Jelcz-Laskowice Jubileuszowe wspominki
- Od kiedy byłeś pracownikiem "Jelcza"?
- W fabryce przepracowałem 40 lat i jeden miesiąc, w tym 23 lata jako dziennikarz, a od marca 1977, do przejścia na emeryturę, sprawowałem funkcję sekretarza redakcji "GJ". Przed podjęciem pracy w redakcji byłem pracownikiem Działu Głównego Konstruktora.
- Jak wspominasz okres pracy w redakcji?
- Pisałem, co chciałem, dopóki nie zniesiono cenzury. Z czasem pojąłem, o czym nie należy pisać, nauczyłem się autocenzury. Miałem kilka "zakrętów". Dyrektor JZS Jan Dalgiewicz swego czasu chciał mnie wyprowadzić z redakcji, zarzucając rzecznictwo "Solidarności". Z drugiej strony, członkowie tego związku nie wpuszczali mnie na zebrania, bo wcześniej podpadłem kilkoma tekstami, krytykującymi panującą wówczas strajkomanię. Wtedy musiałem wziąć "urlop karny". Uratował mnie duży reportaż z wizyty I sekretarza KW PZPR w JZS pt. "Partyjność na co dzień". Wyeksponowałem główne tezy sekretarza o wyższości socjalizmu nad wrednym kapitalizmem. Po roku 1990 też miałem wpadkę. W poszukiwaniu tematów, nieopatrznie zatelefonowałem do kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy, za co dostałem kilkudniowy przymusowy urlop, z zakazem "pojawiania się dyrektorowi na oczy". Zarzucono mi, że zaprosiłem Wałęsę do fabryki, ale tak nie było. Kiedy usłyszałem głos prezydenta, zapytałem go tylko, czy z okazji zbliżającej się wizyty we Wrocławiu, nie zamierza odwiedzić Jelcza. Wałęsa zapewnił, że ma to w planie, ale słowa nie dotrzymał.
- Prezydent nie mógł dotrzymać słowa, bo dyrektor fabryki postarał się, żeby prezydentowi "zabrakło czasu" na przyjazd do "Jelcza". Dzięki temu nie trzeba było malować trawy na zielono. Prezydencka wizyta niczego by nie wniosła, może poza prestiżem i możliwością napisania ciekawego reportażu.
- Nie wiedziałem o tym. Najgorszy był okres stanu wojennego. "GJ" nie ukazywał się od grudnia 1981 do marca 1982. Cała redakcja miała wolne. Miałem też kilka innych problemów. Władza, obojętnie jaka, zazwyczaj nie lubi krytyki, woli głaskanie "z włosem". Postanowiłem więc prawdę kamuflować w felietonach satyrycznych niejakiego Mateusza Korby i humorach na ostatniej stronie gazety. Przyznaję, że wszyscy, z którymi współpracowałem, mieli poczucie humoru.
- Korba czepiał się wszystkiego...
- Tak, ale na satyryczne teksty poważnej władzy nie wypadało się obrażać. Tak naprawdę, nie musiałem wymyślać tematów. Mieszkałem w J-L i zauważałem mankamenty oraz starałem się dostrzegać potrzeby. Na początku J-L to było miasto tylko z nazwy, nadal przeważał pejzaż wiejski, wtopiony w błoto. Zdawałem sobie sprawę z tego, że są to trudne początki. W swoich tekstach starałem się prezentować oczekiwania mieszkańców i najpilniejsze potrzeby. Pisałem m.in. o konieczności poprawy funkcjonowania handlu, wykonania przejścia pod torami na stacji. Zwracałem uwagę na potrzebę wybudowania centrali telefonicznej, na kwestię ochrony środowiska oraz brak komunikacji miejskiej. Krytycznie się odniosłem do herbu J-L, żałując, że nie przyjęto którejś z propozycji Bolesława Telipa. Wyłapywałem śmiesznostki, które lokalna władza "podawała na tacy". Np. z pieniędzy na kapitalne remonty w roku 1987 wykonano ogrodzenie amfiteatru w parku, motywując to troską o rozwój kultury. Po dwudziestu pięciu latach istnienia Jelcza-Laskowic też można byłoby do czegoś się przyczepić. Cieszę się, że żyję w rozwijającym się mieście.
