- Wasza misja dotarła do etapu, w którym zaczęliście dosłownie kopać, aby dostać się do jednej ze skrytek opisanych w Dzienniku Wojennym. Poszukiwania trwają od paru tygodni. Z jakim skutkiem?
- Najpierw małe sprostowanie. Te 20 lat to nie był czas poświęcony tylko na szukanie skrytek - nasza misja to przede wszystkim spowodowanie polepszenia relacji polsko-niemieckich. To główny cel fundacji. Sam zwrot kosztowności jest oczywiście ważny, ale najważniejsze w tych depozytach, znajdujących się w 11 lokalizacjach, wskazanych w dzienniku, są dzieła sztuki i ich zwrot. Bo to one same w sobie stanowią największy majątek ludzkości. Złoto to tylko kruszec, który można wydobyć, a dzieł sztuki nie da się wyprodukować po raz kolejny. To światowe dziedzictwo, które nas określa jako ludzi. Wiele z dzieł uległo w dziejach ludzkości całkowitej stracie i nie możemy już do nich wrócić, a w tych 11 lokalizacjach te dzieła są, choć przez lata były ukrywane.
- Dlaczego akurat tutaj?
- To dłuższa historia, ale można ją skrótowo nakreślić. Największa jednostka transportowa III Rzeczy znajdowała się w Jeleniej Górze. Tam był punkt zborny, gdzie zjeżdżała większość dzieł sztuki, w tym te z Wawelu, więc dla Polaków najważniejsze. Transport szedł głównie ciężarówkami pod kierownictwem Michaelisa. W tym samym czasie droga do Drezna już była bombardowana, zaczynały się naloty dywanowe. Wtedy właśnie odbyła się rozmowa, o której kiedyś będziemy mogli więcej opowiedzieć. W jej wyniku wydano rozkaz spalenia polskich dzieł sztuki jako dzieł „ludzkiej podrasy”. Miało to nastąpić właśnie w Jeleniej Górze (Hirschberg). Michaelis wiedział, że wojska radzieckie za chwilę będą w Jeleniej Gorze i prawdopodobnie transport wpadnie w ich ręce. Zdecydował, by jednak nie palić dzieł. Owszem, część powyrzucano z wagonów, ramy zdjęto z obrazów, a te z nich, które były dziurawe czy zniszczone, trafiły na stos razem z ramami. To spalono, a Rosjanie potem przejęli teren, uznając że dzieła sztuki doszczętnie zniszczono. Tak się jednak nie stało. Zostały przez Michaelisa w różny sposób zabezpieczone, jak inne dzieła, które trafiły do słynnej kopalni soli w Austrii, gdzie składowano złoto i dzieła sztuki, ale to była część, może połowa. Złota tylko 200 ton, ale już to mówi o skali. Pozostała część kolekcji z Linzu, która była kompletowana przez samego Hitlera, znalazła się rękach Niemców na Śląsku. Powodem było to, że to na tych terenach powstało nowe państwo - IV Rzesza - zostało ono utworzone w wyniku negocjacji z aliantami. W imieniu Waffen SS oraz Quedlinburgów negocjacje prowadził Hans Kammler, który zajmował się tajnymi projektami III Rzeszy, w tym produkcją broni masowego rażenia, samolotów odrzutowych itp. Dla aliantów miał duże znaczenie, bo dysponował cenną dla nich wiedzą. Kammler podszedł do tych negocjacji już nie tylko dla samego Himmlera, ale i Quedlinburgów - członków loży chrześcijańskiej z Quedlinburga, miasta w Niemczech. Nasza znajomość historii jest tu bardzo wątła, bo przedstawiano nam ją po 1945 roku w określony sposób, co wcale nie znaczy, że tak było. Zawsze jest jakaś „grupa trzymająca władzę”. W Niemczech podobnie, i to od 1100 lat. Nie bierze się władzy ot, tak sobie - to szlachta i arystokracja była motorem zmian, to ona nimi kierowała. Stąd też mowa dziś o tym, że ten zwrot dzieł przez Quedlinburgów ma być początkiem na drodze pojednania. Tak. Bo to oni dopuścili do powstania Waffen-SS, oni to zalegalizowali, dali im kilkanaście lat władzy. Bezpośrednio ze strony niemieckich arystokratów słyszałem, że ta pomyłka jest niewybaczalna i oni ją muszą wziąć na swoje sumienie. Dostali schedę po rodzicach w postaci Dziennika Wojennego, a nie chcą być kolejnym pokoleniem, które miałoby umierać z takim obciążeniem. Dlatego dziś rozmawiamy o próbach wydobycia tego, co znajduje się w skrytkach, wskazanych w dzienniku, który miał się stać kamieniem węgielnym IV Rzeszy, aktem założycielskim, deklaracją niepodległości.
- Wróćmy do pytania. Jak idą poszukiwania złota w Minkowskim, w skrytce, wskazanej przez Michaelisa w dzienniku?
- Profesor Grundmann, niemiecki, historyk sztuki, konserwator zabytków, był jednym z wykonawców skrytek, zresztą sam był Quedlinburgiem. To był człowiek bardzo techniczny, jego iloraz inteligencji równy był ilorazowi Einsteina. To był taki Indiana Jones swoich czasów - jego działalność przedwojenna wzbudza podziw u wielu...
