Początek działalności templariuszy był nader skromny. W roku 1118 HugodePains wraz z kilkoma towarzyszami, rycerzami francuskimi, założył towarzystwo rycersko-religijne, mające na celu obronę pielgrzymów chrześcijańskich przed napadem Saracenów. Rycerze ci złożyli śluby czystości, posłuszeństwa i ubóstwa przed patriarchą jerozolimskim. Król Baldwin II wyznaczył im na siedzibę część pałacu stojącego podobno na miejscu świątyni Salomona. Nosiła ona nazwę 'Templum" i właśnie od tego słowa utworzono nazwę zakonu. Ich wierzchni strój składał się z białego wełnianego lub płóciennego płaszcza z ośmiokątnym czerwonym krzyżem i białym lnianym pasem.
Po kilku latach działalności, templariuszom nadano regułę obowiązującą w klasztorach benedyktyńskich, częściowo zmodyfikowaną przez ich orędownika u papieża Bernarda z Clairvaux.
Poszerzono im też zakres działalności - głównym elementem była teraz obrona grobu Chrystusa przed niewiernymi. Hugo de Pains jeździł po Europie, agitował i werbował ludzi do zakonu. Wynikiem jego pierwszej podróży było zachęcenie około 300 mężczyzn na wyjazd na Ziemi Świętej. Byli to ludzie różnych stanów. Szlachcic mógł u templariuszy zostać rycerzem zakonnym, mieszczanie i chłopi natomiast zostawali braćmi służebnymi. W połowie XIII wieku zakon znalazł się w największym rozkwicie – posiadał około 9000 komturstw, liczne inne dobra, olbrzymie dochody. Szczególnie duże majątki mieli templariusze we Francji. W XIII wieku rycerze ci dotarli również do Polski, stali się tutaj modnym zakonem, o czym może świadczyć liczba ich komturstw. W granicach dzisiejszej Polski historycy doliczyli się ok. pięćdziesięciu komandorii.
Pierwszą posiadłością templariuszy w Polsce była Oleśnica Mała, skąd zakonnicy rozeszli się po północnej i zachodniej Polsce. Do Oleśnicy Małej dotarli z Brunszwiku. Właśnie w okolicach tego niemieckiego miasta (Braunschwcig) znajdowała się macierzysta komandoria oleśnickich templariuszy. Znaleźli się tutaj dzięki namowom Św. Jadwigi. Była ona żoną księcia Henryka Brodatego. Jako Niemka, znała dobrze templariuszy ze swej ojczyzny.
Po utracie Ziemi Świętej, kiedy większość zakonów rycerskich straciła rację bytu, templariusze przekształcili się w wielką międzynarodową organizację, w małym tylko stopniu interesującą się walką z niewiernymi. Zaczęli władcom i Kościołowi świadczyć rozmaite usługi, bardzo często dość podejrzane. W liczących się miejscowościach Europy mieli swoje eksterytorialnie położone siedziby, pomiędzy którymi utrzymywali pocztę kurierską. Penetrujący całą Europę, utrzymujący kontakty ze światem muzułmańskim, byli niezastąpionymi szpiegami, dostawcami informacji. A że ich usługi drogo kosztowały, do zakonnego skarbca złoto płynęło dość szerokim strumieniem. Templariusze zajmowali się ponadto lichwą. Aby nie pobierać oficjalnie zakazanych lichwiarskich odsetek, wymuszali na pożyczkobiorcach ofiary na zbożne cele, oczywiście w odpowiedniej wysokości. Byli bardzo dobrymi finansistami. Z tej racji zostali nawet bankierami Francji. Bogactwo jednak doprowadziło ich bezpośrednio do zguby. Templariusze byli niezwykle butni, rozrzutni, rozpustni. Znane były przysłowia: "Wino żłopie jak templariusz", albo "Klnie jak templariusz".
Nazwa ich klasztoru w Berlinie - Tempelhof była dla Niemców synonimem domu publicznego. Europa bała się ich i nienawidziła. Trzeba jednak przyznać, że nie wszędzie mieli tak zszarganą opinię. Duże zasługi mieli np. w walce z Maurami w Hiszpanii, dlatego też tam byli doceniani, niemal hołubieni.
