Armenia/Iran/Indie
W drodze
Kolejnym etapem ich podróży była wizyta w Armenii. W Erewaniu odbywał się festiwal „One nation, one culture” („Jedna nacja, jedna kultura”). Do miasta przyjechali Ormianie z całego świata. W centrum zamknięto ulice dla samochodów i wystawiono scenę, na której występowali Ormianie w różnych strojach. Przemek i Kasia wspominają, że mieszkańcy tego państwa nazywają swoje życie „armeńskim fenomenem”. Ceny są wyższe lub ewentualnie zbliżone do polskich, a przeciętny Ormianin zarabia około 120 euro miesięcznie. Jak to możliwe? Trudno sobie to wyobrazić. Niełatwo znaleźć rodzinę, która nie ma kogoś, kto jest poza krajem i zarabia pieniądze w Rosji, w Niemczech, czy gdzieś w Europie. Skąd się jednak biorą wysokiej klasy samochody na ulicach? Tego tutaj nikt nie wie.
Sentymentalny powrót
Na granicę irańską dotarli 26 lipca, z przygodami. Do Iranu mogli wjechać dopiero dzień później, ponieważ mają wizę tranzytową na siedem dni. Siedzieli więc tak pod granicą, obserwując ormiańskich taksówkarzy. Próbowali oni zgarniać do swoich samochodów irańczyków, wychodzących z przejścia. Leżeli i słuchali muzyki, zbierali owoce z drzew wokół, a spali na zmianę. Około 22.00 jeden z irańskich kierowców ciężarówki zaprosił ich na kolację, poczęstował herbatą, cukierkami i fantą. Zaproponował żeby przespali się u niego w ciężarówce. - Rano wstaliśmy, pożegnaliśmy się i poszliśmy przekroczyć granicę Armenii z Iranem. O powrocie do tego kraju marzyliśmy od chwili, gdy opuściliśmy go dwa lata temu - mówią. - Wyjeżdżając wtedy z Iranu, napisaliśmy na blogu, że na pewno jeszcze kiedyś tu wrócimy, być może w drodze do Indii I oto jesteśmy, w drodze do Indii, na swój ślub.
Z granicy dojechali do Jolfy autostopem, z kierowcą taksówki. Po drodze spotkali kierowcę, który wybierał się ze swoją rodziną w pobliskie góry. Mieli jeszcze tego samego dnia dojechać z nim do Tabrizu, wsiąść w autobus do Esfahanu i jechać do Shirazu, skąd mieli samolot do Indii. Samolot do Indii znalazł się w programie ich podróży z powodu niebezpiecznej sytuacji w Pakistanie - nie wydaje sie tam wiz turystycznych.
W Shirazie spędzili trzy dni u Mohameda, odkrywając na nowo znane i nieznane miejsca. Spędzili czas na rozmowach i spacerach. Delektowali się falafelem, faludem, lodami szafranowymi i wegetariańskimi posiłkami, szykując się na samolot do Sharjah, a potem na lot do Delhi.
Pierwsze wrażenia
Do Delhi dolecieli o godzinie 4 nad ranem. Ich pierwsze wrażenia to uderzające gorąco, a raczej duchota. Stresowali się tym, czy ich bagaże „przesiadły” się razem z nimi, ale na szczęście leciały tym samym samolotem. Później była wymiana pieniędzy - dla obcokrajowców po gorszym kursie niż wyczytali w internecie. Gdy jechali taksówką z lotniska do metra, przez chwilę byli zaskoczeni lewostronnym ruchem ulicznym. Najpierw przez ogromne blokowisko. Stacje miały cały czas tę samą nazwę, zmieniał się tylko numer sektora. Potem zaczęły się mniejsze zabudowania i nieład architektoniczny. Pomiędzy budynkami można było dostrzec różne świątynie i ogromną postać Boga. Do metra wchodziły coraz bardziej kolorowo ubrane kobiety, wnoszące różne zapachy.
- Do domu Kriti, dziewczyny, u której spędzimy pierwsze nasze indyjskie dni, dotarliśmy jak po sznurku, mijając po drodze ryksze i motoryksze. Niestety, nie widzieliśmy jeszcze ani jednej świętej krowy. Wypiliśmy rewelacyjną nasala tea, chwilkę porozmawialiśmy o naszych podróżach, o postrzeganiu religii w naszych krajach oraz o różnicach społecznych.
Drugi dzień w Delhi. Jest gorąco. Wilgotność powietrza między 90 a 100% powoduje, że Kasia i Przemek są mokrzy właściwie przez cały czas. Jedzenie nie jest aż takie ostre, nie jest też tak strasznie tłoczno i brudno. - W Delhi czujemy się przyjemnie. To tak trochę jakby być na Woodstocku przez cały czas. Udało nam się już stargować pierwsze spodnie dla Kasi z 950 rs na 170 rs, licytacje ze sprzedawcami również uważamy za całkiem niezłą zabawę. No i kupiliśmy przewodnik Lonely Planet po Indiach. Przejechaliśmy się rowerową rykszą, a na motorykszę przyjdzie jeszcze czas, bo na razie trochę się boimy, że pan rykszarz powiezie nas naokoło i wyciągnie za dużo pieniędzy.
Kasia i Przemek szybko się zaklimatyzowali w Indiach, teraz mają czas na załatwianie ostatnich formalności związanych ze ślubem, co nie jest łatwe. W polskiej ambasadzie wyskoczył problem z datą ceremonii, ale młodzi mają nadzieję że wszystko się ułoży…
Wyprawa Kasi i Przemka będzie trwała około trzech miesięcy. 10 października muszą być z powrotem w domu. 3 września przylecą do nich rodzice, po ceremonii ślubnej pojadą z nimi do Nepalu. Relacje z podroży Przemka i Kasi będzie można śledzić na łamach naszej gazety oraz na ich blogu:
www.kasia-i-przemo.blogspot.com
Malwina Gadawa
Napisz komentarz
Komentarze