- Podobno jedną ze wskazanych przez Michaelisa skrytek zbudował pod rzeką Bóbr, ale by to zrobić, trzeba było na jakiś czas zmienić jej nurt.
- To prawda. Grundmann budując skrytki wiedział, że muszą one spełniać trzy warunki. Pierwszy - odkopywanie czy rozbieranie musiało być czasochłonne. Drugi - musiało być energochłonne. Trzeci - musiało kosztować sporo pieniędzy. Dopiero jeżeli te trzy warunki były spełnione, a one zawsze są spełnione, pojawiał się czwarty element. To znaczy niknąca cały czas motywacja. Bo próbujemy, wydajemy pieniądze, kosztuje nas to mnóstwo pracy i czasu, a szybkich efektów nie ma, motywacja spada. My o tym wiemy, że właśnie w ten sposób skrytki były budowane, więc gdy napotykamy kolejne przeszkody, to wiemy, że wszystko w porządku, bo tak właśnie miało być... Dlatego każda lokalizacja, gdzie wykonywano skrytki, to jest techniczny majstersztyk. Nie ma tu prostoty ani przypadku. W dzienniku mamy taki opis Michaelisa: „przyjechałem, wszystko było przygotowane przez prof. Grundmana”. W Minkowskich jest podobnie. Widzimy tu, jak on wykorzystał swoją wiedzę. Została usunięta cała drenarka pod oranżerią, gdzie ma być skrytka, co spowodowało podejście wód gruntowych. Metr od gruntu można kopać, potem już nie, podchodzi woda, podmywa grunt i boki wykopu się zawalają. Z powodu tej wody musimy obecnie przerwać prace. Trzeba odwonić teren, będą igłofiltry, odciągnięcie wód, a dopiero potem dalsze prace ziemne. Przełom może nastąpić z dnia na dzień, ale równie dobrze za parę miesięcy.
- Z informacji od konserwatora wiem, że macie zgodę nie na prace poszukiwawcze skrytki nazistów, tylko na prace w związku z budową sieci oświetlenia i monitoringu...
- Jest pan w błędzie. Faktycznie pierwsza zgoda taka była, bo o taką zgodę Fundacja wystąpiła. Teraz są zgody wydane później i dotyczą ingerencji w grunt do 2 metrów. Możemy też robić odwierty sondażowe, aby w poszczególnych miejscach stwierdzić, jak wygląda podłoże.
- Czego się spodziewacie? Betonowej skrytki, zabezpieczonej przed wodą, czy tych 48 skrzyń, o których mowa...
- Wszyscy naoglądali się za dużo filmów o piratach, których nieodzownym elementem są te skrzynie ze złotem.
- Sami mówicie, że do Minkowskich trafiło 48 skrzyń ze złotem.
- Tak, zwieziono tu 48 skrzyń ze złotem. Ale ja się teraz pana zapytam, co oni chowali?
- Złoto.
- Właśnie, a nie skrzynie. W ogóle nie spodziewamy się skrzyń - taka jest nasza opinia. Ale złoto - tak, powinno być, inaczej byśmy nie szukali.
- Kiedy pisałem pierwszy tekst o Minkowskich i próbowałem skontaktować się z panem, nie bardzo wykazywał pan zainteresowania. Gdy tekst się ukazał, sam pan do mnie zadzwonił. Dlaczego?
- Bo napisał pan dobry tekst. Do tej pory pisano o nas na całym świeci i głównie były to przedruki z Daily Mail, z którym współpracujemy. Mieliśmy doświadczenie sprzed kilku lat, że polska prasa, niestety, bardzo mocno zniekształca materiał źródłowy, wprowadza elementy pochodzące z wyobraźni piszących. A my zajmujemy się historią, którą traktujemy jak naukę, opieramy się na tekstach pisanych, nie do podważenia nawet przez historyków. Stąd duża nieufność do polskiej prasy, bo dziennikarze często nie mają wiedzy i popełniają błędy. To jest tak, jakby rozmawiać z człowiekiem na temat budowy silnika, a on w życiu jeszcze rowerem nie jechał.
- Może w części sami sobie jesteście winni tego, że dziennikarze wam nie dowierzają, skoro nie wpuszczacie ich na teren pałacu, a w wielu miejscach mogę przeczytać, że nie rozmawiacie z mediami. Ostatnio Niezależna Trybuna Opolska napisała, że ktoś w Minkowskich sugerował im, że za rozmowę z panem dziennikarz powinien zapłacić...
- To nie była autoryzowana wypowiedź przedstawiciela fundacji.
- Ale ja też usłyszałem coś podobnego, kiedy pierwszy raz tu przyjechałem.
- Powtarzam, to była czyjaś niefortunna wypowiedź, bo my współpracujemy ze wszystkimi mediami, oczywiście w miarę naszych możliwości.
- Tygodnik „Wprost” parę dni temu zacytował rzeczniczkę ministerstwa kultury Annę Bocian, która w 2020 roku w rozmowie z TVN24 powiedziała, że ministerstwo, które od dawna zna sprawę, podchodzi do niej sceptycznie, a „ustalenia poczynione w toku prowadzonej sprawy nie potwierdziły wiarygodności informacji przekazanych przez przedstawiciela Fundacji Śląski Pomost”.
Napisz komentarz
Komentarze