*
- Bienias był bardzo dobrym człowiekiem, ale też stanowczym i wymagającym szefem - opowiada dalej Stefania. - Jeżeli uważał, że jakieś rozwiązanie będzie lepsze, to nie było dyskusji, stawiał na swoim. Zawsze firmował swoje decyzje, ale jeżeli zdarzyły się jakieś nasze "niedoróbki", brał na siebie odpowiedzialność, bo uważał, że widocznie jako szef czegoś nie dopilnował lub za bardzo komuś zaufał. Potrafił każdego zrugać, czasem bardzo ostro. Miał takie powiedzonko "Mów se, ta mów, a do mózgu daleko!"- gdy widział, że jego uwagi nie bardzo trafiają do pracownika. Po "wpadce" brał delikwenta do swego pokoju i tam odbywała się poważna rozmowa i analiza, co było nie w porządku - a potem sprawa była załatwiona. Nie wracał do niej, nie wypominał. Bardzo pilnował porządku i czystości w szpitalu, dlatego często odwiedzały nas różne komisje z Wrocławia, bo wiadomo było, że można się szpitalem pochwalić. Znakomicie zarządzał personelem, dzięki temu zespół miał poczucie bezpieczeństwa. Każdego ranka, po przyjściu do szpitala, Bienias najpierw sprawdzał raporty, potem była odprawa. Każdy wiedział, co do niego należy. Gdy była potrzeba, w sprawach zawodowych można było do ordynatora zadzwonić o każdej porze. Mieszkał blisko, w ocienionej świerkami przedwojennej willi, skrytej za murowanym ogrodzeniem, przy obecnej ulicy ks. Janowskiego. Do szpitala miał kilka minut. - Ale i każdy pracownik, gdy miał jakiś problem życiowy, mógł się do niego zwrócić - mówi dalej Stefania. - Zawsze starał się pomóc, znaleźć jakieś rozwiązanie. Pamiętam, gdy moja siostra została zatrzymana w akcji z Sodalicją Mariańską, Bienias poszedł ze mną do dyrektora liceum - Mariana Bociana, porozmawiał z kimś z szefostwa Urzędu Bezpieczeństwa, potem powiedział tylko, że siostra wieczorem będzie w domu. I tak było. Kiedy była taka potrzeba, potrafił być bardzo pomocny. Szczególnie nauczyciele mieli u niego zawsze otwarte drzwi - bo jego matka była nauczycielką.
We wcześniej wspomnianym materiale Wandy Wojtkiewicz-Rok znalazła się informacja, że dr Bienias i pracująca w tym czasie w szpitalu dr Maria Rybak byli jednocześnie lekarzami kontraktowymi Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa, mieszczącego się (przez pewien czas) w kamienicy naprzeciw szpitala. Antoni Bienias potrafił te kontakty spożytkować dla dobrych celów.
- Był czas, gdy kwestionowano jego wykształcenie, bo na polskich uczelniach nie było informacji, by studiował medycynę - wspomina Stefania. - Nie mogło być, bo kończył studia w Zagrzebiu. Wiem, że po wojnie nostryfikował dyplom. Później przygotowywał materiały do pracy doktorskiej, której temat mieścił się na styku zielarstwa i chirurgii, ale po jakimś czasie z tego zrezygnował. Nie zachowały się żadne zapiski z tego okresu, zostały zniszczone.
Antoni Bienias (1913 - 1977)
Napisz komentarz
Komentarze