Powiat 300 metrów nad ziemią
Pilotem jest Michał Korzeniowski, 24-letni oławianin, związany z lotnictwem od 19. roku życia. Mamy wystartować z lotniska w Szymanowie, które należy do Aeroklubu Wrocławskiego im. płk. pil. Bolesława Orlińskiego. Polecimy biało-pomarańczową Cessną 150. To jednosilnikowy górnopłat, o rozpiętości skrzydeł 10,2 m. Ma silnik Continental, o mocy 100 KM i pojemności 3,3 dm3. Jest używany głównie do lotów szkoleniowych i treningowych.
Przygotowania
Przed podróżą pilot musi dużo sprawdzać. Na komputerze śledzi pogodę, przy mapie lotniczej wyznacza trasę przelotu, oblicza długości odcinków i czas lotu między kolejnymi miejscowościami. Do następnego etapu przygotowań potrzebny jest samolot, więc idziemy we dwójkę do hangaru. Michał zaczepia hak z przodu maszyny, mnie nakazuje złapać za zastrzał przy skrzydle i razem wypychamy Cessnę na lotnisko. Bez paliwa waży 510 kilogramów, więc wyprowadzenie jej to żaden wysiłek. Na zewnątrz pilot otwiera maskę, osłaniającą silnik i sprawdza poziom oleju, później kontroluje ilość paliwa. Okazuje się, że jest go za mało na zaplanowany lot i trzeba uzupełnić. Popychamy samolot pod dystrybutor, pilot przypina uziemienie i wlewa paliwo do dwóch zbiorników, po jednym na skrzydłach. Jeszcze przed startem musi sprawdzić poszycie samolotu i stery. Do obowiązków pilota należy również mycie szyb przed każdym lotem.
W końcu możemy wsiąść do samolotu. Zamykamy drzwi, przypinamy pasy. W środku jest dosyć ciasno - miejsca jest mniej niż w "maluchu". Przede mną cała tablica prawie nic mi nie mówiących kontrolek i wskaźników oraz wolant, a pod nim pedały. Identycznie jest po drugiej stronie kokpitu. To tak, jakby w samochodzie były dwie kierownice, skrzynie biegów itd. Za pomocą każdej można sterować maszyną.
Pilot sprawdza ostatnie rzeczy, wpisuje do dziennika godzinę startu, nakazuje wyłączyć telefon komórkowy i założyć słuchawki z mikrofonem. One doskonale wytłumiają dźwięki, tak, że siedząc obok siebie, nie słyszymy się. Komunikacja głosowa jest możliwa dopiero po włączeniu radia. Przydatne są też okulary przeciwsłoneczne. Za chwilę Michał odpala silnik. Śmigło, które mam przed sobą, porusza się tak szybko, że staje się niewidoczne. Pomimo słuchawek na uszach, jest głośno. Pilot łączy się z wieżą lotów i zgłasza zamiar kołowania, a później startu. Chociaż on i kontroler wypowiadają słowa wyraźnie, trudno mi zrozumieć, co oni mówią. Dostajemy polecenie kołowania do wyznaczonego pasa. Rozpędzamy się w stronę zachodu, pod wiatr, bo tak szybciej uzyskamy prędkość, potrzebną do startu. Samolot nabiera prędkości, pas startowy jest trawiasty, dlatego z każdą sekundą trzęsie coraz bardziej. Nagle robi się nieco ciszej i spokojniej. To znak, że oderwaliśmy się od ziemi.
Na fot. Pilot pokazuje na mapie odcinek od lotniska w Szymanowie do Oławy
Lecimy
Jest godzina 12.15. Mija kilka sekund, czubki wysokich drzew wyglądają jak małe krzaczki. Pilot co chwilę rozmawia z wieżą. Lecimy z prędkością 170 kilometrów na godzinę. Cessna może wzbić się na 4000 metrów, ale utrzymujemy wysokość 300 m. Im wyżej się znajdujemy, tym mniejsze jest wrażenie prędkości, a szczegóły na ziemi mniej wyraźne. Nad terenami w tej strefie można lecieć minimalnie na pułapie 150 metrów. Skręcamy w stronę Jelcza-Laskowic. Ledwo skończyliśmy się wznosić, a na horyzoncie w oddali już widać miejscowości naszego powiatu. Nad pierwszą, w Miłoszycach, jesteśmy prawie po ośmiu minutach lotu. Widoczność bardzo dobra, ponad 60 km, wieje lekki wiatr. Przy ziemi jest około 18 stopni C, a na naszej wysokości nieco chłodniej.
