Oława. W salonach gier
W mieście jest co najmniej dziewięć punktów z automatami do gier. Rosną jak grzyby po deszczu, bo panuje przeświadczenie, że mając taką maszynę, można nieźle zarobić. Osiedlowe warzywniaki, sklepy z bielizną i malutkie sklepiki spożywcze - przemieniają się w saloniki gier. Wystarczy wejść, usiąść na wprost migającej maszyny, wrzucić 5 złotych i wybrać stawkę. Resztę zrobi za nas zaprogramowany automat. My tylko wciskamy jeden guzik, a maszyna decyduje o naszym szczęściu. Żeby miło grać, pracownik punktu przyniesie darmową kawę, herbatę lub coś zimnego. W większości saloników nie trzeba za to płacić - wystarczy, że przyjdziemy zagrać...
Siedem tysięcy „na czysto”
Plac Gimnazjalny, tzw. „plastry miodu”. Na zewnątrz kolorowe nalepki, stare metalowe drzwi, za nimi świat ludzi zaprzyjaźnionych i obeznanych z automatami. Tutaj zaczynamy wycieczkę po oławskich punktach. W środku trzy automaty, duży telewizor, lodówka z napojami i kobieta, która wita uśmiechem. Chętnie godzi się opowiedzieć o swojej pracy i graczach.
- Mamy bardzo dużo wygranych - chwali się Agnieszka. - Niektórzy potrafią wynieść stąd 5 tysięcy złotych. Mają mocne nerwy, bo dają maszynie 1000 złotych, ale dzięki temu wyciągają kilka razy więcej. Są też tacy, którzy wychodzą z pustymi rękami, i ci, co za pięć złotych potrafią „ugrać” dwieście.
W ciągu dnia przychodzi tu 10-15 osób. Jeżeli przegrają, wtedy zarabia właściciel punktu i firma bukmacherska, która udostępnia automaty. 50 procent udziału trafia do właściciela lokalu. Przy udanym miesiącu można zarobić na trzech automatach około 15 tysięcy złotych. Po podziale z bukmacherem właściciel saloniku ma na czysto ponad 7 tysięcy.
Agnieszka jest przeciwniczką wstawiania automatów w miejscach do tego nieprzystosowanych.
- To bez sensu - mówi. - Jeżeli ktoś stawia maszynę w sklepie, czy w knajpie, to źle, bo zupełnie nie ma nad tym kontroli. Grywają wtedy ludzie pijani, nawet dzieci.
U nas jest inaczej, zawsze spokojnie, bez alkoholu i pod kontrolą, tutaj nie zagra nieletni, nie ma bijatyk, jest bezpiecznie.
Punkt przy „plastrach miodu” powstał w Oławie jako pierwszy, cztery lata temu. Ma stałych bywalców, którzy twierdzą, że tutaj czują się jak w domu, i że to salonik z „prawdziwego zdarzenia”.
Hazard to jest w kasynie...
- Dzień dobry, zastałem Jolkę? - śmieje się mężczyzna, który właśnie wszedł.
- Dostanę kawkę? Proszę, wymień mi stówkę na drobniejsze.
Rozmawia z Agnieszką jak z dobrą koleżanką i powoli szykuje się do gry. Przyszedł z żoną. Odwiedzają to miejsce „od zawsze”, a grę traktują jak hobby, zgodnie twierdząc, że to nic złego, tylko zwykłe zajęcie.
- Hazard?! Jaki hazard! - mówi mężczyzna. - Co pani opowiada. Hazard to jest w kasynie, a tu jest pasja. Tutaj mam rozrywkę. Przy czwórce dzieci, pracy, codziennych obowiązkach, tylko tak można się zrelaksować i odpocząć. Przy okazji robienia zakupów zawsze można wstąpić, pogadać, wypić kawę. Nie gramy za wysokie stawki. Żona wrzuca 200, 300 złotych i czasem wyciągnie kilka razy więcej, a czasem wyjdzie na zero. Raz wygrała 2000 złotych. To super sprawa, nie krzyczymy na siebie, bo któreś poszło na automaty, to wspólne hobby. Nie ma w tym niebezpieczeństwa. Dramat jest w kasynie, ja bym je wszystkie likwidował, bo tam można życie przegrać. Sam tego doświadczyłem.
