- Troszczył się o podwładnych i nie bał się bronić swojego punktu widzenia przed przełożonymi - mówi. - Kiedy przyszedł do naszego pułku, mnie i mojego przyjaciela Fiedię przełożeni mieli na celowniku. Dowódca pułku nakrył nas, jak zlewaliśmy „Massandrę” (roztwór spirytusu z wodą 50 na 50, stosowany w instalacjach chłodzenia bloków wyposażenia radioelektronicznego oraz w instalacji przeciwoblodzeniowej wiatrochronu kabiny pilota). Witia zaraz po przybyciu do pułku zaczął pisać do przełożonych prośby w naszej sprawie, żeby cofnęli karę i zezwolili na awans do starszych lejtnantów. Przekonywał dowódcę pułku i szefa wydziału politycznego, że „zrozumieliśmy swój błąd, poprawiliśmy się i jesteśmy godni”. I dopiął swego! Po ośmiu miesiącach przyszedł awans. Witia kochał pracę pilota... Robert mieszka w Jelczu-Laskowicach od kilku lat, ale o pomniku pilotów dowiedział się przez przypadek. Kiedy rozpoczął dochodzenie i pierwszy raz przyszedł na miejsce tragedii, był zdziwiony. Nie przypuszczał, że ktokolwiek wspomina tych pilotów. - Myślałem, że będę jedynym, na szczęście się pomyliłem - mówi. - Kapelusze od zniczy dały mi nadzieję, że ktoś myśli tak jak ja i wciąż pamięta. Robert spotkał się też z krytyką tych, którzy są uprzedzeni do Rosjan i uważają za skandaliczne upamiętnianie sowieckich pilotów. - Niektórzy źle to interpretują, ja nie stawiam żadnych pomników Rosjanom, po prostu zapalam znicz w miejscu śmierci dwójki młodych ludzi - wyjaśnia. - Oddzielam od tego wszelką politykę i po prostu pamiętam. My, jako Polacy też chcemy, żeby za granicą ktoś dbał o nasze pomniki. Dużo światłych Polaków umarło na obczyźnie i ktoś się opiekuje ich grobami i pomnikami. Rozumiem, że niektórzy mają uraz do Rosjan, bo na wojnie albo w czasach PRL-u stracili bliskich, ale nie można generalizować. To są tacy sami ludzie jak my i trzeba uszanować ich śmierć.
Trzy razy zniszczony
Robert prędko się przekonał, że walka z podziałami jest trudna do wygrania. Przełomowe w sprawie historii pomnika okazało się spotkanie z naszym kolegą redakcyjnym Przemysławem Pawłowiczem, pasjonatem historii. To on pierwszy opisał w „GP-WO” wypadek i od tego tekstu Robert rozpoczął dochodzenie. Miesiąc temu spotkał się z autorem i poznał historię pomnika, który stanął przy drodze, około pół roku po wypadku. Był to statecznik od samolotu Su-24, na którym umieszczono zdjęcia pilotów i napis w języku rosyjskim: „W tym miejscu zginęli śmiercią tragiczną dn. 2.03.1989, radziecki lotnik gwardii kpt. Grinik W.M. 1957-1989, por. Zigolenko A.O. 1967-1989. Ceną swojego życia nie dopuścili do zderzenia samolotu nad miastem Oława. Wieczna im pamięć!”. Szybko ktoś wydrapał: „Napiszcie to po polsku, to ściągniemy czapki z głów”. Wedle życzenia pojawiła się nowa tabliczka z napisami w dwóch wersjach. Pawłowicz zrobił jedno pamiątkowe zdjęcie, ale obiecał sobie, że zrobi kolejne - lepsze. Nie zrobił, bo statecznik ukradziono pod koniec października 1996. Prawdopodobnie trafił na złom. Redakcja „Wiadomości Oławskich” zgłosiła to policji, ale sprawców nie znaleziono. Pawłowicz nie dał za wygraną i dzięki jego inicjatywie powstał kolejny pomnik. Głaz przekazał Stanisław Karpiński, dyrektor oławskiego „Wtórmetu”. Michał Węgłowski, ówczesny przewodniczący RM i szef miejskiej ciepłowni, zorganizował ciężki sprzęt, który obsługiwał Józef Rożyński, zaś Stanisław Jaśnikowski przekazał marmur na płytę. W 1997 postawiono kolejny symbol pamięci. Po tygodniu ktoś rozbił tablicę, a Pawłowicz znalazł ją w kawałkach kilka metrów dalej. - Tak wygląda nasza pamięć? - pytał retorycznie na łamach „WO” Jerzy Kamiński. Odpowiedział sobie za kilka lat. W 2000 roku zniknął też głaz. Naczelny naszej gazety pisał do złodzieja: - Jeśli ukradłeś ten kamień, nieświadomy tego, czemu służył, i wrzuciłeś do swojego ogródka ku ozdobie, oddaj! Jeśli wiesz już, że wziąłeś ten głaz z miejsca katastrofy, sumienie zawsze będzie ci o tym przypominać. Jeśli je masz... Apel nie przyniósł efektu. Uchował się tylko fundament, na którym kilka osób wciąż pali znicze. Robert długo zastanawiał się, zanim podjął decyzję o wizycie w redakcji. Wciąż zaznaczał, że nie chce być głównym bohaterem i nie chce, by eksponowano go na zdjęciach: - Zależy mi tylko na tym, żeby ci, którzy do tej pory nie wiedzą, co się tam stało, poznali prawdę. A ci tak bardzo uprzedzeni pomyśleli, że w tym miejscu zginęli młodzi ludzie, którzy mieli rodziny, pasje, marzenia, całe życie przed sobą i być może uratowali wielu oławian...
Napisz komentarz
Komentarze