalifikacje do nauki języka angielskiego na tym poziomie. Zaproponujemy takie rozwiązanie, opłacając chętnym studia ze środków finansowych na doskonalenie zawodowe nauczycieli. Trzeba trochę czasu, a na pewno w naszym mieście ten problem zostanie rozwiązany.
- Dyrekcje poradziły sobie ze zmianami?
- Panie dyrektorki bardzo dobrze radzą sobie ze wszystkimi zmianami, które dotyczą edukacji przedszkolnej. Wszyscy chcemy zmian, które przyniosą korzyści dzieciom. Chcielibyśmy przygotować je do nauki płynnego czytania ze zrozumieniem, poprzez nowatorską metodę pracy - glottodydaktykę i glottoterapię. Rozmawiałam z logopedą, pracującą w naszych przedszkolach, która podjęłaby się zdobycia certyfikatu do takich zajęć. W Polsce jest jedyny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli "Moden" w Gdańsku, uprawniony do prowadzenia kursów glottodydaktyki i glottoterapii. Myślę, że wejdziemy z tą metodą pracy do naszych przedszkoli już w roku szkolnym 2014/15. Potrzebne są specjalne klocki logo, które najpierw służą do zabawy, a potem do nauki czytania, wymowy, ortografii, a nawet działań matematycznych. Zostały opracowane przez prof. Rocławskiego i kosztują około 2 000 zł. Warto jednak inwestować w pomoce naukowe, nowatorskie metody zabawy i pracy z najmłodszymi dziećmi, to im pomoże w szkolnej edukacji.
- Przedszkole jest niby za złotówkę, ale na początku roku szkolnego rodzice ponoszą koszty dodatkowe: rada rodziców, wyprawka, papier, woda, itp.
- To leży w kompetencjach dyrekcji i rad rodziców. Za pełne wyposażanie placówek i przygotowanie do prowadzenia zajęć odpowiada organ prowadzący. Z tego zadania wywiązujemy się jak najlepiej.
- Co pani sądzi o sześciolatkach w szkole?
- Kiedy szły do szkoły siedmiolatki, musiały osiągnąć tzw. dojrzałość szkolną. Jeśli jej nie osiągnęły, były odraczane po badaniach psychologiczno-pedagogicznych. Ustawa o systemie oświaty daje taką decyzyjność dyrektorom szkół. Większość dzieci doskonale poradziła sobie w oddziałach zerowych w szkole, zwłaszcza jeżeli chodziły wcześniej do przedszkola. Te, które powtarzają zerówkę, często są znudzone powtarzającymi się zadaniami. Nie można porównywać dzisiejszych maluchów do dzieci, chodzących do szkoły 10 - 20 lat temu. Uwarunkowania zewnętrzne są zupełnie inne, dzieci garną się do nauki, a zmęczone są jedynie zbyt długim pobytem w szkole. Niektóre z nich, z powodu pracy rodziców, są w niej od szóstej do szesnastej. Nie upierałabym się jednak przy siedmiolatkach w szkole. Obawy rodziców często są na wyrost. W razie wątpliwości radziłabym zbadanie dziecka pod kątem dojrzałości szkolnej przez specjalistów.
- Rodzice boją się, że ich dziecko jest takie małe, a w świetlicy jest dużo dzieci, więc jak sobie poradzi w tej wielkiej szkole...
- Im wcześniej tam pójdzie, tym szybciej przyzwyczai się do nowych warunków. To widać po maluchach, które przyszły ze żłobka do przedszkola - są niezwykle samodzielne. Jeśli chodzi o warunki lokalowe w szkołach, jest opublikowany niekorzystny protokół NIK-u, ale nie wszyscy się z nim zgadzają. Wiadomo, że przedstawiono jakąś średnią krajową. Są gminy bardzo biedne, średnie i bardzo bogate, a od ich budżetów zależy stopień przygotowania szkół do przyjęcia 6-latków do klas pierwszych. W Oławie poradziliśmy sobie z tym problemem - nie ma mowy, żeby w I klasie nie było stolików i krzeseł,dostosowanych do wzrostu dzieci, czy zabawek i pomocy dydaktycznych. Wyprzedziliśmy swoimi decyzjami MEN - dzieci 3-, 4- i 5-letnie zostawiliśmy w przedszkolach, natomiast "zerówki" utworzyliśmy we wszystkich szkołach podstawowych, początkowo z 6-latkami, a następnie z 5-latkami. Dzięki temu zyskaliśmy miejsca w przedszkolach dla najmłodszych dzieci. Takie rozwiązanie sprawdziło się, a dla rodzice otrzymali ofertę tańszej opieki, bo dzieci w świetlicy szkolnej mają bezpłatne zajęcia, płatne są tylko obiady.
- Jak podsumowałaby pani akcję "przedszkole za złotówkę"ponad podstawę programową?
- Budżetom rodzinnym jest lżej i z tego się cieszę. Szczególnie dlatego, że rodzicami przedszkolaków są młodzi ludzie, którzy mają kredyty na mieszkania, często towarzyszy im brak stabilizacji zawodowej, problemy finansowe nie są im obce. Dobrze, że państwo chce pomagać młodym ludziom. Gorzej jest jednak samorządom, bo scedowano na nas większe wydatki z budżetów na utrzymanie przedszkoli. Nie mamy pomocy zewnętrznej na inwestycje, remonty czy doposażenie w zabawki i pomoce dydaktyczne placówek oświatowych. Państwo nie wspomaga finansowo samorządów, a niestety chętnie dodaje nowe zadania.
- Jak jest z miejscami w oławskich przedszkolach?
- Problemów nie mamy, dzięki miejscom w placówkach niepublicznych. W Miejskim Przedszkolu nr 1 mamy 125 dzieci, w Przedszkolu nr 2 - 195, w Przedszkolu nr 3 -145, w Przedszkolu nr 4 - 125 dzieci. W Niepublicznym Integracyjnym "Kredka" - 75 dzieci, w Punkcie Przedszkolnym "Mały Odkrywca" - 18, w Przedszkolu Niepublicznym "Żak" jest 88 (placówka jest przygotowana na 100 maluchów). Osoby, które chciałyby zapisać dziecko do przedszkola, mogą na to liczyć, ponieważ trwa pewna rotacja podczas całego roku szkolnego.
Reklama
Zmiany w przedszkolach są korzystne dla rodziców
Z Krystyną Cecko, kierownikiem Referatu Oświaty, Kultury i Sportu Urzędu Miejskiego w Oławie - rozmawia Monika Gałuszka-Sucharska
- 15.12.2013 18:03 (aktualizacja 27.09.2023 16:12)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze