Oława. Opowieść Anety
Wzywałam milicjantów, a oni mówili, że też jestem winna, bo piję razem z nim. Tkwiłam w tym piekle 20 lat. Mam wyrzuty sumienia, że nie przerwałam tego wcześniej. Ale wtedy nie miałam sił, ani jasności umysłu - piłam. W pewnym momencie alkohol stał się dla mnie najważniejszy. Piłam w pracy, wszędzie. Najwięcej pod nieobecność dzieci. Wykorzystywałam różne preteksty, żeby wyrwać się do mojej koleżanki, która już nie żyje, bo zapiła się na śmierć. Wracałam pijana do domu i było mi obojętne czy dostanę lanie, czy nie.
Już nie dam się spławić
Przeciwstawiłam się dopiero wtedy, gdy zaczęłam chodzić na grupę AA. Zrozumiałam, że nie muszę się go bać. Kiedy chciał mnie bić, zabierałam dzieci i uciekałam. Ile nocy spędziliśmy na ławce pod ratuszem! A kiedy coś mi zrobił, zgłaszałam sprawę na policję. Jak nie skutkowało, dzwoniłam jeszcze raz. Jak i to nic nie dawało, informowałam komendę wojewódzką. Powiedziałam dzielnicowemu wprost: - Już nie dam się spławić. Teraz już nie! Kiedy mąż znów pobił mnie dotkliwie i usiłował zrzucić z drugiego piętra, zgłosiłam to do prokuratury. Miał już wyrok w zawieszeniu za znęcanie się nad rodzicami. Zaczął się ukrywać, bo dowiedział się, że go szukają. Ale kiedy przyszła zima i nie miał gdzie się podziać, sam się zgłosił. Wtedy założyłam sprawę o eksmisję. Gdy wrócił z więzienia, uciekłam do mamy, żeby mnie nie bił. Po uprawomocnieniu wyroku zabrali go z mieszkania i mogłam wrócić. Zostałam sama z piątką dzieci. Musiałam podwójnie harować. Ale wiedziałam, że wreszcie będę miała spokój, nikt się nie będzie nade mną znęcał, nie zrobi z domu meliny.
Bez dachu nad głową
Miałam 16 lat, kiedy przyjęłam się do pracy na złomowisku. Brałam wagony do rozładunku, żeby po kryjomu nocować w szatni. Po ucieczce z domu dziecka nie miałam dachu nad głową. Mama nie chciała mnie przyjąć. Dla niej się liczyło, czy mam alkohol. Jak miałam przy sobie butelkę, mogłam zostać na noc. Jeżeli nie, nie miałam czego szukać w domu. Więc rozładowywałam te cysterny i spałam w szatni. Wagony podjeżdżały różne, większe, mniejsze, tak zwane stodoły, bardzo duże. Aluminium rzucało się na stos albo na paletę, lekka praca. Ale mangan, mosiądz, brąz - przy tym trzeba było się nadźwigać. Żeby rozładować jedną cysternę, musiałam obrócić dwukołowym wózkiem z tysiąc razy. Ciągle miałam krwotoki, po trzech latach musiałam odejść. Siostra pomogła mi załatwić mieszkanie komunalne. Duży pokój i kuchnia. Boże, co to była za radość, wreszcie miałam swój kąt! Zabrałam z szatni telewizor, garnki, komplet wypoczynkowy i zaczęłam urządzać własne mieszkanie...
Nie zrobię tego dzieciom
W moim rodzinnym domu zawsze było towarzystwo i alkohol. Uzależniłam się jako mała dziewczynka. Ojciec zabierał mnie do pijalni. Pamiętam, przy stole siedziało sześciu facetów, ściągałam rączką pianę z kufli i zlizywałam ją. Pierwszy raz upiłam się w wieku dziewięciu lat. Koledzy brata przynieśli w bańkach wino własnej roboty. Było słodkie, wypiłam całe 2,5 litra i straciłam przytomność.
