Jelcz-Laskowice Aresztowany
W sierpniu ubiegłego roku znany detektyw Krzysztof Rutkowski zwołał we Wrocławiu konferencję prasową, podczas której - w towarzystwie dwóch ochroniarzy w kominiarkach - tłumaczył dziennikarzom, co robił w Jelczu-Laskowicach parę dni wcześniej. Media prześcigały się w relacjonowaniu jego rewelacji, że przyjechał na rozmowy z miejscowym oszustem, by nakłonić go do dobrowolnego oddania pieniędzy. Mówiło się wtedy o wyłudzeniu nawet 15 mln zł podczas sprzedaży luksusowych aut, po wyjątkowo atrakcyjnych cenach. Rutkowski mówił dziennikarzom, że chodzi o "oszustwo stulecia". Tłumaczył, że pomysłodawca przekrętu pochodzi z Warszawy, ale na razie jest nieuchwytny. - Być może przebywa w Hiszpanii, gdzie kupił sobie dom za dwa miliony euro - szokował na konferencji prasowej.
Komendant powiatowy policji Jacek Gałuszka potwierdził nam wtedy, że 7 lipca Rutkowski był w J-L i funkcjonariusze "podejmowali czynności sprawdzające, o co chodzi". Policjanci wylegitymowali znanego detektywa, który na czyjeś zlecenie sprawdzał mieszkańca J-L. Jak tłumaczył policjantom Rutkowski, "ustalał stan faktyczny". Można się domyślać, że działał na zlecenie tych, z którymi prowadził interesy ów mieszkaniec.
To właśnie Rafał Ł. - oficjalnie pomagający swojej partnerce w prowadzeniu miejscowego solarium, nieoficjalnie "skruszony gangster", pseudonim "Młody" lub "Waśka". Kiedyś był oskarżany o udział w zbrojnej grupie przestępczej, ale poszedł na współpracę z policją i szczegółowo opowiadał o swojej działalności, przy okazji wsypując dawnych kompanów. Przyznawał się do handlu narkotykami, do oszustw podatkowych. Swoimi zeznaniami obciążył m.in. Leszka C., znanego wrocławskiego gangstera, oskarżanego o kierowanie zbrojnym gangiem, uważanym swego czasu za najgroźniejszą grupę przestępczą na Dolnym Śląsku. W innej sprawie opowiadał, jak to kolega wwoził do Polski narkotyki, a potem z innymi rozprowadzał marihuanę i tabletki ecstasy wśród uczniów podstawówek oraz gimnazjów z Oławy i okolic.
Coraz głośniej
To wszystko jednak było dziesięć lat temu. Rafał Ł. "rozliczył się" z sądami i rozpoczął spokojne życie w Jelczu-Laskowicach. Nie rzucał się w oczy. Mieszkał w bloku. Nie inwestował. Jedynym znakiem rozrzutności mogło być bmw X3, którym jeździł. Nie brał udziału w bójkach, płacił mandaty za szybką jazdę, nie nosił złotych łańcuchów, nie szastał publicznie pieniędzmi, choć coraz częściej dało się słyszeć plotki, że zawsze ma przy sobie co najmniej 10 tys. zł, chodzi z ochroniarzami, a mieszka w bloku, wśród ludzi, tylko dlatego, bo boi się ładunku wybuchowego czy podpalenia. Ponoć z tego samego powodu zawsze poruszał się taksówką - miał w J-L stałą, pracującą głównie dla niego. Coraz głośniej było też o tym, że ostatnio Rafał Ł. oszukiwał na kupnie i sprzedaży drogich samochodów, a pokrzywdzeni pochodzili z przeróżnych miejsc w Polsce.
Bomba wybuchła, kiedy 19 kwietnia policja zatrzymała go nad ranem w jego jelczańskim mieszkaniu. Komendant Komisariatu Policji w Jelczu-Laskowicach Wojciech Jakubowski potwierdza, że miejscowi funkcjonariusze brali udział w czynnościach, związanych z zatrzymaniem 35-letniego Rafała Ł., ale była to akcja wrocławskich policjantów.
- To prawda, mieszkaniec Jelcz-Laskowic jest podejrzewany o oszustwa na duże kwoty - potwierdza Małgorzata Klaus, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu. - Nic więcej na razie nie mogę powiedzieć.
Po zaniżonej cenie
Sąd tymczasowo aresztował Rafała Ł. na trzy miesiące. Jego sprawą zajmują się prokurator i policjanci z wydziału do spraw przestępstw gospodarczych. Zarzuty dotyczą lat 2010-2011.
Na czym miały polegać oszustwa? Mieszkaniec J-L oferował używane auta, sprzedawane wcześniej przez firmy leasingowe na aukcjach w internecie. Wygrywał te aukcje, a samochody sprzedawał po atrakcyjnych cenach, czasem nawet dopłacając do interesu, byle tylko wzbudzić zaufanie. Gdy w środowisku zrobiło się głośno o tanich autach, Rafał Ł. otrzymywał dosłownie setki zleceń. Klienci z całej Polski wysyłali mu pieniądze na konto przyszłego zakupu. Z tych zebranych pieniędzy kupował kolejne samochody, które klienci początkowo faktycznie otrzymywali. Potem jednak przyszedł krach i coraz więcej klientów płaciło zaliczki, a nawet całe kwoty, w zamian otrzymując jedynie zapewnienie, że auto wkrótce będzie. Tak było np. z pewną warszawską firmą, która na konto Rafała Ł. przelała ponad 1,5 mln zł na poczet zamówionych aut, których nigdy nie zobaczyła. Inna firma, tym razem z Wrocławia, bo tu działał najczęściej, zamówiła u niego 24 peugeoty i scanię, przelewając na jego konto 450 tys. zł, których oczywiście już nie odzyskała. Firma z Trzemeszna wpłaciła mu niemal 900 tys. zł, auto-komis z Poznania - ponad 1,5 mln zł. Do tej pory prokuratura wyliczyła oszustwa łącznie na 3,5 mln zł. Jednym z ostatnich przekrętów było zaoferowanie bmw X6, wartego 330 tys. zł, za 220 tys. zł. Tyle tylko, że auto wystawiane było w czyimś salonie, a Rafał Ł. sprzedał je jako swoje i fakturę wystawił na własną firmę. Temu samemu naiwnemu amatorowi motoryzacji oferował też inne bmw, wystawione na licytacji za 170 tys. zł. U Rafała Ł. miało kosztować tylko 160 tys. zł i tyle otrzymał na swoje konto, o obietnicy dostarczenia auta zapominając. Nie zapomniał jednak o tym, by zabezpieczyć się, gdy wokół niego już zaczynało się robić gorąco. Wtedy korzystał z tzw. "słupów", czyli podstawionych osób - płacił im po tysiąc złotych za użyczenia konta, na które wpływały pieniądze za zamawiane auta. Wtedy już mieszkaniec J-L wiedział, że system wali się na dobre i trzeba się jakoś ratować.
Miliony w reklamówkach
Zdaniem Rafała Ł. do akcji wmieszali się gangsterzy z Warszawy, którzy przywieźli w reklamówkach miliony złotych i wynajęli go do prania "brudnych pieniędzy", podczas samochodowych transakcji. Dzięki "lewej" dopłacie mógł sprzedawać auta znacznie poniżej ich wartości rynkowej, jednocześnie "czyszcząc" i wprowadzając do obiegu pieniądze, pochodzące z przestępstw. Mogło to wyglądać np. tak, że chętny na luksusowe auto płacił tylko część ceny z zawyżonej faktury i zadowolony odjeżdżał kupionym autem. Resztę kwoty z faktury dokładano z "lewej kasy".
System zawalił się, gdy zabrakło gotówki. Dlaczego? Tu na razie nie ma jasnej odpowiedzi. Zdaniem Rafała Ł. warszawscy gangsterzy uciekli z forsą, a jego zostawili z zamówieniami, których nie mógł zrealizować. W innej wersji pieniądze przepadły w okolicznościach, jakie rok temu badała oławska prokuratura. Otóż mieszkaniec J-L zgłosił na policję, że dał 12 mln zł w walizce biznesmenowi (też niedawno aresztowanemu, choć z zupełnie innego powodu) na kupno ziemi pod inwestycję supermarketu budowlanego. Rafał Ł. twierdził, że został wtedy oszukany i stracił wszystkie pieniądze. Sprawa była jednak szyta grubymi nićmi, więc prokuratura ją umorzyła. W jeszcze innej wersji żadnych gangsterów z Warszawy nie było, a Rafał Ł., licząc się z aresztowaniem, po prostu wszystkie pieniądze ukrył, by - gdy wyjdzie z więzienia - kolejny raz rozpocząć spokojne i dostatnie życie. A informacje o gangsterach, zabierających mu kasę, to po prostu sposób na wytłumaczenie się przed dłużnikami i... sądem. Podobnie może być w przypadku sprawy obecnie prowadzonej przez oławską prokuraturę.
Na obiad z kasą
Tu też jest ciekawie. Otóż mieszkaniec J-L twierdzi, że z torbą pełną kasy - 500 tys. zł i 150 tys. euro - pojechał 22 marca tego roku na obiad w towarzystwie jakiegoś kolegi, po czym, gdy wracał do domu, napadnięto go przed klatką schodową. W oczach świadków zajścia wszystko wyglądało jednak jak sfingowane. Być może więc napad był, ale fikcyjny, a pieniędzy nigdy nie było? Była za to prawdopodobnie kolejna próba usprawiedliwienia się przed dłużnikami, że ktoś ukradł ich pieniądze.
Być może dowiemy się prawdy podczas procesu Rafała Ł. Na razie wiadomo na pewno, że jest podejrzewany o oszustwa na ponad 3,5 mln zł, za co grozi mu do 10 lat więzienia. Na wniosek prokuratury tymczasowo aresztowano go na 3 miesiące, bo zebrany materiał dowodowy z dużym prawdopodobieństwem wskazuje, że Rafał Ł. popełnił te oszustwa. Świadczą o tym relacje świadków, a także wyjaśnienia podejrzanego. Zdecydowano się na zastosowanie środka zapobiegawczego, w postaci tymczasowego aresztu, bo - zdaniem sądu - podejrzanemu grozi wysoka kara, więc mógłby się ukrywać, a także podejmować próby nakłaniania świadków do składania fałszywych zeznań, utrudniać postępowanie.
Podobno Rafał Ł. nigdy sam nie odpalał kupionego auta. Bał się podłożonej bomby. Miał opłacanego taksówkarza, który jako pierwszy przekręcał kluczyk w stacyjce
3,5 mln zł - to kwota, na jaką Rafał Ł. miał oszukać przy handlu autami
10 lat - tyle więzienia grozi mieszkańcowi J-L
Jerzy Kamiński [email protected]
Reklama
Mieszkaniec Jelcza-Laskowic Rafał Ł. aresztowany pod zarzutem oszustwa na ponad 3,5 mln zł. To może być jednak dopiero wierzchołek góry lodowej
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze