Zaczęło się od telefonu do redakcji. - Dobrze wiemy, że tam od dawna jest coś nie tak - opowiadał nam Krzysztof Skrzydłowski, radny Prawa i Sprawiedliwości. - 9 maja o godzinie 22.00 zderzyłem się z totalnym betonem na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym w Oławie. I to tylko dlatego, że zachowałem się zgodnie z wytycznymi, czyli zadzwoniłem, zamiast jechać z trzymiesięcznym dzieckiem, które miało 39 stopni gorączki. Wyjaśniłem pani przez telefon, jakie dziecko ma objawy i zapytałem, co powinienem zrobić w takiej sytuacji. Odpowiedziała "a co chciałby pan zrobić?". Tłumaczyłem więc dalej, że chcę pomóc dziecku, ponieważ ma wysoką temperaturę, nie wiadomo dlaczego. Odrzekła, że mogę przyjechać na SOR i czekać w kolejce. Po czym rzuciła słuchawką. Czyli mieliśmy tam przyjechać i czekać wśród innych pacjentów? Oczywiście tego nie zrobiłem! Moja odpowiedzialność nie pozwoliła mi narazić innych. Zadzwoniłem na infolinię NFZ i dopiero pan w Warszawie o godzinie 23.00 podał mi numer telefonu, bym mógł zadzwonić bezpośrednio do lekarza. Był nim doktor Jakub Wilczyński (kardiolog, kierownik Nocnej i Świątecznej Pomocy Medycznej w oławskim szpitalu - przyp. red.). Gdy tylko się do niego dodzwoniłem, poświęcił mi 30 minut na udzielenie telefonicznej porady. Opanował sytuację z dzieckiem i powiedział, żebym absolutnie nie jechał na SOR. Bardzo mu za to dziękuję. Dobrze, że tam nie pojechałem, bo morał byłby taki, że dyrektor Andrzej Dronsejko i spółka powiedzieliby, że ludzie są nieodpowiedzialni i musi przez nich zamykać na kilka godzin SOR.
By sprawdzić wiarygodność tych słów zadzwoniliśmy do doktora Jakuba Wilczyńskiego. Potwierdził nam, że udzielił wspomnianej porady. Kolejny telefon wykonaliśmy do dyrektora Andrzeja Dronsejki. Zapytaliśmy o komentarz, poprosiliśmy o wyjaśnienie sprawy i odniesienie się do zarzutów. Odpowiedział krótko, że poczeka na ewentualną oficjalną skargę Krzysztofa Skrzydłowskiego i dopiero wtedy zajmie się sprawą. Dopytywaliśmy więc, czy medialny sygnał nie wystarczy, by sprawdzić co się wtedy wydarzyło. Usłyszeliśmy, że nie.
"Jaki miał cel?"
Medialny sygnał nie wystarczył, ale publikacja artykułu już tak. Dyrektor Andrzej Dronsejko postanowił jednak zbadać temat i odnieść się do niego. Po rozmowie z pracownikami uznał bowiem, że zarzuty wiceprzewodniczącego RP są nieprawdziwe. Dotarliśmy też do nagrania rozmowy radnego z ratowniczką. Szczegóły tej sprawy opisujemy w e-wydaniu: DOSTĘPNE TUTAJ (Koszt 2.90 zł)
Napisz komentarz
Komentarze