Było nas siedmioro w domu. Nie mogliśmy najeść się do syta. Chodziłam głodna. Ze szkoły pamiętam jedno uczucie: wstyd. Nie miałam fartuszka, nie miałam zeszytów, dzieci rozpakowywały śniadanie, a ja uciekałam, bo byłam bez kanapek. W czwartej klasie szkoły podstawowej zaczęłam pracować na nocki w piekarni. Wreszcie mogłam sobie kupić wszystko, co potrzebne jest w szkole. Kradłam chleb, zostawały jakieś jajka, miałam co włożyć do ust. Kończyłam pracę o świcie, a na ósmą szłam do szkoły. Odsypiałam na lekcjach. Nauczyciele zastanawiali się, co dzieje się z tym dzieckiem. Postanowili zrobić wywiad środowiskowy. Przyszli do domu i zastali mamę wypitą. Myślałam, że umrę ze wstydu, kiedy pod szkołę zajechała po mnie milicyjna nyska. Zabrali mnie do sekretariatu, tłumaczyli, że w domu dziecka będę miała lepiej. Dostanę jedzenie, ubranie i książki. Uciekłam, ale złapali mnie pod szkołą. Wybłagałam, żeby odwieźli do domu, bo muszę zabrać ważne rzeczy. Zwiałam po piorunochronie i po dachach. Tego samego dnia nakryli mnie u siostry. Dałam spokój. Pomyślałam, że dla mojej młodszej siostrzyczki dom dziecka to nawet dobre rozwiązanie. Była dopiero w drugiej klasie, wystarczył jej ciepły kąt. Ale ja nie mogłam się pogodzić z tym, że mam rodziców, a muszę tam mieszkać. Uciekałam na weekendy i wypominałam mamie, że się nami nie interesuje. - Dlaczego nie odwiedziłaś nas, kiedy byłyśmy przez 8 miesięcy w pogotowiu opiekuńczym? Dlaczego nie zabierzesz nas na święta? Tłumaczyła się ograniczonymi prawami rodzicielskimi i brakiem pieniędzy. - A na chlanie to masz? Postanowiłam, że nigdy nie skrzywdzę tak dzieci.
Z nożem na kuratorkę
- Mamo, nie miej pretensji do szkoły, ja sama załatwiłam sobie ten dom dziecka - moja najstarsza córka miała już dość ciągłych kłótni, bijatyk i awantur. Razem z bratem odchodziła do domu dziecka. To był cios. Dlaczego mi to robi? Przecież tak się staram. Dzień w dzień gotuję obiad, choćbym była pijana w sztok... Wtedy jeszcze nie dopuszczałam do siebie myśli, że jestem alkoholiczką. Utrata dzieci była wstrząsem. Musiałam decydować, co jest dla mnie ważniejsze. Kuratorka nalegała, żebym podjęła leczenie, bo zabierze pozostałą trójkę. Pierwszy pobyt na detoksie w Lubiążu nic mi nie dał. Wróciłam, zaszyłam się, a po pół roku przepiłam wszywkę. Kolejna groźba ze strony kuratorki. Postanowiłam więc zrobić z nią porządek. Groziłam jej nożem. Kiedy mnie zobaczyła, powiedziała spokojnym głosem, żebym to schowała do torby, wracała do domu, zajęła się dziećmi i zaczęła coś robić ze sobą. Jakby ktoś spuścił ze mnie tę złość. Czułam się zupełnie rozbrojona. Na drugim detoksie coś we mnie pękło. Pamiętam całonocny meeting. Słuchałam wypowiedzi i myślałam: oni mówią o mnie. Mówią o najskrytszych sprawach, o których przez całe życie wstydziłam się mówić komukolwiek. Otworzyłam się, sama zaczęłam organizować meetingi, a po powrocie do Oławy nawiązałam kontakt z grupą AA. Zaczęłam porządkować moje życie...
Nie muszę się wstydzić
Jak zwykle na moją rocznicę kuratorka, Ania, upiekła torty. Tym razem nie mogła przyjść, bo się rozchorowała,. Tyle gości na rocznicy abstynencji speszyło mnie. Przyjechali AA-owcy z Jelcza-Laskowic i Brzegu, zastawione stoły, pełna sala. Nie mogłam mówić, taką miałam tremę. Ale potem przełamałam się. Cieszyłam się obecnością moich synów z żonami. Myślałam o całej piątce. Przepraszałam ich za moją impulsywność, niepanowanie nad emocjami, szczególnie na początku trzeźwienia. Ale powiedziałam też, że nie będę się godziła na to, żeby bez końca winili mnie za osobiste niepowodzenia. Nie dam się wpędzić w poczucie winy. Chcę zdrowieć. Nie piję już 16 lat. To niesamowite. Stałam się nową osobą. Pospłacałam długi, wykupiłam mieszkanie. Tak jak potrafię, pomagam dzieciom. Nie muszę się wstydzić, kiedy patrzę na siebie w lustrze.
Zbyszka poznałem w restauracji we Wrocławiu. Fajnie się z nim tańczyło. Nie pił. Pomyślałam: "Może to ktoś od nas, AA-owców"? Spotykaliśmy się przez kilka miesięcy. Kiedyś odwiózł mnie do domu i zapytał, czy może pocałować w policzek. Zachowywał się inaczej niż mężczyźni, których znałam. Nie chodziło mu tylko o jedno. Chciał poznać moje dzieci. Przyszedł na otwarte spotkanie AA i się popłakał. Możemy przegadać ze sobą całe noce.
Jeszcze do tej pory jest tak, że łatwo tracę równowagę i cała chodzę. On wtedy nic nie mówi, tylko bierze mnie w ramiona. Ja jestem wściekła, dygocę z nerwów. A on przytula mnie i wycisza.
Anety wysłuchał Xawery Piśniak
Napisz komentarz
Komentarze