Załoga jeszcze nie brała udziału w lotach bojowych, a tworzący ją lotnicy byli bardzo młodzi, w wieku od 19 do 24 lat. Ich wielki srebrzysty bombowiec był również zupełnie nowy, nie miał jeszcze swojej indywidualnej nazwy, malowanej na nosie maszyny. Załogi zdobywały nieformalne prawo do nazwy dopiero po kilku lotach. A ten lot bojowy był pierwszym i - jak się okazało – ostatnim. Obciążone maszyny z trudem odrywały się od pasa startowego, powoli zwiększając pułap. Nad Adriatykiem uformowano szyk i cała formacja na wysokości 25 tys. stóp (ok. 7-8 tys. metrów) skierowała się na północ. Powietrznej armadzie rozciągniętej na przestrzeni kilkunastu kilometrów kwadratowych, towarzyszyły roje myśliwskich P-51 „Mustang", mających zapewnić „wielkim braciom" niezbędną osłonę. Lot do celu przebiegał bez przeszkód, nikt nie atakował, a wypatrujący wroga lotnicy jak zwykle marzli, pomimo podgrzewanych elektrycznie kombinezonów. Bombowce latały w sprawdzonym podczas wojny szyku tzw. „combat box", w ramach którego poszczególne samoloty ubezpieczały się wzajemnie, strzelcy mieli wolne pole ostrzału, a całość formacji nie miała martwych stref, z których mogą zaatakować myśliwce wroga.
„Nasza" załoga leciała na pozycji określanej jako nr 2 na prawym skrzydle. W okolicach Drezna, około godziny 12.00, załogi wykonywały ostatnie czynności przed zrzuceniem bomb. Atakowano w dwóch falach. Zacieśniono szyki, bombardierzy pochylili się nad swoimi celownikami, otwarto komory bombowe, a strzelcy na swoich stanowiskach nerwowo wypatrywali samolotów z czarnymi krzyżami. Nad rafinerią w Ruhland powitał Amerykanów gwałtowny ogień artylerii przeciwlotniczej. Kilka maszyn uszkodzono, kilka zestrzelono, ale całość formacji wykonała zadanie, więc rozpoczęto odlot znad celu, by powrócić do bazy w Italii.
Walka
Prawdziwy dramat zaczął się dwie minuty po zakończeniu bombardowania. Niemieckie myśliwce spóźniły się i zaatakowały Amerykanów już poza celem. Rozbicie wielkiej formacji nie było łatwe, ale Niemcy, wciąż mający wielu doświadczonych pilotów, opanowali metody pokonywania siły ognia „latających fortec". Pierwsze ruszyły do ataku odrzutowe Messerschmitt 262 „Schwalbe". Odrzutowce były szybsze od samolotów używanych przez aliantów, a przede wszystkim potężnie uzbrojone w działka i rakiety. Piloci na odrzutowcach występowali w charakterze „rębaczy". Atakowali formację z ogromną prędkością, często w ataku czołowym, trwającym zaledwie kilka sekund. Potrafili trafić i zniszczyć w jednym przelocie kilka ogromnych „fortec". Później do ataku przystępowały pozostałe samoloty, zestrzeliwując załogi, które wypadły z szyku, albo z uwagi na uszkodzenia nie broniły się skutecznie. Taki los spotkał załogę por. Robinsona. O godzinie 12.34, tuż po wyrzuceniu bomb, krótka seria z działek odrzutowca zniszczyła prawy ster wysokości, dziurawiąc kadłub w jego centralnej części, raniąc członków załogi i uszkadzając systemy wewnętrzne. Prawdopodobnie atakowali doświadczeni piloci odrzutowców z jednostki Jagdgeschwader 7.
Lotnicy amerykańscy podjęli walkę, a strzelec Virgil Cochran z Illinois być może uratował załogę, bo pomimo odniesionej rany, strzelał do nadlatujących Niemców, przerywając ich ataki. Za męstwo w tej walce został odznaczony. Amerykanów atakowały także kolejne eskadry Messerschmittów 109 i 210.
Podziurawiona „latająca forteca" szybko wypadła z szyku, piloci uszkodzonej maszyny nie mogli utrzymać prędkości ani wysokości lotu. Pozostałe załogi postępowały zgodnie z rozkazami. Formacja nie pomagała uszkodzonym, a ci, którzy mieli kłopoty, kierowali się na wschód, mając nadzieję na wylądowanie na terenie zajętym przez Rosjan. Takie rozwiązanie było ostatecznością, niezbyt preferowaną przez Amerykanów, z uwagi na przykre doświadczenia. Rosjanie często strzelali do lotników ratujących się na spadochronach, odnotowano również kilka wypadków rozstrzelania sojuszników bez sądu, traktując nie znających rosyjskiego Amerykanów jako niemieckich szpiegów. Uszkodzony samolot leciał w stronę Oławy...
(cdn.)
PRZEMYSŁAW PAWŁOWICZ
Tekst został opublikowany w Wiadomościach Oławskich nr 49/2001
Napisz komentarz
Komentarze