Barokowa opera „Tolomeo et Alessandro” (czyli “Ptolomeusz i Aleksander”) autorstwa Domenico Giuseppe Scarlattiego (1685 - 1757), przypadkiem odnalazła się przed kilkoma laty w jednej z podlondyńskich miejscowości. Rzecz dzieje się na Cyprze i opowiada o tragicznej historii miłosnej, z elementami tragikomedii. Pojawia się tam wątek prawowitego i nieprawowitego spadkobiercy tronu. Nie ma w niej bezpośrednio mowy o naszym mieście, ale pomysł opery powstał prawdopodobnie w Oławie.
Akcja opiera się na relacjach pomiędzy królewiczami - Jakubem i Aleksandrem Sobieskimi. Dlatego właśnie miasto zainteresowało się wizją artystyczną Roberta Skolmowskiego - obecnie dyrektora Teatru Lalek we Wrocławiu - który był inicjatorem uczynienia z tej opery kulturalnej wizytówki Oławy. Chciał on zrealizować u nas wielkie przedstawienie plenerowe na miarę Aidy. Pisaliśmy już o tym przed ośmioma laty. Ta wyjątkowa okazja, jaką mogłaby być sceniczna realizacja odnalezionej opery, stać się miała zachętą do zainscenizowania symbolicznego powrotu królewskiej rodziny Sobieskich do Oławy. Pierwszą częścią wielkiego przedsięwzięcia, które reżyser zaproponował wówczas Oławie, miało być widowisko plenerowe pt. „Powrót Sobieskich do Oławy”.
Opera na Dni Koguta
Skolmowski mocno zaangażował się w przygotowanie spektaklu. Wymyślał sceny ze zwierzętami, turnieje rycerskie, pokazy tańców, chór, kostiumy, chciał pożyczać arrasy z muzeów. Zależało mu na tym, żeby w najważniejszych scenach, rozgrywających się na ulicach miasta, uczestniczyli jego mieszkańcy. W protokole nr 27 z posiedzenia Zarządu Miejskiego w Oławie z 23 lipca 2001 czytamy: - W widowisku udział, zarówno czynny jak i bierny, wezmą mieszkańcy miasta oraz ich goście, m.in. młodzież oławskich szkół, a przede wszystkim szkoły muzycznej. Ci ostatni stanowić będą orkiestrę towarzyszącą uroczystości. Już jesienią zostanie ustalony program uroczystości, według którego młodzież może przez cały rok szkolny należycie się przygotować. Członkowie oławskiego bractwa kurkowego oraz ich koledzy z bractw dolnośląskich pojawią się jako gwardia królewska i straż oławska. Oławscy kupcy i rzemieślnicy, członkowie bractwa kurkowego oraz orkiestry dętej, strażacy i myśliwi z PZŁ, kluby sportowe - to organizacje, które żywo winny włączyć się w przygotowania. Ich udział w uroczystości to wspaniała okazja do integracji mieszkańców miasta.
Scenariusz pasuje jak ulał do obecnych obchodów Dni Koguta, podczas których zapowiedziano - tak jak przed rokiem - barwny korowód szkół z olbrzymimi kogutami na kółkach. Dlaczego nie połączyć tych obu imprez i pochodów? Skolmowski wspominał nawet kilka razy, że opera mogłaby być wystawiona właśnie przy okazji Dnia Koguta. Miasto i organizatorzy czerwcowego święta zdecydowali się w tym roku na kulturę wysoką. W trakcie Dni Koguta występować mają artyści z Operetki Warszawskiej. Może zamiast, albo oprócz tego, wystawić operę oławską? Sporo pracy w jej przygotowanie już włożono w poprzednich latach: pozyskano partyturę, ustalono patronat artystyczny, rozpoczęto poszukiwanie sponsorów, opracowano kosztorys, a nawet wskazano fabrykę w Jelczu, jako dostawcę czterech platform typu TIR (dla VIP-ów, dworu królewskiego, orkiestry, baletu z chórem). Szkoda to zmarnować, tym bardziej, że Robert Skolmowski jest skłonny powrócić do swego oławskiego przedsięwzięcia.
Kiełbasa wyborcza?