- Nie ograniczałeś się do spraw lokalnych. Raz ostro skrytykowałeś ówczesne Ministerstwo Przemysłu za niewłaściwie prowadzoną prywatyzację. Rzecznik prasowy ministerstwa zażądał sprostowania, wyjaśniając, że za prywatyzację odpowiada Ministerstwo Przekształceń Własnościowych. Musiałem się nagimnastykować, żeby dyrektor nie zauważył sprostowania. Mógł mieć pretensje, bo zależało mu na utrzymaniu przyjaznych stosunków z MP.
- Coś musiało mi się pomylić.
- Nie tylko pisałeś, także zajmowałeś się innymi sprawami...
- Dwukrotnie zorganizowałem w Jelczu mistrzostwa Polski dziennikarzy w szachach. Dzięki znajomości w tym światku, dostałem nawet małą rolę w filmie. Były to "Seszele". Mile to wspominam, bo miałem okazję przez cały dzień przebywać w towarzystwie Bogusława Lindy - reżysera filmu, także Grażyny Szapołowskiej i Zbigniewa Zamachowskiego. Linda polecił mi grać rolę wariata. Zagrałem jedną scenkę: na parapecie szpitalnego okna stoi i gestykuluje dwóch wariatów - Zamachowski i ja.
Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zainicjowałem utworzenie systemu pomocy jelczańskiej służbie zdrowia, poprzez potrącanie składek na SKOZ przez rachubę płac. Mając sporo czasu na emeryturze, chciałem rozszerzyć system na sołectwa i inne zakłady pracy. Udało mi się namówić kilka zakładów, m.in. "Polmozbyt", GS i ciastkarnię "Miś". Z sołectwami sobie nie poradziłem.
- Na łamach "GJ" zupełnie serio prowadziłeś walkę z nałogiem palenia...
- Byłem i nadal jestem wrogiem tego nałogu, a także innych uzależnień. Chociaż przyznaję, że jestem uzależniony od... szachów. Codziennie poświęcam im wiele godzin.
- Dlatego odłożyłeś pióro?
- Szachy zajmują mi dużo czasu, a także chyba się wypaliłem, straciłem dynamikę dziennikarską. Niech młodzi zajmują się dziennikarstwem, które jest ciekawym, aczkolwiek trudnym i stresującym zawodem. Na emeryturę przeszedłem pod koniec sierpnia 1996. Pamiętam pożegnanie, które mnie mile zaskoczyło. Nie spodziewałem się naręczy kwiatów, stosów książek i nagród, a także odznaki "Za Zasługi dla JZS", wręczonej mi przez ówczesnego dyrektora fabryki Krzysztofa Rozenberga. Na jakiekolwiek odznaczenie wcale nie liczyłem, bo - jak dyrektor przyznał - wielokrotnie czytając moje artykuły, zgrzytał zębami, ale... nic nie mówił. Dziękuję mu za takt i poczucie humoru!
- Pamiętasz wierszowaną laurkę, którą obdarowałem ciebie, gdy w sierpniu 1996 odchodziłeś na emeryturę?
- Oczywiście, dowcipnie podsumowałeś moją działalność dziennikarską. Lepiej wesoło żartować, niż poważnie chorować.
30 sierpnia 1996. Miłego wypoczynku na emeryturze Michałowi Szczupakowi (w środku, z bukietem kwiatów w ręku) życzyli, na fot. od prawej: Krzysztof Filarowski - zastępca redaktora naczelnego "Głosu Jelcza" ds. rozgłośni zakładowej, Edward Bykowski - red. naczelny "GJ", Krzysztof Rozenberg - dyrektor naczelny "Jelcza", Jan Janota - fotograf "GJ", Jan Dubielak - zastępca dyrektora ds. pracowniczych, Wiesław Czapla - doradca dyrektora ds. technicznych, Wacław Gacki - kierownik Działu Postępu Technicznego oraz autor tekstu, po 15 września 1995 następca Edwarda Bykowskiego. Obok Michała Szczupaka - Maria Grdeń, dobre serce redakcji
Jerzy Smyk [email protected]
Reklama
Jednym z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarzy w gminie Laskowice Oławskie, przemianowanej w roku 1987 na miasto-gminę Jelcz-Laskowice, był redaktor "Głosu Jelcza" Michał Szczupak. Rozmawia z nim Jerzy Smyk
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze