Zatajanie prawdy przez mieszkańców to nie jest jedyny problem ratowników medycznych z oławskiej podstacji Pogotowia Ratunkowego we Wrocławiu, którzy obecnie są na pierwszej linii frontu w walce z epidemią. Chociaż dziś są bardziej doceniani przez społeczeństwo, wciąż - jak mówią - pomijani przez władze samorządowe i pozostawieni sami sobie.
Nie kłamcie
W oławskiej podstacji pogotowia ratunkowego pracuje 26 osób. Tworzą dwie i pół tzw. "dobokaretki". Oznacza to, że teren naszego powiatu obsługują trzy zespoły ratunkowe. Dwa podstawowe (P), obsadzone przez ratowników medycznych i jeden specjalistyczny (S) z lekarzem. Dwa zespoły dyżurują w Oławie, jeden w Jelczu -Laskowicach.
Ratownicy przyznają, że od czasu ogłoszenia pandemii żyją w nieco większym stresie niż dotychczas. Ich praca nigdy nie była łatwa i zawsze wiązała się z ryzykiem, ale obecna sytuacja jest trudniejsza, bo nie wiedzą, do czego jadą. - Ludzie kłamali, kłamią i kłamać będą - mówi Grzegorz. - Jedni świadomie, inni nie, tyle że w obecnej sytuacji ich kłamstwa mogą mieć dużo większe konsekwencje niż dotychczas, nie tylko dla jednego ratownika, czy danego zespołu, ale dla całego oddziału pogotowia. Wystarczy, że zachoruje jeden z nas, a wszyscy trafią do kwarantanny i nie będzie komu pracować. Tyle się o tym mówi, a ludzie wciąż to lekceważą.
Kilka tygodni temu zespół ratunkowy, ten z Grzegorzem, dostał wezwanie do mężczyzny z który źle się czuł w Jelczu-Laskowicach. Weszli do mieszkania. Po chwili rozmowy okazało się, że mężczyzna mógł mieć kontakt z osobą zakażoną koronawirusem. - To było jeszcze na samym początku pandemii pandemii - mówi ratownik. - Nie mieliśmy na sobie rękawic, maseczek i gogli, dlatego gdy to usłyszałem, poczułem się, jakby mi ktoś przełożył młotkiem w łeb. Pierwsze, o czym pomyślałem, to "nie wracam do domu". Mam żonę i dwójkę małych dzieci. Zadzwoniłem do żony i mówię "pakuj siebie i dzieci. Pojedziecie do mojej mamy, 80 kilometrów od Oławy, bo ja prawdopodobnie będę musiał siedzieć w domu na kwarantannie. Innej możliwości nie mam.
Po 40 minutach rozmowy z pacjentem, analizowania i telefonach okazało się, że osoba, od której mógł się ewentualnie zarazić koronawirusem, już jest przebadana i ma wynik ujemny. To był pierwszy raz, kiedy rodzina Grzegorza znalazła się w trudnej sytuacji. Nie ostatni. Kilka tygodni później było za późno, by odizolować bliskich.
- Chociaż jesteśmy pracownikami pogotowia i nam to obiecywano, nie mamy robionych testów w pierwszej kolejności - mówi ratownik. - Wiozłem pacjenta w nocy z piątku na sobotę do szpitala we Wrocławiu. We wtorek rano od kolegi z tamtego szpitala dowiedziałem się, że u mojego pacjenta stwierdzono obecność wirusa COVID 19. Przez te dni miałem kontakt z rodziną, więc izolowanie ich czy siebie nie miało już sensu. Zadzwoniłem do oławskiego sanepidu z pytaniem, co w tej sytuacji mam zrobić... OBSZERNY ARTYKUŁ O PRACY RATOWNIKÓW przeczytasz w całości najnowszym e-wydaniu: DOSTĘPNE TUTAJ
Wioletta Kamińska [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze