Oława/Hel
Pomysł. - Był spontaniczny - mówi Marcin. - Którejś niedzieli w czerwcu pojechaliśmy rowerami na kawę do Sobótki i tak, od słowa do słowa, ktoś rzucił hasło "a może by pojechać w jakąś dłuższą trasę, np. dookoła Polski albo na Hel?". Jeden z naszych kolegów już tam był i mówił, że trasa jest fajna. Praktycznie od razu wszyscy uznali, że to dobry pomysł i ustaliliśmy datę wyjazdu na 8 sierpnia. Każdy z nas miał już wtedy na koncie przejechane 100 tys. km rowerem szosowym. (Tak było na starcie - ZDJĘCIA i TEKST)
- W ten sposób chcieliśmy nie tylko podsumować swoje dotychczasowe osiągnięcia, ale też nagłośnić temat i pomóc choremu na ostrą białaczkę szpikową Danielowi Malikowi z Oławy, który potrzebuje pieniędzy na leczenie - dodaje Darek. - Uznaliśmy, że jak ktoś przeczyta, usłyszy o naszym wyczynie, to dowie się też o Danielu i wpłaci na jego konto przynajmniej tę symboliczną złotówkę. Ludzie chorują, zamykają się w domach, a otoczenie tak szybko o nich zapomina. Tak być nie powinno. Trzeba o nich mówić, pokazywać ich i pomagać, bo nie wiemy, co nas czeka.
Plan
Zakładał, że trasę z Jelcza-Laskowic na Hel przejadą w 24 godziny, po odliczeniu przerw na regenerację organizmu, posiłki i uzupełnienie zapasów wody. Całą logistykę opracował Mirek. Jest długodystansowcem. Ma największe doświadczenie i przejechane tysiące kilometrów bez przerwy na koncie. Zaplanował pięć postojów przy przydrożnych barach i stacjach benzynowych. Z dala od ruchliwych ulic. Mieli się zatrzymywać średnio co około 75 km na regenerację, jedzenie, odpoczynek uzupełnienie zapasów wody i przekąskę, a nocy - krótką drzemkę pod chmurką.
Wybrał drogi z dala od miast, bo te wykańczają. Duży ruch samochodów, wymuszane przez światła postoje i nieregularna jazda, do tego brak wiatru, a więc bardziej gorąco, smród spalin i dodatkowy stres - to wszystko nie pomaga, więc chcieli tego uniknąć. Kolejnym punktem przygotowań był samochód techniczny, obsługiwany przez dwuosobową ekipę - Edytę i Grzegorza, którzy przez całą trasę towarzyszyli kolarzom i dbali, by niczego im nie zabrakło. By na czas mieli przygotowane odpowiednio dobrane energetyczne posiłki, nasmarowane łańcuchy w rowerach i naładowane akumulatory w licznikach, a także suche ubrania na zmianę. - Spisali się naprawdę wyśmienicie - mówią kolarze. - Organizacja petarda. Wszystko mieli tak precyzyjnie przygotowane, że my mogliśmy się skupić tylko na jeździe. Ekipa pomocowa była naprawdę świetna i gorąco za wszystko im dziękujemy. Jak przebiegała cała wyprawa, przygody rowerzystów opisujemy w e-wydaniu "Powiatowej" - do kupienia pod tym linkiem: E-wydanie dostępne TUTAJ
Napisz komentarz
Komentarze