Pogruchotane kości
Najbardziej wstrząsające jest jednak zeznanie wdowy Rozalii Żygadło. Oto co mówiła na przesłuchaniu 17 grudnia 1957: - Związek małżeński z Hilarym Żygadłą zawarłam w 1937 roku, w Rudni Stryju na Wołyniu. Mąż mój w 1939 został powołany do wojska i w czasie wojny dostał się do niewoli niemieckiej, skąd na Wołyń powrócił dopiero w czerwcu 1945. W tym roku wyjechaliśmy do Polski i osiedliliśmy się w Kopalinie, powiat Oława, gdzie otrzymaliśmy gospodarstwo rolne. 28 lutego 1946, podczas nieobecności mego męża, przyjechał pod nasz dom samochód ciężarowy, z którego wysiadło kilku mężczyzn, ubranych w wojskowe mundury i będących w posiadaniu broni. Fakt ten zauważyłam, będąc w tym czasie u sąsiadów Dąbrowskich, którzy obecnie zamieszkują w Jelczu. Gdy przyszłam do domu, zobaczyłam iż wojskowi ci dokonują rewizji. Oświadczyli mi, że szukają broni. Broni nie znaleźli - przynajmniej nie znaleźli jej w mojej obecności. Rewizja ta trwała około godziny, następnie udali się do sąsiadów - Zefiryna Żygadły i Antoniego Żygadły. Czy tam też robili rewizję w domu? Nie wiem, ale sąsiedzi ci mówili mi, że i u nich szukali - chodzili po piwnicach i strychach. Jakkolwiek sąsiedzi ci noszą takie samo nazwisko jak i ja, są w stosunku do mnie i do mojego męża zupełnie obcy. W marcu 1946 wojskowi ci byli u nas jeszcze dwukrotnie. Za każdym razem męża w domu nie było. Pytali wówczas, gdzie on jest i żądali wydania broni - automatu. Tłumaczyłam im, że żadnej broni nie posiadam. Czwarty raz przyjechali 6 kwietnia 1946, była to niedziela. Wówczas był w domu mój mąż Hilary Żygadło. Też go pytali o broń, a gdy odpowiedział, ze jej nie ma - szukali za nią. Nie znalazłszy jej - zabrali męża ze sobą. Już po pierwszej ich bytności u mnie ludzie mówili, że są to funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, oni sami tego nie mówili.
We wtorek 8 kwietnia 1946 przyjechał funkcjonariusz UB i zapytał, gdzie mąż? Na co odpowiedziałam mu, że przecież go zabraliście. Wówczas funkcjonariusz ten domagał się, bym oddała mu broń. Odpowiedziałam, że broni nie posiadam. W tenże wtorek napisałam podanie o zwolnienie męża. Na podaniu tym podpisały się 42 osoby. Następnego dnia udałam się z tym podaniem do Oławy, do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Zabrałam ze sobą także papierosy i ciastka dla męża. Podanie ode mnie przyjęto, zaś papierosy i ciastka nie.
We czwartek przyjechało do mnie osobową taksówką dwóch funkcjonariuszy UB. Oświadczyli, że mąż mój popełnił samobójstwo poprzez powieszenie. Weszli z powrotem do samochodu i zażądali, bym z nimi pojechała. Wzięłam ze sobą ośmioletniego syna Wacława, a także z Oławy męża siostrę Stefańską Bronisławę. Zaprowadzono nas do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Oławie. Pozostawiono nas w pustym pokoju. W tym miejscu nadmieniam, że będąc w moim domu funkcjonariusze UB pytali, czy oni mają męża pochować, czy mam ochotę sama to zrobić? Z pokoju tego wyprowadzono nas na podwórze i tam widziałam, jak do ciężarowego samochodu dwaj starsi wiekiem mężczyźni narodowości niemieckiej nieśli ciało męża. Gdy wówczas głośno płakałam, funkcjonariusze UB uspokajali mnie, krzycząc na mnie, nawet strasząc biciem.
Napisz komentarz
Komentarze