Kilkanaście lat temu nałogowo odwiedzał wrocławskie kasyno. Pierwszego dnia zagrał w ruletkę, miał ze sobą 500 złotych, wyszedł mając w kieszeni
7 500. Od tej chwili zaczął się dramat. Zszokowany i podniecony ogromną wygraną postanowił próbować dalej. Był pewny, że ma nieskończony limit szczęścia. Dał się złapać w sidła hazardu. W kasynie zostawił majątek, wynosił pieniądze z domu i z firmy. Po dwóch latach walki udało mu się wyzwolić z nałogu. Teraz, kiedy widzi kasyno, przechodzi na drugą stronę ulicy, boi się nawet zbliżyć.
- Na automatach gram za niskie stawki, tak dla zabawy, to jest bezpieczne - mówi. - Znam ludzi, którzy w kasynie zostawili domy, samochody i przegrali życie. Teraz rząd mydli nam oczy teoriami o automatach, zamiast wyeliminować to, co naprawdę szkodzi...
Żona wyciąga sto złotych i spokojnie wkłada do maszyny. - Ta pani wciąż nas ogrywa - mówi Agnieszka.
- Ma dobrą rękę.
Obserwuję grę i wyobrażam sobie, że to ja wkładam do automatu sto złotych i za chwilę wychodzę z niczym. Serce zabiło szybciej. Taka adrenalina mi wystarczy, przed chwilą zagrałam za pięć złotych, nie miałam szczęścia, pieniądze zostały w środku. - Niech pani spróbuje - namawia mężczyzna. - Niech pani wrzuci jeszcze raz... Dziękuję za spotkanie i idę dalej.
Napad i lokalizacja
Właściciele lokali z grami wybierają na swoją działalność te punkty, które są najbliżej ludzi. Nie chodzi tu tylko o zarobek, ale też o bezpieczeństwo osób tam pracujących. Nocne zmiany bywają niebezpieczne. 23 listopada o 5.00 włamał się 23-latek do jednego z oławskich lokali. W ręce miał atrapę broni, zastraszył pracownicę i zabrał około 3000 złotych. Nie zdążył nacieszyć się łupem. Policja szybko zatrzymała złodzieja. Grozi mu do 12 lat więzienia. Takich sytuacji może być więcej, bo na nocnych zmianach często siedzą kobiety.
- Była u nas policja i pytała, czy ktoś nam groził, ale tej nocy, kiedy napadnięto na inny salon, u nas był spokój - mówi Magda. - Pracują tu same dziewczyny, dwie na zmianach dziennych i dwie na nockach. Niektóre się boją, ale ja nie. Strach był tylko pierwszej nocy, pogłośniłam radio i szybko się z tym uporałam. Teraz jestem „dzielna”, w każdej chwili mogę wezwać ochronę.
Magda jest młoda, w oławskim salonie pracuje kilka miesięcy, często obserwuje graczy i zastanawia się, co oni widzą w automatach. - Przecież to takie nudne, a na dodatek zdarza się, że pakują do maszyny naprawdę spore pieniądze i nic z tego nie mają - mówi. - Kiedyś z nudów sama spróbowałam, ale wytrzymałam tylko pięć minut, zupełnie mnie to nie wciągnęło, nie rozumiem nałogowych graczy.
Magda nie podziela hazardowej pasji, ale zazdrości tym, którzy sporo wygrali. Podobno jednemu mężczyźnie udało się zdobyć kilkanaście tysięcy złotych, inny natomiast mógł wygrać 16 tysięcy, ale zamiast wcisnąć przycisk „wypłata” zaryzykował i zagrał ostatni raz. Stracił wszystko.
