Oława
Nosiła muzykę w sobie
Anna ma 38 lat, urodziła się we Wrocławiu, ale dorastała w Oławie. Skończyła Szkołę Podstawową nr 1. Pamięta pierwsze lekcje muzyki, były dla niej przełomowe. - Nauczycielka bardzo chciała nauczyć moją klasę pewnej piosenki - wspomina. - Zapisaliśmy tekst w zeszytach i okazało się, że gdzieś zaginęły nuty, a oprócz mnie nikt nie znał melodii. Pokonałam nieśmiałość, wstałam i zaśpiewałam. Tak mała, cicha Ania zaistniała na forum klasy. Muzyka towarzyszy mi od zawsze. Kiedy zadaje mi ktoś pytanie, od kiedy śpiewam, to nie umiem odpowiedzieć.
Anna wspomina, że rodzice nie mieli czasu, aby zauważyć i szkolić jej talent. - Umknęło im to, że jako sześcioletnia dziewczynka zamiast dobranocki, oglądałam z ogromnym skupieniem i słuchałam koncertów fortepianowych - mówi. - Po prostu nosiłam muzykę w sobie.
Rozśpiewana opiekunka
W szkole zawodowej los postawił na jej drodze Barbarę Wyrostkiewicz, która nauczyła ją grać na gitarze i słuchać “Dżemu”, Czesława Niemena, Marka Grechuty, “Starego Dobrego Małżeństwa”, “Vaya con Dios”, Enyi, OMD, “Electric Light Orchestra”. - Dobrze jest mieć kogoś, kto cię wspiera, wierzy w ciebie, kto potrafi być szczery i obiektywny - dodaje.
Drugim takim przyjacielem jest dla niej Kamila Bakalarczyk-Kruk. Poznały się w 1994 roku, kiedy Kamila przyszła na przesłuchanie do scholi, którą Anna Białczak założyła ze Zbyszkiem Roszakiem w parafii Matki Boskiej Pocieszenia. Nie przypuszczała wtedy jednak, że za kilka lat spotkają się ponownie, i to w odmiennych rolach.
Wiele trudu musiała włożyć w to, aby po zawodówce pójść do liceum dla pracujących, później dostać się na studia, wtedy pracowała już jako katechetka. Z sentymentem wspomina dawne czasy, bez gitary nie wychodziła z domu: - Nauczanie o Bogu jest wyjątkowo trudne, szczególnie gdy mamy słuchaczy w wieku od trzech do sześciu lat. Praca w przedszkolach wydaje się łatwa, jednak to tylko pozory. Dzieci są bardzo uważnymi słuchaczami, a ja potrafiłam wchodzić na ich poziom intelektualny. Muzyka trafiała do nich bardzo skutecznie. Za kilka lat nie będą pamiętały treści, tylko emocje, jakie wynieśli z moich zajęć.
Ma za sobą ogromne doświadczenie jako nauczyciel. Jednak mimo dwunastu lat pracy z dziećmi, czuła, że to nie jest jej powołanie.
Dzień świra
Miała świetną pracę, mieszkanie we Wrocławiu, pieniądze, uczyła się także języka angielskiego. Jednak czuła, że umiera wewnętrznie, że coś jest nie tak, że się nie spełnia, że dusi się w tym doskonałym, wrocławskim splendorze.
Dzień, w którym nastąpił przełom, pamięta doskonale. To było 8 grudnia 2005. Budzik zadzwonił o 6.30. Otworzyła oczy, zobaczyła sufit i nagle ją olśniło. Powiedziała głośno: - Mam dosyć, i już! Pamięta, że nawet przeklęła. Nie poszła do pracy. Przez dwa dni nigdzie nie wychodziła. Wyłączyła telefon, nikt się nie mógł z nią skontaktować. Zastanawiała się, jak zacząć życie od nowa. Realizować i rozwijać talent, tak jak tego chce. Wtedy nie miało dla niej znaczenia, jak wiele straci, a może wszystko.