Całkowity koszt wystawienia tej opery wyceniono wtedy na około 400 - 500 tys. zł, z czego 20% miało zapłacić miasto. Nie mniej, niż ówczesne 100 tys. zł. Teraz, po ośmiu latach, byłyby to sumy wyższe, ale nie na tyle, by przekroczyły budżet tegorocznych Dni Koguta (ok. 200 tys. zł). Przedstawienie - jeśli wierzyć Robertowi Skolmowskiemu - miało być transmitowane przez radio i telewizję, a także zarejestrowane na DVD. Byłoby olbrzymią gratką dla koneserów muzyki operowej, bo zamierzano zaprosić do nagrania światowej sławy śpiewaków operowych. - Chodzi o kogoś klasy Placido Domingo - nie po raz pierwszy zaskakiwał Skolmowski. Trudno wyobrazić sobie lepszą, skuteczniejszą i tańszą promocję miasta, trwającą miesiące i lata. Spektakle „Tolomeo et Alessandro” zaplanowano w Oławie, we Wrocławiu, w Warszawie i na Wawelu. Spodobało się to największemu oławskiemu orędownikowi przedsięwzięcia - ówczesnemu burmistrzowi Waldemarowi Wiązowskiemu.
- Myślę, że może być nas stać na 100 tys. zł - mówił na sesji Rady Miejskiej. - I tak dajemy co roku tyle, a nawet więcej, na organizację różnych imprez w mieście i na jego promocję. Uważam, że Oławę stać na to i chyba takie wydarzenie jest nam potrzebne…
Potrzebne było tym bardziej, że do wyborów parlamentarnych w 2001 roku pozostawało zaledwie kilka tygodni. Po wyborach szybko okazało się, że „wydarzenie nie było już nam tak potrzebne”. Sprawa głośnego spektaklu nagle ucichła. Chyba dla uspokojenia trochę naiwnego Roberta Skolmowskiego, który jak skrzywdzone dziecko powtarzał w kółko, że opera będzie, bo „jest przecież po wstępnych rozmowach z burmistrzem” - miasto kupiło partyturę. Nie wiadomo dokładnie za ile i skąd wzięły się na nią pieniądze, bo żadnego dokumentu dotyczącego tej transakcji nie udało się odnaleźć w urzędowych archiwach. Marek Kłeczek, pełniący w tamtym czasie funkcję sekretarza miasta, nic nie pamięta. Jego ówczesny szef Waldemar Wiązowski twierdzi, że miasto zapłaciło około 20-30 tys. zł i prawdopodobnie z pieniędzy pozabudżetowych. Krzysztof Trybulski, będący wtedy miejskim radnym, przypomina sobie, ale ręki nie da uciąć, że było to około 30 tys. zł. Trybulski, który sceptycznie podchodził do „oławskiej opery” i partytury, okazał się złym prorokiem. - Wydaje mi się, że powinniśmy bardziej szczegółowo przyjrzeć się temu dziełu, czy partytura jest warta tych pieniędzy - mówił w 2001 roku, na grudniowej sesji Rady Miejskiej. - Bo po co wydawać pieniądze, jeśli później nuty będą leżały gdzieś w szufladzie pana burmistrza?
Waldemar Wiązowski ripostował: - Jeżeli partytura będzie należała do miasta, to znajdzie się w izbie muzealnej, a nie w biurku, chyba że to będzie biurko „burmistrza Trybulskiego”. Partyturę kupiono, ale do izby muzealnej nigdy nie trafiła.
Od Annasza do Kajfasza
Marek Rostecki, to - jak twierdzi wielu oławian - właściwy człowiek na właściwym miejscu. Sprawdza się w roli dyrektora oławskiego Ośrodka Kultury, a do tego ma dobre kontakty w instytucjach kulturalnych we Wrocławiu. Wyraźnie ożywił życie kulturalne w mieście. Wiadomo, że operetka i opera to jego wielka pasja. Może właśnie dlatego Marek Rostecki mógłby wskrzesić porzucony przed laty pomysł. Postanowiliśmy pokazać mu reprodukcję partytury i zapytać, co o tym sądzi. Nie znaleźliśmy jej jednak w oławskiej izbie muzealnej, gdzie - według zapowiedzi Wiązowskiego - miała się znaleźć. Nie było jej też w domu dawnego burmistrza, który oburzył się, że coś takiego możemy mu zarzucać. Zadzwoniliśmy więc do sekretarza miasta Ewy Szczepanik z prośbą o pomoc. - Partytura jest zapewne w... izbie muzealnej - odpowiedziała zgodnie z logiką. Janina Kordys - osoba odpowiedzialna za zbiory - ponownie zaprzeczyła. - Po wcześniejszym telefonie myślałam, że chodzi o kserokopię partytury i taka rzeczywiście mogłaby do nas trafić, ale nie przypominam sobie tego. Jeśli chodzi o oryginał, to z pewnością nie, bo to byłoby prawdziwe wydarzenie i jeden z naszych najcenniejszych eksponatów. Pamiętałabym...
