Podobno Kolumbijczycy szybko podejmują decyzje. To, co wydarzyło się przez dwa lata w życiu Robina, potwierdza tę opinię. Do Turcji wyjechał, aby doskonalić się jako lektor hiszpańskiego i angielskiego. Spotkanie z Ewą zaowocowało tym, że zawodową pasję realizuje we własnej szkole językowej, u boku ukochanej żony.
Policjanci nie pozwalali się całować
Ewa mieszkała w Turcji z praktykantami z Kolumbii. Pewnego razu pojechała z koleżanką do sąsiedniego miasta i tam poznała Robina. Potem były zorganizowane przez niego wspólne wakacje w Olympos. Jak to się stało, że zaiskrzyło między nimi? Odpowiadają ogólnie, ale po ich spojrzeniach i uśmiechach widać, że trudno im wyrazić to słowami.
Dla Robina było to jej bezproblemowe podejście do życia. Otwartość, żywiołowość, gotowość do uczestnictwa w różnych przedsięwzięciach. No i ta egzotyczna uroda: blond włosy i niebieskie oczy...
Ewa wspomina, że z początku traktowała go jak kumpla. To, że stale przy niej był i odczytywał jej potrzeby, sprawiło, że obdarzyła go zaufaniem i pokochała. - Latynosi i Słowianie mają się ku sobie - wyznaje Ewa. - Ta sama gorąca krew, zamiłowanie do tańca i zabawy...
Rodzącej się miłości nie rozumieli tylko tureccy policjanci. Zdarzyło się, że po całusie na ulicy islamscy stróże prawa wylegitymowali ich i udzielili surowej reprymendy.
Bilet kupiony nazajutrz
Pobyt w Turcji dobiegał końca. Stanęli przed pytaniem: co dalej? Nie chcieli, żeby to była tylko przygoda z młodości. Postanowili rozpocząć wspólne życie. A jednak, kiedy przyszedł czas odlotu, Robin kupił bilet tylko dla siebie. Ewa wahała się. Perspektywa zamieszkania tak daleko od rodzinnego domu, w obcym kraju, bez znajomości języka, nie była łatwa do zaakceptowania. Silniejsza okazała się inna myśl. - On teraz odleci do Kolumbii, ja do Polski i może już nigdy więcej się nie spotkamy? O nie, tego, co się zrodziło między nami, nie można zmarnować. Następnego dnia dokupiła bilet.
Pierścionek z kokosa
Manizales, rodzinne miasto Robina, leży na północny zachód od Bogoty, na wysokości ok. 2.100 metrów i jest stolicą regionu, w którym uprawia się kawę. Rodzice czekali już na lotnisku. Odebrali syna, który po rocznej rozłące wracał do domu z piękną narzeczoną z Polski. Serdeczność, z jaką przyjęli Ewę, złagodziła jej obawy dotyczące zderzenia się z zupełnie obcą kulturą.
Rozmijają się nieco z rzeczywistością ci, którzy wyobrażają sobie ulice kolumbijskich miast jak arenę krwawych porachunków narkotykowych gangów lub miejsce nieustannej fiesty - kolorowe suknie kobiet wirujące w rytm gorącej salsy. Potęga narkotykowych gangów została złamana w latach 80. i 90., a wizja roztańczonych ulic bardziej odpowiada obrazowi z turystycznych folderów niż prawdziwemu życiu. Choć Ewa przyznaje, że otwartość ludzi i ich entuzjastyczne podejście do życia były uderzające. Nie dziwiła się, że swego czasu okrzyknięto Kolumbię najszczęśliwszym krajem na świecie.
Było mnóstwo rzeczy, które budziły jej zainteresowanie. Bogactwo owoców, soki przyrządzane i sprzedawane na ulicy. Obnośni sprzedawcy, tak natarczywi w swoim zachowaniu. Oryginalna roślinność: kakaowce, kawa, mango, mandarynki i banany. Po cytrynę do napojów szło się na ogród. Przysmakiem oławianki stały się platany z rodziny bananowców. Kolumbijczycy przyrządzają je do posiłków tak często, jak my ziemniaki.
Ewa wspomina górskie krajobrazy, wulkaniczne szczyty pokryte śniegiem, odwiedziny w Medellin - mieście Boterro, malarza, który wsławił się wizerunkami zabawnych grubasów. Także podróż do Cartageny, położonej na brzegami Morza Karaibskiego. To właśnie na tamtej plaży Robin oświadczył się jej. - Czy spędzimy ze sobą resztę naszych dni pozostając tacy, jacy jesteśmy teraz? - zapytał i podarował Ewie pierścionek, wykonany własnoręcznie z owocu kokosa.
Barcelona, salsa i przedszkolaki
Potem szybka decyzja. Przeniosą się do Polski, będą tu uczyć hiszpańskiego, angielskiego i niemieckiego. Przyjechali we wrześniu ubiegłego roku, pobrali się miesiąc później, a w styczniu otworzyli szkołę „el Dorado”.
Ewa mówi, ze hiszpański staje się w Polsce językiem obcym nr 2 po angielskim, a w Oławie jest miejsce na centrum kultury latynoamerykańskiej. Ze zdziwieniem przyjęła, jak wiele osób mówi już po hiszpańsku, a przychodzą, żeby doskonalić swoje umiejętności przed wyjazdami do Hiszpanii i Ameryki Południowej.
Robina to nie dziwi. W końcu jego językiem posługuje się na całym globie 350 milionów ludzi. Małżonkowie kipią od pomysłów. Nie chcą, aby zajęcia odbywały się tylko w czterech ścianach salek lekcyjnych. Na wakacyjnym kursie hiszpańskiego proponują lekcje w parku i na basenie. Organizują wyjazd do Barcelony. Rozpoczęli z letnią nauką salsy, a w przyszłości chcieliby regularnie urządzać salsoteki. We wrześniu zamierzają utworzyć przedszkole językowe. Liczą, że nie zabraknie rodziców, którzy chcieliby, aby ich pociechy przez pięć dni w tygodniu odbywały zajęcia, bawiły się i śpiewały po angielsku.
Nowa rodzinna firma nabiera rozpędu. Wybuchowa latynosko-słowiańska mieszanka i okno otwarte na świat.
Xawery Piśniak
Napisz komentarz
Komentarze