- Jak się nauczało takim maluszkiem?
- W miarę dobrze się nim jeździło. Przede wszystkim dla kursanta był zwrotny, można było dokładnie zaparkować nim na placu manewrowym
- Czy właśnie tak wyglądało pierwsze auto, którym pan jeździł jako "nauka jazdy"?
- Pierwsze było renault 12 TL, wtedy zwana dacią. Zacząłem jeździć jako instruktor we wrześniu 1977 roku, ale już od 1975 roku współpracowałem z Ośrodkiem Doskonalenia Zawodowego, bo jako pracownik wydziału komunikacji zajmowałem się prawami jazdy. Po dacii były kolejne auta. Ściągaliśmy fiaciki z Warszawy, z Jasiem Sienkiewiczem. Były to lekko uszkodzone w transporcie samochody, ale sprawne, tyle tylko że przeznaczone dla ośrodków doskonalenia zawodowego. Wcześniej w ramach nauki jazdy były warszawy garbusy, potem wprowadzili nowsze warszawy 203 i 223, a więc te nowe, z różnymi silnikami. Dopiero potem stopniowo wprowadzano nie tylko polskie auta. Pierwsza to była właśnie dacia, czyli renault, potem chyba skoda, a następnie nasz fiat.
- Jak pan trafił do tej branży?
- Przez przypadek. Byłem w latach 70. pracownikiem Wydziału Komunikacji Urzędu Powiatowego, którego naczelnikiem był pan Broszkiewicz. Zaproponowano mi wtedy, abym został instruktorem nauki jazdy, żebym sobie zrobił takie uprawienia. I zrobiłem.
- Ilu wtedy było w Oławie instruktorów?
- W sumie dużo, ale większość z nich już nie żyje. Pan Ratajczak, Maćkula, Jasiu Sienkiewicz... Wielu dodatkowo trudniło się nauczaniem jazdy
- Kiedy w Oławie zaczęto prowadzić kursy prawa jazdy?
- Nie pamiętam, ale pierwsza była Liga Obrony Kraju, potem Zakład Doskonalenia Zawodowego przy ul. 1 Maja, którego kierownikiem był śp. pan Ratajczak.
- Jak długo jeździł pan dla ZDZ?
- W maju 1990 roku, gdy tylko można było, sprywatyzowałem swoją działalność jako instruktora i tak jeżdżę do dzisiaj.
- Ilu kursantów miał pan przez te lata?
- Kiedyś sobie to próbowałem obliczyć i wyszło mi - biorąc pod uwagę to, że na kurs eksternistyczny trzeba było 5 godzin, a kurs podstawowy to było 18 jazdy, a na wykładach bywało i 40 osób - że miałam około 10 tysięcy kursantów. Być może jest to przesada, choć na pewno nie wielka.
- Jest pan od 45 lat w zawodzie. Poważny jubileusz?
- Można tak powiedzieć... 45 lat minie mi dokładnie we wrześniu tego roku, ale nadal jestem czynnym instruktorem, choć formalnie na emeryturze. To, czy ostatecznie skończę jazdy, będzie zależało od stanu zdrowia. Chodzi o badania psycho-techniczne. Jeżeli przejdę badania, a staram się, żeby robiono je dokładnie, to będę jeszcze jeździł. Od początku jeżdżę sam, mam swój ośrodek.
- Największa porażka zawodowa?
- Nie było takich spektakularnych przypadków, choć nawet niedawno miałem panią, która uznała, że powinien ją inaczej uczyć, więc... zrezygnowała... Przeszła gdzie indziej.
- A takie bardziej nietypowe sytuacje?
