*
Bienias miał w Oławie i okolicach ugruntowaną opinię bardzo dobrego lekarza chirurga, szczególnie w zakresie tzw. chirurgii miękkiej. - Jako lekarz był wyśmienity, miał wielką wiedzę, ale też był "dyktatorem", trzymał dyscyplinę - wspomina Bolesław Krochmalnicki. - Czasem pracownicy tu czy tam się zagadali, ale gdy tylko zaskrzypiały jego buty, wszyscy momentalnie uciekali na swoje stanowiska. Siostry zakonne raczej go unikały, bo potrafił być dość bezceremonialny. Wobec pacjentów natomiast był bardzo grzeczny, ale nie daj Boże, by mu ktoś podpadł. Kiedyś jeden z pacjentów miał w szafce wydmuszki jajek, zmyślnie wypełnione alkoholem. Jedno jajko wypadło z szafki i się zbiło - nie było dyskusji, Bienias z miejsca wyrzucił tego pacjenta. Był silnym i stanowczym człowiekiem, zoperował z powodzeniem tylu pacjentów, ale miał też pewną słabość - bał się poddać operacji woreczka żółciowego, chociaż często cierpiał z tego powodu i zdarzało się, że na odprawach siedział z okładem z ciepłego termofora.
Pierwsze kroki w zawodzie lekarza stawiała pod okiem Bieniasa stawiała Maria Tokarz, później przez wiele lat lecząca oławskie dzieci. - Po studiach w 1967 roku przyszłam do Oławy na staż - opowiada. - Bałam się strasznie, ale do dyrektora Bieniasa (tak go wszyscy wciąż nazywali, choć dyrektorem już w tym czasie nie był) zaprowadziła mnie Krysia Lechka, pracująca w rejestracji chorych. Przyjął mnie do pracy, mówiąc: "Koleżanko, 50% mojej życzliwości już pani ma, jako góralka, ale pozostałe 50% musi sobie pani wypracować". Rozpoczęłam staż na chirurgii. Doktor był bardzo wymagający, nikomu nawet nie przyszłoby do głowy, by nie zastosować się do jego poleceń. Mieszkałam wtedy w budynku szpitala na trzecim piętrze. Nieraz zdarzało się, że niezależnie od pory dnia czy nocy przychodził do mnie portier Mazurek, z poleceniem doktora Bieniasa, że mam się stawić na bloku operacyjnym. Nieważne, która była godzina, ani czy miałam jakieś inne plany - trzeba było, to szłam asystować przy operacji. Do dziś pamiętam usypianie pacjentów narkozą, kapiącą na maskę. Na początku tylko trzymałam haki, później doktor pozwalał mi szyć. Pewien starszy pan, któremu zszyłam ścięgno Achillesa, powiedział Bieniasowi: "To dziecko zszyło mi nogę i mogę nią ruszać!". Rzeczywiście, musiałam wtedy bardzo młodo wyglądać. Nie zdecydowałam się jednak na chirurgię, bo obawiałam się, że nie mam odpowiedniej kondycji. Doktor Bienias przekonywał mnie, że nie siła fizyczna, a psychiczna bardziej się w tym zawodzie liczy, że widzi, jak zszywam pooperacyjne rany - że ani mi ręka nie drgnie. Mimo to nie zostałam chirurgiem, tylko pediatrą. Pamiętam, że na oddziale wszyscy się go bali, ale mieli do niego wielki szacunek. Nam, stażystom, poświęcał bardzo dużo czasu i uwagi. Co rano rozdzielał pracę - kto do asysty przy stole operacyjnym, kto do izby przyjęć itd. Nauczył nas bardzo wiele, również diagnostyki, do dziś pamiętam dokładnie badanie brzucha.
(cdn.)
Grażyna Notz
Napisz komentarz
Komentarze