Historia Franciszka
W pokrytej plandeką, zbudowanej z desek altance trwa od kilkunastu lat. Kiedy przyszły silne mrozy zainteresowali się nim strażnicy miejscy - Eugeniusz Kisielewski i Przemysław Cheba. Sprawdzali w mieście, czy bezdomni nie potrzebują pomocy. Pojechali też zobaczyć, czy sroga zima nie przepędziła Franciszka. - Tak naprawdę, to byliśmy przekonani, że już go tam nie ma - mówi Cheba. - Okazało się, że nic się nie zmieniło i wciąż tam żyje.
Do chatki Franciszka nie można dojechać samochodem, trzeba zostawić przy ulicy, a resztę drogi pokonać pieszo. Brnie się w wysokim śniegu około dziesięciu minut. Dookoła nie ma żadnych śladów, widać tylko te zostawione przez strażników, którzy byli tu wcześniej.
Franciszek świadomie wybrał tak ustronne miejsce, bo chce czuć się bezpiecznie, chociaż i tutaj już dwa razy go okradziono. Stara się nie opuszczać chatki, nie chce stracić swojego dobytku. Przyznaje, że ta zima bardzo go zaskoczyła. Kiedy przyjechali strażnicy, był głodny.
Trzy paczki
- Pytaliśmy, czego potrzebuje - mówi Eugeniusz Kisielewski. - Stwierdził, że radzi sobie dobrze, tutaj ma wszystko, nie wymaga szczególnej pomocy, tylko coś do jedzenia, bo przez ten śnieg trudno wyruszyć do miasta. Wiedzieliśmy, że jest honorowy i nie chce sprawiać kłopotu, ale od razu zaczęliśmy działać.
Po dwóch godzinach Franciszek miał już trzy paczki z jedzeniem. Strażnicy pojechali do PCK i Caritas. Dostali suchy prowiant, m.in. chleb, makaron, mąkę i cukier, do tego jeszcze sporą bańkę zupy. Na co dzień Franciszek jest twardy i przyzwyczajony do ekstremalnych warunków. Zbierał złom i wykonywał drobne prace. Do tej pory potrafił cały tydzień przeżyć za 6 złotych. Wzruszył się, kiedy strażnicy wrócili z jedzeniem.
- Wybrał taką drogę w życiu i nikogo nie obarcza winą - mówi Eugeniusz.
- Nie oczekuje też, żeby mu coś dać - radzi sobie. To fajny facet, nie pije, jest inteligentny i oczytany.
- Nawet ze zdrowiem świetnie sobie radzi. Ma mnóstwo książek medycznych i gdy coś mu dolega, czyta i leczy się sam - dodaje Przemysław.
Czosnek, sól i zapałki
Funkcjonariusze są u Franciszka dwa razy w tygodniu z pojemnikiem gorącej zupy od oławskiej Caritas. Traktują go jak kolegę, rozmawiają i żartują, on odwdzięcza się zaufaniem. Na jedną z takich wizyt wybrałam się z nimi. Mężczyzna przywitał się, a na widok strażników rozpromieniał. - Wczoraj miałem urodziny - cieszy się.
- Pamiętaliście o mnie, bardzo dziękuję za prezenty. - Jakie prezenty? - zapytał Eugeniusz. - Przecież nie przynieśliśmy żadnych prezentów. - Jak to nie?! - krzyczy Franciszek. - A czosnek, zapałki i sól.
- To na pewno nie są prezenty - odparł Eugeniusz. - Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, to zadbalibyśmy o drobny upominek.
- Dla mnie to najcenniejsze prezenty, jakie kiedykolwiek dostałem...
Franciszek pochodzi z małej wsi w gminie Lubrza w województwie opolskim. Ma rodzinę, ale nie widział się z nimi od kilkudziesięciu lat. Nie chce o tym rozmawiać i podać powodu odejścia. Wspomina tylko brata, który miał 4 latka, gdy on opuszczał dom. Nie chce też, by bliscy dowiedzieli się w jakich warunkach żyje. Mówi, że całe życie ułożyłoby się inaczej, gdyby miał dowód. Nie mógł go jednak wyrobić, bo nie miał stałego meldunku.
- Nie mam żadnych dokumentów i nic nie mogę załatwić - mówi. - Przez lata starałem się o dowód. Dwa razy pisałem do prokuratora, że znajduję się w stanie przestępstwa z ustawy o ewidencji ludności i dowodach osobistych. Byli zdziwieni, że takie coś dałem. Pani w biurze nawet nie zadziennikowała tego, nikogo to nie interesowało, ale cóż... głową muru, nie przebijesz. Nie ma po mnie śladu, stare książki meldunkowe polikwidowano. Pisałem nawet skargę do wojewody, że żyję wbrew prawu, ale nikt się tym nie interesował. Przez całe życie szedłem bez tego dokumentu, wojsko, praca. Nawet byłem radnym, wybrano mnie z listy Frontu Jedności Narodu. Pracowałem w oławskim Ergu, zachorowałem, miesiąc leżałem w klinice we Wrocławiu. Wróciłem, ale nie zapłacili mi, bo nie miałem książeczki ubezpieczeniowej i dowodu, mimo że składki z pensji odciągali.
Na łono Abrahama nie trzeba dowodu!