Reakcja pracodawcy była do przewidzenia, została dyscyplinarnie zwolniona.
- Mama otrzymała wcześniej telegram z zapytaniem: “Czy pani córka żyje?” - opowiada Ania. - Była na mnie zła. Jednak uważałam, i teraz też tak myślę, że jeśli chcesz zacząć nowe życie, dla starego musisz umrzeć. Tak straciłam wszystko na własne życzenie. Ale nie żałuję tej decyzji, w przeciwieństwie do mojej mamy i kilku innych, twardo stojących na ziemi bliskich mi osób.
Wie, że ma niepokorną duszę. Zawsze była inna, szalona. Jedna z jej koleżanek powiedziała jej kiedyś, że wstydziła się z nią chodzić po mieście, bo była tak nieprzewidywalna. Na koncercie “Starego Dobrego Małżeństwa” potrafiła tak po prostu podejść do Krzysztofa Myszkowskiego i poprosić o autograf. Do dziś ma z nim kontakt. Nie istnieje dla niej słowo “niemożliwe”. Jeśli czegoś pragnie, musi zrobić wszystko, aby to się spełniło: - Świat należy do ludzi, którzy mają odwagę marzyć i ryzykować, aby spełniać swoje marzenia, i starają się robić to jak najlepiej.
Błysk w oczach
Kiedy przemeblowała swoje życie, zajęła się od nowa głównie śpiewaniem. Występuje na weselach, dożynkach, dancingach i innych podobnych imprezach. Zajmuje się także wszystkim, co przynosi nie tylko dochód finansowy, ale także pozwala jej się spełniać artystycznie. - Uczę gry na gitarze, szyję szaty liturgiczne oraz wyszywam. Odnawiam także stare obrazy i ramy.
Dwa lata temu ponownie spotkała się z Kamilą Bakalarczyk-Kruk. Tym razem to Kamila zaczęła ją uczyć na warsztatach w “Studiu piosenki”, działającym w Ośrodku Kultury: - Sumiennie, cierpliwie i z ogromną determinacją uczy mnie, i inne młode artystki, wszystkich skomplikowanych technik oddychania, emisji i dykcji. Potrafi też krzyknąć kiedy trzeba i odpowiednio zmotywować. Mówi mi, że nieważne gdzie śpiewam, czy na scenie, w teatrze, czy “do kotleta”, zawsze powinnam śpiewać tak, aby dotarło to do słuchaczy. Staram się to wykonywać całą sobą, duszą i sercem.
Poznała wiele osób, które pomogły jej zrozumieć muzykę, odkryć ją na nowo: - Muzyka leczy, koi, pozwala zapomnieć o tym, co nas boli.
Studio piosenki dało jej bardzo wiele, m.in. determinację i wiarę w samą siebie. Dlatego lubi śpiewać na oławskiej scenie.
Zmieniła się, odzyskała błysk w oczach. Wie, że jej życie nigdy już nie będzie szare. Ma swój świat i swoje marzenia, których wiele ludzi nie rozumie. Ma aspiracje, by być kimś niezapomnianym, wyjątkowym i zawsze empatycznym. - Przede wszystkim chcę , aby pamiętano mnnie jako dobrego człowieka. Czasami naprawdę brawa wystarczą, to najlepsza zapłata.
Jest po kilku próbach z zespołem “Black and White” z okolic Środy Śląskiej. Ma nadzieję, że ta współpraca z muzykami przeniesie same korzyści i będzie się mogła nadal rozwijać jako wokalistka. - Chcę aby “Black and White” bym moim zespołem na stałe. Grają na żywo, żadnego udawania, markowania, tylko z nimi mogę się realizować tak do końca.
Malwina Gadawa
Fot. Barbara Wyrostkiewicz
Napisz komentarz
Komentarze