Otwieramy okno
Nad miejscowościami powiatu oławskiego włączam aparat fotograficzny. Zdejmuję okulary i wtedy przekonuję się, że słońce potrafi dokuczać. Pomimo umytych szyb, na zdjęciach mogą się pojawić smugi. Najprostszą metodą na pozbycie się tego problemu jest otwarcie okna. Nie wpływa to na lot samolotu, ale w kokpicie robi się znacznie zimniej i jeszcze głośniej. Wyciągam rękę na zewnątrz, z wielkim trudem mogę ją utrzymać. Już wiem, że nie wystawię aparatu za okno. Wykonanie zdjęć nie jest proste. Czasami samo utrzymanie aparatu sprawia problem. W samolocie trzęsie, co jest uciążliwe przy robieniu fotografii. Do tego dochodzi strumień zimnego powietrza, wpadającego przez otwarte okno, i prędkość lotu.
Lecimy nad wioskami w pobliżu Jelcza-Laskowic. Z góry wydaje się, że wszystkie znajdują się tuż obok siebie. Jesteśmy nad Chwałowicami, mija kilkadziesiąt sekund i już centrum Piekar. Z góry każda wieś wydaje się jednakowa. Najbardziej rzucają się w oczy kościoły, stawy, wieże transformatorowe oraz większe gospodarstwa. To dzięki tym szczegółom i nawigacji pilota, który na kolanach trzyma mapę, potrafię zidentyfikować miejscowości. Ciekawie wyglądają ślady po maszynach na ugorach. Gdy przelatujemy nad polem żółtego rzepaku, wyraźnie czuć jego zapach, nad lasem jest podobnie. W miejscowościach pod nami tętni życie, ludzie spacerują, jeżdżą samochody osobowe, autobusy, pracuje sprzęt rolniczy.
Oława
Lecimy nad Bystrzycą, w stronę Ścinawy Polskiej. Poziom Odry po ostatnich opadach jest wysoki. Zbliżamy się do stolicy powiatu. Rzuca się w oczy bogata paleta barw. Kolorowe budynki, czerwone dachy, zielone skwery, brązowe rzeki, szare ulice. Wszystko wydaje się ściśnięte, bardzo blisko siebie. Na peryferiach Oławy wrażenie robią duże hale zakładów. Imponujące są też wznoszone nowe budynki i osiedla mieszkaniowe. Widoczność jest tak dobra, że gdy skierowałem wzrok na horyzont, bez problemu rozpoznałem szczyt Ślęży i wrocławski Sky Tower.
Robimy kilka kółek nad Oławą, znane mi miejsca mają zupełnie inny wygląd. Szczególnie urzekły mnie zielone skwery z alejkami i żywopłotami, które z góry prezentują się znacznie lepiej niż z bliska. Jesteśmy na tyle nisko, by dostrzec ludzi. Niektórzy przystają i patrzą w górę, bo bez problemu można usłyszeć ryk silnika naszej Cessny. Powoli kończy się czas naszej wyprawy. Lecimy dalej wzdłuż drogi do Wrocławia. Za Jankowicami odbijamy na północny zachód, w stronę lotniska.
Znowu trzęsie
Zamykam okno, robi się cieplej i nieco ciszej. Odkładam aparat, dopiero teraz czuję, że boli mnie ręka. Michał rozmawia z wieżą, zgłasza zamiar lądowania. W czasie całego lotu przez radio co chwilę słyszeliśmy rozmowy innych pilotów. Zniżamy się, drzewa zaczynają rosnąć w oczach, jesteśmy już przy ziemi. W kokpicie nie widać, czy samolot dotknął pasa. Dopiero gdy zaczyna trząść, jestem pewien, że wylądowaliśmy. Prędkość spada, dojeżdżamy do końca pasa, następnie pod hangar. Pilot wyłącza silnik, wypełnia papiery. W końcu można zdjąć słuchawki, odpiąć pas i wyjść z samolotu.
Satysfakcja z udanego lotu jest ogromna. Wrażenia są zupełnie inne niż podróż dużym samolotem rejsowym. Nie ukrywam, że zazdroszczę pilotowi. Nasz kapitan od niedawna jest instruktorem lotniczym. - W naszym powiecie jest kilka osób, które mogą spojrzeć na świat z góry - mówi Michał Korzeniowski. - Latają nie tylko samolotami, ale również szybowcami oraz lotniami. Są też tacy, którzy wykonują skoki spadochronowe. Latanie przyciąga coraz więcej ludzi. W tym sezonie trzech oławian zamierza rozpocząć kurs pilotażu w Aeroklubie Wrocławskim.
Na fot. Autor tekstu i pilot, gdzieś nad powiatem...
Pilot zostaje na lotnisku, ja wracam do naszej małej stolicy. Jeszcze kilkanaście minut temu przelatywałem nad drogą, którą właśnie jadę. We Wrocławiu zaczynają się godziny szczytu. Stoję w kilku korkach. Mija półtorej godziny od chwili wyjazdu z lotniska, kiedy zajeżdżam pod dom. Samolotem zajęłoby mi to najwyżej kilkanaście minut...
***
W kolejnych numerach gazety będziemy publikowali zdjęcia niektórych miejscowości, widzianych z góry.
Tekst i fot.: Piotr Turek
Napisz komentarz
Komentarze