Oława. O psychice malucha
- Jesteście jedyną szkołą w Oławie, która wprowadziła klasy integracyjne...
- Tak. Traktowaliśmy to jako wizję i misję. Wcześniej pracowałam na Górnym Śląsku. Tam jest taki kierunek szkoły i tam zdobyłam doświadczenie. Postanowiłam przenieść to tutaj. Uczniów z różnymi dysfunkcjami jest bardzo wielu.
- Czym jest spowodowane to, że pojawia się coraz więcej dysfunkcji?
- Tym, że jest duży postęp w diagnozowaniu dzieci. Oprócz najbardziej znanych - dysgrafii i dysleksji - jest mnóstwo nowych dysfunkcji. Sama rodzina nie poradzi sobie w walce z nimi. Tu trzeba pomocy specjalistów. Na Górnym Śląsku pracowałam ze świetną psycholog, która mnie w to „wkręciła”. Uświadomiła, że ogromnie ważną rzeczą przy tworzeniu klas integracyjnych jest odpowiednia kadra specjalistów.
- Czym oni się wyróżniają, dlaczego nie może być to tylko nauczyciel przedmiotu?
- To muszą być ludzie z wąską specjalizacją. Ukierunkowani i wykształceni, by jak najskuteczniej walczyć z daną dysfunkcją. W ciągu sześciu lat okazało się, że są ciągle nowe problemy, nawet nazewnictwo wciąż się zmienia. Bez superspecjalisty ani rusz. Zwykły nauczyciel nie zawsze potrafi powiedzieć, co jest przyczyną dziwnych zachowań dziecka. Początkiem, który mówił o dziecku zaburzonym emocjonalnie, jest słynne ADHD, które nie zawsze było dobrze diagnozowane. Nie wolno mylić czegoś, co jest zwykłym zaburzeniem emocjonalnym i może wynikać z powodów rodzinnych, a co innego dziecko z nadpobudliwością ruchową i brakiem koncentracji. Teraz badania neurologiczne i psychiatryczne pozwalają na szybkie i skuteczne wykrycie zaburzenia, ale żeby wiedzieć, w jakim kierunku badać malucha, potrzebny jest dobrze wykształcony nauczyciel. To pedagog wspomagający przygotowuje delikatną materię, by wspólnie z dzieckiem i rodziną walczyć z problemem. Tu fachowcy muszą być przygotowani stuprocentowo. Mamy pedagoga Piotra, który specjalizuje się w dzieciach na pograniczu autyzmu. Świetnie zna się na tym i jest trafiony w dziesiątkę.
Tutaj nie ma czasu na praktyki, trzeba wiedzieć, co i jak robić. Liczy się czas i skuteczne działanie. Pedagog, dziecko i rodzice muszą tworzyć całość. Zanim przyjmiemy malucha do klasy integracyjnej, spotykamy się przez dwa miesiące i rozmawiamy z rodzicami. Musimy poznać zwyczaje i problemy takiego dziecka.
- Czyli podstawa to solidny fundament?
- Musi tak być, bo inaczej nie odnieślibyśmy sukcesu,
a sukces to praca grupy. W szkole pracuje pięciu pedagogów wspomagających, pedagog szkolny, psycholog i logopeda. To oni wraz z rodzicami tworzą zespół, który jest w stanie poprawić możliwości dziecka.
- Jak wygląda taka klasa?
- Są bardzo komfortowe warunki. W grupie jest 18 dzieci, w tym od trzech do pięciu z różnymi dysfunkcjami. Jednocześnie działa dwóch nauczycieli - wiodący i pedagog wspomagający przypisany dzieciom, które pracują inaczej i wolniej. Te maluchy potrzebują specjalnych metod, realizując obowiązująca podstawę programową.
- Czy te dzieci uczą się czegoś innego?
- Nie, przyswajają tę samą wiedzę, ale w inny dostępny dla nich sposób.
- A czy te prawidłowo rozwijające się inaczej traktują kilku rówieśników pracujących nowymi metodami?
- Bycie w grupie ze zwykłymi dziećmi sprawia, że maluchy uspołeczniają się i funkcjonują w normalnym społeczeństwie. Nie stanowią grupy, która jest odizolowana. To fantastycznie działa w obie strony. Dzieci uwrażliwiają się, przyjaźnią, są w świetnych relacjach.
- Co się zmieniło w „Piątce”, od kiedy wprowadziliście integrację?
- Bez przerwy doposażamy szkołę. Są specjalne, małe salki, z bardzo drogim specjalistycznym sprzętem. W nich nauczyciele pracują z pojedynczym uczniem. Ale największą siłą, jaką mamy, to wiedza. Wciąż się rozwijamy, wszystko zmienia się tak szybko, że nie ma miesiąca, żeby grupa nauczycieli, pracujących nad integracją, nie korzystała ze szkoleń. Najwięcej inwestujemy w doskonalenie nauczycieli. Mamy w zerówce dziewczynkę, która jest niedosłysząca i nauczyciel wciąż poszukuje jak najlepszych, nowych metod na skuteczniejszą naukę. Prowadzi obserwacje w innych szkołach.