W innym salonie też spotykamy kobietę. W pracy jest drugi dzień, dopiero poznaje środowisko. - Teraz jest spore bezrobocie i naprawdę ciężko - mówi. - Szukałam, ale nic innego nie znalazłam. Tu nie jest łatwo, bo noce są męczące. Zarobki też niskie. Każdy, kto dowiaduje się ile zarobię, mówi, że to za mało. Dostajemy po tysiąc złotych, a pracujemy siedem dni w tygodniu. Wychodzi 200 godzin pracy miesięcznie. Nie wiążę z tym jakichś większych planów, tym bardziej, że jest nacisk na likwidację saloników z grami i każdy zaczyna się bać.
Właściciel tego lokalu jest spoza Oławy, przyjeżdża na telefon, zazwyczaj kiedy ktoś wygra większą stawkę. Automaty wypłacają tylko monety, więc jeśli gracz chce, to trzeba je wymienić na banknoty.
To nie jest raj
W większości oławskich lokali miesięczny zysk z trzech automatów wynosi przy dobrych obrotach około 15 000 złotych. Bywają też gorsze okresy, bo maszyny potrafią wypłacić graczom 70 procent udziału. Reszta zostaje dla firmy bukmacherskiej i właściciela lokalu. - To wcale nie jest taki dobry biznes - mówi oławski przedsiębiorca.
W swoim lokalu gastronomicznym ma trzy maszyny. Niezależnie od tego, czy ktoś będzie grał na automatach, co miesiąc musi zapłacić ponad 700 złotych za każdy, do tego jeszcze 22 procent podatku. Kiedy jest słabszy miesiąc, taka inwestycja nie za bardzo się opłaca. - Mój kolega musiał dopłacać do interesu, bo nie zarobił nawet na zapłacenie podatku, był kilkaset złotych w plecy - mówi. - Ludzie ślepo wierzą, że to cudowny biznes, tworzą jakieś pseudo punkty, a później kuleją. Wielu wymyśliło, że otworzą sklep z papierosami, w którym nie ma papierosów, tylko trzy maszyny, lub warzywniak bez warzyw. Wystarczy mieć działalność gospodarczą i już można wstawiać automaty, tylko nie zawsze się to opłaca.
Pierwsze uruchomienie maszyny musi się odbyć
w obecności urzędników
z izby celnej i urzędu skarbowego. Automaty są plombowane przez operatora, który jest właścicielem sprzętu. Zabezpieczają te miejsca, przy których można by było coś pokręcić...
Każdy automat ma również dwa liczniki - elektroniczny i zwykły - to one zapamiętują każdy ruch gracza. Dzięki temu co miesiąc liczone są zyski i straty. Tutaj każdy krok jest nadzorowany, a według oławskiego przedsiębiorcy oszustwo jest niemożliwe. - To nie jest pralnia brudnych pieniędzy, choć wielu tak myśli - wyjaśnia.
- Liczniki uniemożliwiają wyjęcie „lewych pieniędzy”. Mimo to każdy gracz ma swoją teorię na temat maszyn. Myślą, że mają jakikolwiek wpływ, ale to tylko program. Jedni mówią, że nie wrzucają banknotów, bo wygrywa się tylko piątkami, inni z kolei wkładają tylko papierowe. Sami siebie oszukują.
Przegrana wypłata i kurtka w zastaw
Do oławskiego lokalu gastronomicznego przychodzą ludzie uzależnieni od automatów. Są tu codziennie, inni dwa razy w tygodniu. Bywają też tacy, którzy przychodzą tylko raz w miesiącu, ale grają za konkretne stawki. Do automatu wkładają całą wypłatę.
- Był tu taki pan, który przegrał prawie 2 000 złotych, przyszedł o 16.00, a skończył o 2.00 w nocy - mówi właściciel lokalu. - Żonie powiedział, że go okradli. Kobieta zadzwoniła i zapytała, co się stało. Powiedziałem prawdę, była zszokowana, prosiła, żebym zniszczył maszynę, żebym nie wpuszczał jej męża, ale mogłem jej tylko poradzić, żeby wysłała go na leczenie. Takich przypadków jest coraz więcej.
