- Ile pan ma lat?
- 26.
- Związki z Oławą?
- Dojrzewałem tutaj, potem na jakiś czas przeprowadziłem się do Wrocławia, ale z Oławą jestem cały czas związany. Tu chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 4. Potem wyjechałem za granicę, przez 4 lata mieszkałem w Niemczech, potem wróciłem do Oławy i dwa lata chodziłem do Liceum Ogólnokształcącego na Placu Zamkowym.
- Wiem, że wcześnie zainteresował się pan sportami walki.
- Tak, już w szkole podstawowej miałem styczność z karate - to dzięki ojcu. Potem sztuki walki trenowałem amatorsko w Oławie, gdy ksiądz Kacper Radzki prowadził zajęcia dżudżitsu. Był wtedy proboszczem parafii pw. Św. Apostołów Piotra i Pawła. Pamiętam, jak wtedy w waszej gazecie było jego zdjęcie w polu z mieczem samurajskim. Następnym krokiem było oławskie Rio Grappling Club, a potem inne sekcje wrocławskie do chwili obecnej, gdzie ćwiczę w klubie 23evolution.
- Co było po liceum?
- Studia, jeden kierunek, drugi... Pierwszym była polonistyka, choć z magisterki zrezygnowałem. Drugi to informatyka.
- Jak można łączyć polonistykę z informatyką?
- Da się. Na początku na pewno konieczne było zerwanie z postrzeganiem siebie jako polonisty, aby zacząć coś całkowicie innego. Studia polonistyczne mnie troszkę rozczarowały, potem przez jakiś czas zdecydowałem się zawodowo związać z branżą fitness, co też było jakimś rozczarowaniem, więc uznałem, że nauczę się programowania i zostanę programistą. Wybrałem informatykę świadomie, choć wiedziałem, że nie mam ani żadnych uzdolnień w tym kierunku, ani umiejętności. Byłem zainteresowany poznaniem od podstaw jakiejś dziedziny, w której jestem słaby, ale chciałem zdobyć w niej pewną biegłość.
- Polonistyka to różnorodność interpretacji, a językowo to setki wyjątków, natomiast informatyka jest przeciwieństwem tego, tu wszystko jest zero-jedynkowe.
- Na pewno są to dwa różne sposoby myślenia, ale połączenie tego daje pełniejsze poznanie świata. Na wszystko można przecież spojrzeć na dwa sposoby. I ten model zero-jedynkowy jest czasem przydatny, kiedy liczy się jedynie efektywność, i ten drugi sposób, kiedy wszystko jest trochę bardziej płynne, za to daje czasem zupełnie inny pogląd na te same rzeczy czy sprawy. Dla mnie taka zmiana myślenia była bardzo ciekawa.
- Czy z dzisiejszej perspektywy może pan uznać, że taka fuzja polonistyki i informatyki, do tego jeszcze branża fitness - to wszystko było dla pana dobre?
- Nie wiem, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym podjął jakiekolwiek inne decyzje, więc myślę, że stało się tak, jak powinno w tamtym momencie. Na pewno teraz podejmowałbym inne decyzje, mając tę wiedzę, jaką mam, ale tak jest chyba zawsze. Wolałbym być więc bardziej zachowawczy, nic nie zmieniać, nawet gdybym miał taką możliwość.
- To jeszcze kilka słów o tym fitnessie? Był pan trenerem?
- Tak, pracowałem w siłowni, także w tamtejszym dziale sprzedażowym.
- I to też pana rozczarowało, podobnie jak polonistyka?
- Miałem bardzo idealistyczne podejście do życia. Gdy zaczynałem pracę jako trener, chciałem zmieniać nawyki ludzi... Okazało się, że pracuje się cały czas z klientem, ale on nie zawsze współpracuje tak, jak tego oczekiwalibyśmy. Możemy więc odpowiadać tylko za swoją pracę, a nie za wkład klienta. To było rozczarowujące. Poza tym nie widziałem w tej branży dalszych możliwości rozwoju poza promowaniem siebie, kreowaniem swojego wizerunku, a to jakoś mnie zbytnio nie zachęcało, choć taka jest naturalna droga dla trenera. Promocja nazwiska jako marki i zdobywanie coraz większej liczby klientów. To się cały czas wiąże z promocją siebie, a ja nawet nie mam żadnych kont w mediach społecznościowych. Nie była to więc droga, w której czułbym się dobrze.
- Ale teraz, gdy napisał pan książkę, i tak musi pan promować siebie i swoje nazwisko.
- To prawda, ale ten temat raczej zostawiłem wydawnictwu. Zrezygnowałem też z promocji siebie w kanałach społecznościowych. Usłyszałem oczywiście wiele opinii, żeby jednak założyć i prowadzić jakiś profil. Zdaję sobie sprawę, że być może ogranicza to potencjał sprzedażowy i popularności książki, ale nie chciałem tego robić, nie będąc o tym całkowicie przekonanym.
- Pochodzi pan z dość znanej rodziny oławskiej...
- To prawda. Moją babcią jest Bronisława Kryk - znana przede wszystkim w gminie Oława, tato to Adam Kryk, swego czasu związany ze starostwem powiatowym, mamą jest Małgorzata Urbańska - siostrzenica księdza Waldemara Irka. Obecnie poza babcią wszyscy przebywają poza granicami Polski. No i jest jeszcze narzeczona Wioletta.
- To, że mama jest siostrzenicą tak znanego księdza jak Waldemar Irek, jest dla pana czymś fajnym, ciekawym, czy bardziej obciążeniem?
ROZMOWA W CAŁOŚCI w e-wydaniu: DOSTĘPNE TUTAJ
Napisz komentarz
Komentarze