- Skąd bierzecie na to pieniądze?
- Nasza szkoła wchodzi w program „Innowacyjne wsparcie szkół, uwzględniające specjalne potrzeby edukacyjne uczniów”, współfinansowany ze środków Unii Europejskiej.Wyposażenie kupujemy
m. in. z subwencji oświatowej. Nasze cztery nauczycielki, pracujące w integracji, podjęły też studia finansowane przez Unię Europejską. To nauka dwóch najnowszych metod pracy - integracji sensorycznej, angażującej całe ciało i zmysły dziecka, i metoda Dennisona, podczas której uruchamiane są dwie półkule mózgowe jednocześnie. To poprawia pamięć i zdolność uczenia się.
- Jakie są pierwsze objawy, które powinny zaniepokoić rodzica. Nie wszystko przecież widać gołym okiem, czasami drobnostka wyróżniająca dziecko ma ogromne znaczenie...
- To prawda. W rozwoju maluchów wszystko ma znaczenie. Podam prosty przykład. Jest grupa kilkulatków i większość z nich, kiedy widzi drzewo, od razu biegnie i bez oporów wspina się na górę, a dwoje patrzy z przerażeniem na kolegów. Boją się przestrzeni i wysokości. To jest pierwszy sygnał. Niektóre ubiorą się w każdą rzecz, a inne za nic w świecie. Są dzieci, które nigdy nie włożą golfu, nie lubią tego, to ma związek z pewnymi zaburzeniami. Niepokojące są wszelkie objawy lękliwości dziecka. Znam przypadek chłopca, który nie był w stanie pokonać bariery piasku, bał się stanąć na nim. Rodzice zauważyli, że coś jest nie tak, gdy pojechali z synem nad morze. Dzieci z zespołem Aspargera mają na przykład bardzo szczegółowe zainteresowania, do tego stopnia, że wiedzą na dany temat absolutnie wszystko, startują w konkursach i zajmują w nich pierwsze miejsca. Mamy malucha, który uwielbia samochody i różnica jest taka, że on się uczy liczyć na samochodach, a zwykłe dziecko na liczbach. Przy okazji wykonywania działań, wymienia markę auta i wszystko, co o nim wie. Jest taki sam przypadek z chłopcem, który fascynuje się motylami. Na ich temat wie absolutnie wszystko i wciąż drąży, próbuje dowiedzieć się jeszcze więcej.
- Z pani wypowiedzi wynika, że wszystko wygląda pięknie i metoda integracji jest rewolucyjna, ale czy wśród rodziców dzieci zdrowych byli tacy, którzy mieli wątpliwości co do uczęszczania ich dzieci do klasy integracyjnej? Nie wierzę, że wszyscy są tak tolerancyjni...
- Na początku nie było to łatwe zadanie. Nikt mi wprost tego nie powiedział, ale różne opinie krążyły. Na szczęście teraz jest większy poziom świadomości społecznej. Wszyscy podpisują zgodę na integrację jak jeden mąż, wręcz oczekują, żeby w takiej grupie było ich dziecko. To innowacyjne metody pracy, a przy diagnozach wewnętrznych te klasy uzyskują lepsze wyniki, bo wszystko opiera się na zindywidualizowaniu nauki.
- A co z dziećmi ze wsi? Przecież nie tylko w mieście rodzą się maluchy z dysfunkcjami. Czy te spoza miasta mają szansę dostać się do SP nr 5 w Oławie?
- Wciąż jest to niedopracowane i najbardziej mnie niepokoi. Na razie na korzystanie z takiej pomocy nie mogą liczyć wszystkie dzieci wiejskie. Chciałabym, aby i one mogły korzystać z wypracowanych metod, jakie funkcjonują w naszej szkole.
Organem prowadzącym Szkołę Podstawową nr 5 jest Urząd Miejski i tymczasem co dzieci z Oławy mają możliwość korzystania z nauki w tej szkole. Na przyjęcie kolejnego dziecka muszę otrzymać zgodę organu prowadzącego. Najczęściej się to udaje, ale to powinno być zorganizowane nieco inaczej...
- Ale jak? Czy macie już jakąś propozycję rozwiązania problemu?
- Być może wystarczyłoby jakieś porozumienie na szczeblu miasta i gminy, które refundowałoby naukę dziecka spoza miasta w naszej szkole.
- Jakie jest pani największe marzenie? Czego pani życzyć?
- Marzę o tym, żebyśmy nie musieli odmawiać żadnemu dziecku. Chcemy dać szansę każdemu. Pragnę, żeby w Szkole Podstawowej nr 5 w Oławie było miejsce dla każdego dziecka z niepełnosprawnością. Jeżeli my teraz profesjonalnie pomożemy maluchom, to państwo nie będzie musiało w przyszłości utrzymywać chorego człowieka.
Rozmawiała
Agnieszka Herba
[email protected]
Napisz komentarz
Komentarze