Śmiertelny cios zakonowi zadał król francuski Filip IV Piękny. Wymógł on na papieżu Klemensie V zgodę na wytoczenie templariuszom procesu. Papież wahał się długo, ale w końcu ugiął się pod presją króla. W 1307 wielki mistrz zakonny Jakub de Molay i jego współpracownicy zostali aresztowani. Aresztowano również szeregowych templariuszy. W tym samym czasie obrabowano ich skarbiec. Nie zachowały się żadne protokoły, dlatego też nie wiadomo, jaki majątek król przejął.
Templariuszy oskarżono o herezję, sodomię i bałwochwalstwo. Poddawano ich torturom i obiecywano, że jak się przyznają do win, to zostaną wypuszczeni na wolność. Aby skrócić swe męczarnie, przyznawali się. Do winy przyznał się również sam wielki mistrz. Gdy w 1314 roku można było zakończyć śledztwo, jurysta, zły duch Filipa, Wilhelm de Nogaret, konstruktor intrygi przeciw templariuszom, już od kilku miesięcy nie żył. W wykonaniu ostatniego ruchu przeciw zakonowi zastąpili go inni. Wieczorem 11 marca 1314, w Paryżu, na jednej z wysp znajdujących się na Sekwanie, ustawiono dwa stosy. Do słupa na pierwszym stosie przywiązano wielkiego mistrza Jakuba de Molaya, a do drugiego prowincjonała Normandii Gotfryda de Charnaya. Przed śmiercią wielki mistrz kazał sobie rozwiązać ręce, aby mógł się pomodlić. Pieczony był "na wolnym ogniu", miał więc czas odwołać swoje zeznania, zaprzeczyć oskarżeniom, a potem przekląć oprawców. - Hańba! Hańba! - krzyczał w płomieniach. - Patrzcie, jak giną niewinni. Hańba dla was wszystkich! Bóg was osądzi. Papieżu Klemensie, rycerzu Wilhelmie de Nogaret, królu Filipie, zanim rok minie wzywam was przed sąd Boży po sprawiedliwą karę. Przeklęci! Przeklęci! Wszyscy przeklęci po trzynaste pokolenia waszego rodu.
I stała sie rzecz co najmniej dziwna. Król Francji Filip IV i papież Klemens V zmarli jeszcze tego samego roku. Papież był chory, dręczyły go wyrzuty sumienia, że nie potrafił obronić templariuszy przed zakusami chciwego króla. Jego lekarze podawali mu jako lekarstwo sproszkowany szafir, od którego wkrótce zmarł.
Po śmierci filipa na tronie zasiedli jego synowie Ludwik X, Filip V i Karol IV. Powymierali oni jednak w wieku 26, 28 i 31 lat - bez męskich potomków. Przekleństwo objęło także boczne linie dynastii Kapetyngów. Wywodzący się z niej królowie odznaczali się znaczną krótkowiecznością, padali ofiarą obłędu i przeróżnych chorób, ginęli otruci, uduszeni, zasztyletowani. Przekleństwo templariuszy tym samym dotknęło Andegawenów, którzy nie tylko wywodzili się w prostej linii od Kapetyngów, ale byli z nimi mocno skoligaceni. Wywodzący się z tej dynastii król Ludwik był również królem Polski. Po jego śmierci tron węgierski objęła córka Maria, poślubiona Zygmuntowi Luksemburczykowi. Najmłodsza córka Jadwiga wbrew swej woli poślubiła starego, nieokrzesanego Jagiełłę. Długo jednak nie mogła mieć z nim dzieci. Wielka radość zapanowała na Wawelu, gdy wreszcie okazało się, że królowa jest w ciąży. Urodziła córkę Elżbietę, ale zarówno ona, jak i matka, umarły przy porodzie.
Właśnie ta Elżbieta była ostatnim potomkiem Andewagenów węgierskich. Klątwa templariuszy trwała jednak nadal. Wyklęty był zatem także inny polski król Henryk Walezy, który zginął zasztyletowany. Historycy medycyny dowodzą, że przyczyną zgonów Andegawenów było coś innego. Otóż Ludwik Węgierski był zarażony syfilisem. Schorzenie to było mu dziedzicznie przekazane przez ojca. W młodym wieku, bezpotomnie zmarły trzy córki Ludwika. Być może to właśnie syfilis był w tym wypadku skutkiem przekleństwa wielkiego mistrza templariuszy, które z wyżyn płonącego stosu padło na rody Kapetyngów, Andegawenów i Walezjuszy.
Stanisław Borkowski
Tekst ukazał sie w Wiadomościach Oławskich nr 46/1995
Napisz komentarz
Komentarze