Po przygodzie w Ergu Franciszek szukał pracy gdzie indziej. Imał się różnych zajęć. Był m.in. konserwatorem na ulicy Bażantowej i pomagał mieszkańcom. Ostatnią pracą była posada stróża na dawnym wysypisku śmieci w pobliżu Starego Górnika. Kiedy zlikwidowano składowisko, został bez możliwości zarobku. Dziś stracił wiarę w to, że jeszcze kiedyś uda mu się zostać pełnoprawnym obywatelem i wyrobić dowód. Twierdzi, że nigdy nie zamieszkałby w takich warunkach, gdyby miał dokument. - Całe szczęście, że na łono Abrahama nie trzeba dowodu... - żartuje.
- Ale teraz może się udać, bo żeby wyrobić dowód, nie trzeba już mieć miejsca zameldowania, prawo się zmieniło - wtrąca się Cheba. - Spróbujemy coś z tym zrobić, zaraz pojedziemy zapytać do urzędu. - Eee... Panowie, to niemożliwe - mówi Franciszek. - Już tyle walczyłem, że nie wierzę.
- Nie ma co się poddawać, trzeba działać, damy radę, jesteśmy z panem - dodaje Kisielewski.
Strażnik wyciąga notes i skrzętnie zapisuje informacje o Franciszku.
Będzie dowód
Funkcjonariusze jadą do oławskiego urzędu, do biura ewidencji ludności. Za godzinę dzwoni telefon.
- Wygląda na to, że wszystko się uda - cieszy się Eugeniusz. - Urzędniczki mówią, że nie powinno być większych problemów, trzeba tylko zrobić zdjęcia i wypełnić wniosek.
Dobra wiadomość dotarła do zainteresowanego. Wciąż nie wierzył, że to się dzieje naprawdę, ale zgodził się, żeby zrobić zdjęcie. Za kilka dni strażnicy zawieźli go do fotografa.
- To była niezwykła chwila - wspomina Eugeniusz.
- Przyszedłem do niego i powiedziałem, żeby się spokojnie ubrał, a my poczekamy w samochodzie. Minęło pół godziny, na drodze pojawił się jakiś mężczyzna, ale byliśmy pewni, że to nie Franciszek. Ogolony, ostrzyżony, nienagannie ubrany, w niebieskiej koszuli i marynarce... Był nie do poznania, tak bardzo wziął sobie do serca „akcję z dowodem”, że zmienił się w ciągu kilku chwil. Zatkało nas.
Zdjęcia z wnioskiem trafiły do urzędu, stąd wysłano je do gminy Lubrza i Warszawy. Mniej więcej za dwa miesiące spełni się nierealne marzenie Franciszka.
Tutaj nastąpiłby koniec historii człowieka bez dowodu, gdyby nie dziwny zbieg okoliczności. Po kilku dniach ponownie zadzwonił do mnie Eugeniusz. - Musimy się koniecznie spotkać - mówił podekscytowany. - Wszystko się zmieniło!
I zdarzył się cud...
Po tym, jak wniosek o wydanie dowodu trafił do Urzędu Gminy Lubrza, znalazła się rodzina Franciszka. Okazało się, że pracuje tam ktoś od strony żony brata i cudem trafił na informację. Rodzeństwo poszukiwało Franka od wielu lat. Tęsknili, nie wiedzieli co się dzieje. Chcieli sprzedać dom, załatwić sprawy spadkowe. Kiedy dowiedzieli się, że pomagają mu strażnicy, natychmiast zadzwonili do Oławy. Eugeniusz pojechał do Franciszka i opowiedział mu, że rodzina tęskni, poszukuje go, chcą go odwiedzić i mają dla niego kawalerkę po zmarłym bracie.
Franciszek był w szoku. Nie zgodził się na spotkanie, powiedział, że ucieknie, bo nie chce, żeby rodzina zobaczyła, jak on mieszka. Strażnik uspokoił go i zapewnił, że nikt nie przyjedzie, jeśli on nie zechce: - Bałem się, że rzeczywiście zniknie, bo ta wiadomość spadła na niego tak nagle, a bliskich nie widział od 40 lat. Nie był gotowy na taką wizytę.
Następnego dnia Eugeniusz znów pojechał do chatki. Przestraszył się, że Franek dotrzymał słowa i uciekł. Zawsze o tej porze stał na zewnątrz, palił ognisko i gotował herbatę. Tym razem nie. Drzwi od altanki były otwarte na oścież, wyglądało tak, jakby zniknął. Strażnik miał serce w gardle, był pewny, że to się źle skończy, wbiegł do środka. Na łóżku siedział Franciszek, zamyślony, ze spuszczoną głową, nawet nie zareagował. - Dobrze, że jesteś - mówi Eugeniusz.
- Ech... Całą noc nie spałem, nie mogę przestać myśleć - odparł. - Masz tu telefon, dzwoń do brata, on bardzo czeka na sygnał.
- Nie mogę, nie teraz, nie dam rady...
Franciszek był stanowczy, nie dał się namówić na rozmowę przez telefon, ale Eugeniusz spokojnie wytłumaczył mu, że teraz jego życie może się zupełnie zmienić, bo wreszcie dostanie dowód. Będzie mógł się zameldować i godnie mieszkać. Rodzina ma dla niego kawalerkę.
Samotnik długo milczał, był wzruszony, pokiwał tylko głową i poprosił, żeby Eugeniusz przywiózł mu kartki i kopertę. Będzie pisał list do brata. To pierwszy krok w stronę nowego życia...
Tekst i fot.: Agnieszka Herba
[email protected]
Napisz komentarz
Komentarze