Śmiały rajd samotnego polskiego „Karasia” nad terytorium III Rzeszy był wyczynem niezwykłym. Pilot Wacław Buczyłko miał też dużo szczęścia. Przypadek sprawił, że w okolicy Oławy nie było niemieckich myśliwców - na ziemi i w powietrzu. Tego ranka pułk (ZG 76) Messerschmittów-110, stacjonujący na lotnisku w Marcinkowicach, był wtedy daleko nad celami w Polsce. Przeciwnicy po prostu minęli się w przestworzach.
Niedziela, 3 września 1939
Kolejny dzień wojny i ponownie znowu wielki wysiłek bojowy dzielnych eskadr polskich „Karasi”. Por. Buczyłko, tym razem z inną załogą, startuje do lotu na bombardowanie niemieckich kolumn transportowych na szosie Radomsko - Pławno. Do tego lotu przydzielono im „Karasia” dowódcy eskadry, stąd oprócz godła 21. eskadry (ryczącego lwa) malowanego na kadłubie, samolot miał oznaczenie D-1 na stateczniku pionowym. Niestety, w tym locie Polacy spotkali niemieckie myśliwce, (Messerschmitty 109 D), które rozbiły polską formację. Wrogie samoloty startowały z lotniska w Kamieniu Śląskim na Opolszczyźnie. „Karaś”, samolot pilotowany przez plut. Buczyłkę, został zestrzelony przez dowódcę 3/ZG 2 Oblt. Josefa Kellner-Steinmetz. To było jego pierwsze zwycięstwo.
Warto w całości przytoczyć wspomnienia niemieckiego pilota - Ledwie znaleźliśmy się nad frontem, gdy „Balbo VI” (kryptonim jednostki -przyp. PP) zameldował obecność wroga po lewej. Wydałem mu rozkaz ataku i poprowadziłem eskadrę po szerokim łuku. Wówczas - a nie minęło nawet pól minuty - usłyszałem w słuchawkach: „Balbo VI - melduje zestrzelenie”. Pierwsze zestrzelenie eskadry. W tym samym momencie zobaczyłem drugi brunatny bombowiec, przemykający w dole. To również Polak. Naprzód całą eskadrą. Uderzyłem na niego z góry, a moje serce pracowało tak samo szybko jak silnik. Spojrzałem na siatkę celownika. Jeszcze zbyt daleko na otwarcie ognia. Zbliżyłem się na odległość 100 metrów. Polski tylny strzelec (Mieczysław Mazur - przyp. PP) ostrzeliwuje się ze wszystkich sił. Serie jego pocisków układają się jednak o metr ponad moją kabina, widząc smugowe pociski przyduszam maszynę przez cały czas schodząc niżej. Zbliżam się na odległość 50 metrów, teraz na 30 metrów tuż nad jego kadłubem. Cel staje się wielki i gruby w siatce celownika. Wówczas wystrzeliwuję po dwadzieścia pocisków z każdego karabinu maszynowego i oddaję po sześć strzałów z każdego działka. Seria jest bardzo krótka. Ze zbiornika paliwa polskiej maszyny wydobywa się długi płomień. Podciągam drążek sterowy, przemykając się bardzo blisko nad Polakiem. Prawie go staranowałem. Udaje mi się jeszcze zobaczyć, jak odrzuca osłonę kabiny, jak wypadają z maszyny dwa małe białe worki, a następnie wyskakuje dwóch ludzi. Maszyna rozbija się w dole na ziemi. Eksplodują bomby znajdujące się na jej pokładzie. W mgnieniu oka pozostaje z niej tylko chmura dymu. - Hallo, gratuluję, brawo! - słychać w słuchawkach. Dyscyplina radiowa poszła w kąt. Wszyscy kiwają skrzydłami. Później jednak trzeba jak najszybciej wracać do domu, mamy coraz mniej paliwa.
Napisz komentarz
Komentarze