Kto mógł wypowiedzieć te słowa? Dla osób, mających choć trochę rozeznania w gminie Oława, to nietrudna zagadka. Ekscentryk i radny czterech kadencji. Były właściciel okazałego motelu przy trasie A-4. Prosty chłopak z Oleśnicy Małej, który doszedł do fortuny.
Rok Tygrysa
Józek Kościelak „charyzmę” pokazał nie raz. Kiedy podczas kampanii samorządowej sfotografował się w białych rękawiczkach, trzymając w jednej dłoni mysz, a w drugiej chleb. Hasło wyborcze głosiło: „Od myszy po cesarza wszyscy żyją z gospodarza”. Kiedy rozrzucał przed kościołami ulotki, wymierzone w swojego rywala Jana Kownackiego. Na górze dom wójta przed remontem, poniżej odnowiony i pomalowany. Z boku Kownacki, z szarfą na piersi niesie sztandar. Fotomontaż wieńczą słowa: „Kiedyś chachmyta, a dziś ożarty”. Gdy pokłócił się z ważnym urzędnikiem w gminie i rozdał radnym zdjęcia, na których jego oponent obejmował młode kobiety w scenerii górskiego kurortu. Wyjazd do Szklarskiej Poręby, podczas którego zrobił te fotki, zaaranżował sam.
Teraz Kościelak ma problem. Właśnie odebrał wielotysięczną dopłatę z Unii Europejskiej i zastanawia się, co zrobić z tą kasą? Po głowie krążą pomysły: wybudować synom domy..., urządzić w Oleśnicy Małej luksusowy pensjonat..., kusi polityka. Jest przecież rok wyborczy, a to Rok Tygrysa, jego rok, bo według chińskiego kalendarza Józek jest tygrysem. Dlaczego znów nie wydać tysięcy, aby wprowadzić swojego zaufanego na fotel wójta? Ale nie on tu decyduje. Musi pokazać pokorę.
Przysięgał na Biblię
Król Salomon też nie prosił o splendor, nie chciał władzy, nie interesowało go bogactwo. Błagał Boga o jedno: „Daj mi mądrość”. Otrzymał ją, a reszta przyszła sama. Miał 700 żon, 300 nałożnic i 15 tysięcy rumaków! Józek Kościelak jest przyzwyczajony do wielkich liczb, więc wie, o czym mówi Pismo Święte. Zresztą z mądrością i bogactwem jest tak, jak w tym powiedzonku: „Czemuś biedny? Boś głupi. A czemuś głupi? Boś biedny”.
Jest tylko jeden sposób, aby zapewnić sobie pomyślne zbiory, zaplanować całoroczny budżet na setki tysięcy złotych, z głową zainwestować wolną gotówkę. Trzeba jechać na Jasną Górę. I nie tak na chwilę. Ale wziąć udział w nabożeństwie, wyspowiadać się, odprawić cichą adorację. Tu widać pokorę! Te pomarszczone twarze, siwe włosy, przygarbione postacie, złączone w procesji na kolanach wokół ołtarza. Tu nie tacy jak on, tu królowie i hetmani, tu sam Ojciec Święty zginał kolana przed cudownym obrazem.
Na Jasną Górę zabierał ze sobą druha od serca, Tomka Gancarza. To on podarował mu Biblię i kazał studiować. Teraz Józek ma w małym paluszku historię Hioba. Godzinami może opowiadać o Salomonie. W zamian zdradzał swojemu młodszemu o kilkanaście lat koledze tajniki wiedzy, jak dorobić się na roli. Wprowadzał go we wszystkie możliwe kruczki i sprawdzone sposoby, gwarantujące przypływ gotówki. Czy był przy tym absolutnie uczciwy? Józek śmieje się w głos. Uczciwi goli się rodzą i goli odchodzą z tego świata, a on chce coś po sobie zostawić. Właśnie wybudował u siebie kamienne schody. Wydał 10 tysięcy. Ale niech będą. Mogą służyć nawet 500 lat! Przyjaźń z Tomkiem została przypieczętowana przysięgą na Biblię, że zawsze będą wobec siebie lojalni. Poróżnili się o kilka hektarów w rozliczeniu prac polowych. Teraz się nie znają. Ale co tu mówić o przykrych rzeczach. Kiedy Waldemar Pawlak miał spotkanie z rolnikami na Jasnej Górze, Kościelak przecisnął się do niego i przedstawił syna Krystiana. I tak jego następca dostał uścisk dłoni od chłopskiego premiera. Dobra wróżba na przyszłość.
Charyzma po bohaterach
Z Częstochowy już niedaleko do Radostkowa. To z tej wioski wywodzą się rodzice Józka. Tu mieszkają kuzyni, a na cmentarzu w sąsiednim Mykanowie pochowani są wujkowie i dziadkowie. Wśród nich chluba rodziny - Józef Kasprzyk, żołnierz generała Maczka, żył lat 95. Kościelak zna dobrze szlak bojowy wujka. Obfotografował całe Muzeum 24. Pułku Ułanów w Kraśniku, jest stałym gościem światowych zjazdów weteranów z dywizji gen. Maczka. Z podręcznego notesu wyciąga zdjęcia generała Sikorskiego i dowódcy polskich pancerniaków. Opowiada, jak sędziwego, dobiegającego setki Maczka, odwiedziła przy okazji urodzin delegacja z Polski. - Jak pan się czuje, panie generale? - zapytał ktoś po złożeniu gratulacji i wręczeniu prezentów. - Od kiedy rzuciłem palenie, coraz gorzej - odpowiedział stary dowódca. Józek pielęgnował tę legendę, odwiedzając swojego wujka, który po wojnie był komendantem straży pożarnej w Mykanowie. Jak on trzaskał obcasami na strażackich uroczystościach! Jak go honorowano na 90. urodzinach! A jaki miał pogrzeb: kondukt na pół kilometra, strażacka orkiestra i oficjele z Częstochowy. W cieniu brata pozostaje Marian Kasprzyk. A przecież jako jedyny z okolicy został nauczycielem. To przed wojną było coś! W Radomsku, gdzie uczył, towarzyszyła mu matka Kościelaka. Miał złe przeczucia, kiedy we wrześniu 1939 żegnał się z rodziną. - Ja już z tej wojny nie wrócę - powiedział do szwagra. - Ty masz niższy stopień, tobie się uda.
Zaginął bez śladu. Rodzina od razu podejrzewała, ?e podzielił los tysięcy polskich oficerów pomordowanych w Katyniu. Potwierdzenie przyszło dopiero po 1989. Matka Kościelaka podtrzymywała pamięć o bracie w modlitwach, a swojemu pierworodnemu dała na imię Marian. W 1995 w Radomsku ufundowano dwie tablice ku czci nauczycieli zamordowanych podczas II wojny światowej. Na obu widnieje nazwisko Kasprzyka. W 2007 minister obrony narodowej Bogdan Klich awansował pośmiertnie nauczyciela z Radomska na stopień kapitana. Kiedy Józek jest w okolicy, zabiera pod tablicę kuzyna Gienka Tomorowskiego. Żałuje, że tablicy nie zobaczyła przed śmiercią ukochana mama. Józka darzyła największym zaufaniem z całego rodzeństwa i nazywała go „Zorra rączki”, że do wszystkiego jest taki szybki. Kościelak zastanawia się, czy nie wykorzystać motywu Zorra w kampanii wyborczej. Niegłupi pomysł, trzeba tylko popracować nad szczegółami...
Dzieciństwo pariasa
Kto byłby w stanie przepowiedzieć mu karierę jak z amerykańskiego snu? Biedota. Dziesięcioro dzieci. Matka chodziła po sąsiadach, prosząc o pożyczki. Czekali z rodzeństwem, aż kura zniesie jajko, bo będzie co jeść. W szkole upokorzenia, przeczesywanie włosów w poszukiwaniu wszy. Nauczyciele traktowali ich jak pariasów, za wzór stawiali tych z PGR-u, bo oni mieli łazienki. Po śmierci 91-letniej matki, Kościelak odsłonił się, pisząc do naszej gazety wzruszające pożegnanie: „Większość swojego życia przeżyłaś w upokorzeniu, bo komornik często nachodził twój dom. Potrafiłaś podzielić jedno jajko między głodne dzieci, odmawiając sobie od ust. Żyliśmy w wielkim niedostatku aż do 1975 roku. Wszystko, co od tamtych czasów zdobyłem, zawdzięczam swojej ukochanej Mamie”.
Po wyjściu z wojska miał konia i brony. Ale, jak mówi, wsłuchiwał się w mądrość starszych. A swoją ambicję i waleczność potwierdzał na boisku, jako kapitan „Amatora” Oleśnica Mała: - Kiedyśmy witali sędziego i przeciwną drużynę, to okrzyk był taki, że aż ziemia drżała. A jak tamci odpowiadali ledwo co, to już wiedzieliśmy, że to cieniasy.
Zatrudnił się w sklepie mięsnym, potem w „Peweksie”, równolegle prowadził gospodarstwo. Talentem błysnął po roku 1989, systematycznie skupując grunty. Dzięki gigantycznym pożyczkom rozwinął skrzydła. Wprawdzie myśl o odsetkach nadszarpnęła jego zdrowie, ale nie poddał się. Co roku od nowa brał finansowy zastrzyk. Teraz triumfuje. Rodzinną kasę zasilają zyski ze zbiorów plus setki tysięcy złotych bonusu z Brukseli. W biznes Kościelaków włączyli się synowie. Szymek prowadzi w Oławie sklep z artykułami metalowymi. Krystian gospodarzy na 180 hektarach, ma własny kombajn i dwa ciągniki. Jakub godzi naukę w szkole z pomocą przy gospodarstwie.
O ojcu Kościelak opowiada zdawkowo. Tyle, że nie interesował się dziećmi, że matka miała z nim ciężkie życie, że nieraz koledzy musieli pomagać mu w powrocie do domu. - Ale on dał mi życie! - rozpromienia się. Zdejmuje z szyi łańcuszek i otwiera złote serduszko, skrywające fotografie rodziców. Takie samo, ze zdjęciem swoim i swojej żony podarował jednemu z synów. - W młodości tego nie rozumiałem, ale teraz wiem, co znaczy przykazanie „Czcij ojca swego i matkę swoją, ażeby dobrze ci się wiodło”.
To dobre dla mieszczuchów
W psychoterapii furorę robi metoda Berta Hellingera. Łączy w sobie teatralną widowiskowość z tajemnicą pierwotnych rytuałów. W dużych miastach na „ustawienia” przychodzą tłumy. Pacjenci rozmieszczają na scenie osoby, odgrywające najbliższych - ojca, matkę, rodzeństwo, żywych i umarłych. Terapeuta odczytuje z przestrzennego układu osób rodzinne relacje. Staje przy pacjencie. Namawia go, aby podszedł do swojego ojca, do swojej matki. Dzieci, które były ofiarami krzywd, powoli i ze łzami w oczach zbliżają się do swoich rodziców i prześladowców. Mistrz ceremonii przekonuje: on dał ci życie, to po stokroć ważniejsze od błędów, które popełnił. Pacjent wykonuje następne pół kroku. Przy dobrym prowadzeniu dochodzi do przełomu, puszczają lody, które przez lata więziły duchowe energie. Ofiara przemocy wybacza swojemu krzywdzicielowi. Staje po jego stronie, włącza się w łańcuch pokoleń, przez które od wieków płynie życiowa moc i energia.
***
Józek nigdzie o tym nie czytał. Zabawę w hellingerowskie ustawienia zostawia miejskiej inteligencji. On słucha instynktu i wie, skąd brać siłę.
Tekst i fot.: Xawery Piśniak
[email protected]
Napisz komentarz
Komentarze