Barman pracujący w lokalu potwierdza to i nie wierzy, jeżeli ktoś mówi, że to nie jest hazard. Twierdzi, że to takie same uzależnienie jak alkohol czy narkotyki. Klienci, którym kończą się pieniądze, często przychodzą do niego i próbują oddawać swoje telefony, ubrania lub błagać o pożyczkę, byle tylko dostać pieniądze na grę. - Niestety, nie mogę im pomóc, wtedy wściekają się i obrażają - mówi. - Ale następnego dnia i tak przychodzą. Jakiś czas temu gracz próbował wcisnąć mi skórzaną kurtkę wartą 500 złotych... Niech pani przyjdzie wieczorem i zobaczy.
Siadam z boku i obserwuję. Jest 19.00, wszystkie automaty zajęte, grają dwaj młodzi mężczyźni i jeden starszy. Przyszli tu z dziewczynami, one wolą bilard. Tak mija godzina. Dwóch gra bardzo spokojnie, jakby od niechcenia, jeden daje się ponieść emocjom. Naciska guzik kilka razy, i nic. Uderza pięścią. Prawie się udało, jeden owoc przesunął się o jedno pole za daleko. - No k.....! - krzyknął. - Nie wytrzymam. Uspokaja się i gra dalej. Za chwilę zeskakuje z krzesła i odwraca się do ściany, głęboko oddycha, siada z powrotem i wyciąga kolejne pieniądze. Wrzuca. Tym razem się udało. - Mam stówkę - cieszy się. - Barman, mam stówkę! - krzyczy.
Burmistrz mówi stop
Wciąż przybywa automatów w Oławie, rząd szuka sposobów na powstrzymanie hazardowego biznesu. Codziennie głośno o tym w mediach. Pierwsze efekty już są. 31 października weszła w życie nowa ustawa o służbie celnej, zwiększająca uprawnienia organów kontrolnych nad rynkiem gier na automatach. Zwiększono sankcje za nieprzestrzeganie przepisów ustawy o grach i zakładach wzajemnych. Zarząd firmy bukmacherskiej „Fortuna” do lokali z automatami wysłał pisma, przedstawiając punkty, za nieprzestrzeganie których grożą kary. Nie wolno m.in. reklamować gier na automatach, zachęcać do udziału. Oto fragment ustawy: „W szczególności zakaz dotyczy umieszczania oznaczeń, znaków graficznych, napisów wskazujących na miejsce organizowania gier, np. folii reklamowych z wizerunkiem automatów, ruletek i innych urządzeń służących do gier”.
Nieprzestrzeganie przepisów nowej ustawy może skutkować zatrzymaniem automatów przez organy państwowe. W Oławie widać pierwsze efekty, niektóre saloniki przemalowano i ściągnięto oznaczenia. Ale to zapewne nie zniechęci do otwierania nowych punktów. Właściciele lokali bardziej boją się podwyżek podatków za maszyny.
- Jeżeli będę musiał płacić jeszcze więcej niż do tej pory, to ja dziękuję - mówi jeden. - Wtedy ten biznes nie będzie się opłacał, wymyślę coś innego i oddam maszyny.
W sprawie punktów z grami stanowczo wypowiada się burmistrz Franciszek Październik. Zadeklarował, że nie pozwoli na powstanie nowych.
- Wypowiadam umowę dzierżawy punktom na terenie Oławy - mówi. - Kolejna firma wystąpiła o pozwolenie na salon na Młyńskiej. Moja opinia jest negatywna. Dopóki prawo mi pozwala, nie dopuszczę do powstania tego w centrum miasta. Wypowiedzenie najmu dostały już punkty na 1 Maja, Strzelnej i Kutrowskiego. Proponuję chętnym kupić działkę na obrzeżach miasta, wybudować zajazd lub restaurację i uzyskać koncesję od ministra finansów.
Tekst i fot.: Agnieszka Herba
[email protected]
Napisz komentarz
Komentarze