Napisaliśmy zatem prośbę o przejrzenie dokumentów w Urzędzie Miejskim, gdzie można byłoby trafić choćby na ślad „Tolomeo et Alessandro”. Bezskutecznie. Po tygodniu ciszy myśleliśmy już, że partytura zaginęła i z opery nici. Nieoczekiwanie zadzwoniła sekretarz miasta. Partytura jest! Znalazła się. W szufladzie. W archiwum. Teraz powinno iść już z górki - trzeba zrobić kserokopie, zapytać burmistrza o plany związane z operą i można lecieć do Marka Rosteckiego.
Franciszek Październik nie podzielił naszego entuzjazmu. - Burmistrz nie widzi potrzeby rozmawiania o operze, bo są teraz inne, ważniejsze sprawy - powiedziała nam Ewa Szczepanik. O operze miał porozmawiać z nami wiceburmistrz Jerzy Hadryś. Przygotowywaliśmy się przez 13 dni do rozmowy i sfotografowania partytury. Trzynastka okazała się pechowa. - Pan Hadryś nie spotka się w tej sprawie - powiedziała sekretarz miasta i poprosiła o wysłanie pytań do burmistrza drogą elektroniczną. Odpowiedź nadeszła po dziewięciu dniach.
UM informuje
- Urząd informuje, że: nie kupił oryginału partytury, tylko materiał nutowy, opracowany przez Jerzego Żaka z Akademii Muzycznej w Krakowie (wydawnictwo KC Medition Warsaw). Zakupu dokonano w celu wystawienia w Oławie tej opery w reżyserii Roberto Skolmowskiego. Oczywiście środki na ten zakup były w budżecie miasta uchwalonym przez Radę Miejską, w przeciwnym razie nie byłoby możliwości zakupu w/w materiału. Realizator całego przedsięwzięcia (Robert Skolmowski) uzależnił wykonanie opery od zakupu materiału nutowego i libretta. Urząd zakupił od wymienionego wcześniej wydawnictwa materiał nutowy i libretto w języku włoskim, wraz ze streszczeniem w języku polskim. Jednak koszty realizacji przedstawione przez Skolmowskiego były tak wysokie, że mimo wcześniejszego zainteresowania, odstąpiono od realizacji, bo przerosły one możliwości miasta. W związku z tym materiał nutowy przekazano do archiwum Urzędu Miejskiego. Obecnie temat wystawienia opery nie jest problemem pierwszorzędnej wagi dla władz samorządowych, stąd też burmistrz nie widział potrzeby rozmowy na temat spraw sprzed 8 lat.
Odpowiedź Urzędu Miejskiego nie do końca była zgodna z zadanymi pytaniami. Dodatkowo pojawiły się nowe, zaskakujące fakty. Okazało się, że miasto nie kupiło oryginalnego zapisu nutowego, a jedynie opracowanie. Nie wiadomo jak rozstrzygnięto kwestię majątkowych praw autorskich lub licencji do tego utworu. Wyjaśniłby to rachunek za „opracowany materiał nutowy”, którego Urząd Miejski jeszcze nam nie zdążył pokazać i nie pokaże, bo go zniszczono (minął pięcioletni okres obowiązkowego przechowywania takich rachunków). Podobnie jak dokumentu potwierdzającego kupno opracowanej partytury ze środków budżetowych. Wiemy za to, że zapis nutowy nie trafił do izby muzealnej, bo nie ma on żadnej wartości archiwalnej (powstał na początku tego wieku). Zgodnie z „przepowiednią” Trybulskiego, trafił do szuflady - wprawdzie nie w biurku, a w archiwum, gdzie może nabrać walorów historycznych.
Miasto nie zamierza wystawić opery ani teraz, ani w przyszłości. Nie chce się też w jakikolwiek sposób chwalić nutami i pokazywać mieszkańcom - być może jedynym sponsorom tego zakupu. Partytura jest, ale tak jakby jej nie było - nikt nie wiedział nawet, gdzie jej szukać. Kupiono ją za czasów burmistrza Wiązowskiego. Za czasów Października można byłoby ją sprzedać. Jej cena przed ośmioma laty odpowiadała cenie kawalerki. Jeśli wówczas nie przepłacono, to obecna wartość opracowania nutowego może być znaczna, a partyturę należałoby traktować jak papiery wartościowe. Z pewnością znajdą się chętni do kupienia tego cennego materiału lub chociażby korzystnej zamiany za inne potrzebne mieszkańcom opracowania.
Tekst i fot.: Kryspin Matusewicz
Napisz komentarz
Komentarze