- Uczyłem kiedyś panią, która mieszkała przy ul. 11 Listopada, a była pod sześćdziesiątkę, która przychodziła na kurs z wnuczką. Okazało się, że ostatecznie ona zdała za pierwszym razem, zaś wnuczka oblała. Kiedyś spod Opola przyjeżdżał do mnie starszy pan - miał 71 lat. To był chyba mój najstarszy kursant. Wcześniej kilka razy chodził na kurs w Opolu, ale nie udało mu się go zdać. Przyjeżdżał pociągiem na jazdę i też udało mu się zdać. Ale, co oczywiście zawsze powtarzam, nikogo się nie nauczy, jeżeli ktoś sam nie będzie chciał się nauczyć. Inna sprawa, którą wtedy zapamiętałem. to taka, że egzaminator po jeździe podszedł do mnie i powiedział: - Tak, z tym panem jeździłem dłużej niż zazwyczaj, bo aż 40 minut. Przepraszam, ale jak pan wsiadł za kierownicę, to uważałem, że w ogóle nie powinien siadać. Tak długo pana maglowałem, żeby być przekonanym, że naprawdę ten pan będzie to robił bezpiecznie i że może zdać. Pogratulował mi i jemu.
- To tyle o najstarszych kierowcach. A ci najmłodsi? Bo tu prawo się wciąż zmienia. Ile powinno się mieć lat, aby zacząć prowadzić samochód?
- Moim zdaniem 18 lat. Wprawdzie prawo mówi, że na B1 wystarczy 16 lat, ale raczej nie ma takich samochodów. Bywa za to, że jak już ktoś ma takie auto na B1, to oni potem jeżdżą innymi nie mając uprawnień.
- Jakie cechy powinien mieć dobry kierowca?
- To nie takie proste. Przede wszystkim musi myśleć. Widzieć i odpowiednio reagować. Nie można nauczyć się i reagować schematycznie. To nie powinny być jedynie umiejętności manualne, bo wszystko powinno się odbywać najpierw w głowie. To najważniejsze. Jeżeli ktoś myśli, główka mu pracuje, zbiera informacje, to potem jest dobrze.
- Jakie kursanci najczęściej popełniają błędy? To się zmienia?
- Różnica jest taka, że kiedyś kursant chciał się nauczyć, dlatego praca z nim była dużo łatwiejsza aniżeli teraz. Obecnie bywa tak, że skończył osiemnastkę, dostał pieniądze na 18, jest presja, że powinien już jeździć... Przyszedł na kurs, bo tak należało, bo koledzy już byli, jest presja.
- Jak to było w latach 80 z benzyną, a raczej jak to z nią nie było....
- Zamiast do woli benzyny były na nią kartki. Nieciekawa sytuacja, bo trzeba było pilnować licznik i mieć na uwadze, że kursant za dużo nie może pojeździć, bo była norma na zużycie paliwa, a przecież nie można było tak normalnie sobie dokupić, gdyby ktoś chciał. To ograniczały kartki. Dostawaliśmy je, był limit, więc zakład nie mógł nam dać więcej.
- Podobno byli też tacy instruktorzy w Oławie, którzy wpisywali sobie, że jeżdżą godzinę z kursantem, a w tym czasie obsłużyli czterech, więc mieli potem resztę benzyny dla siebie.
- Nie słyszałem o tym. Ja robiłem swoje tego pilnowałem. Mnie paliwo prywatnie nie było potrzebne, bo nie miałem wtedy samochodu.
- Którym autem najlepiej jeździło się podczas kursów?
- Micrą. Nissanem micrą. W moim odczuciu to był naprawdę bardzo dobry samochód. Obecnie jeżdżę kią rio i też jest bardzo dobra.
- Ile godzin trzeba wyjeździć, aby się nauczyć dobrze prowadzić auto? Jest jakaś reguła?
- Reguły są błędne. Egzaminy dawniej odbywały się we Wrocławiu, a mieliśmy do wyjeżdżenia 20 godzin z kursantem. Potem wprowadzono 30 godzin, co wcale nie znaczy, że zdawalność się poprawiła. Wszystko zależy od zaangażowania kursanta, od tego, czy chce się nauczyć. Uważam, że wszyscy mogą się nauczyć, tylko muszą chcieć. Kursant nie może czekać, aż mu instruktor wleje umiejętności i wiadomości do głowy. Tak się nie da. Trzeba aktywnie do tego podchodzić, z zaangażowaniem. W 1978 roku byłem w tzw. wyższej szkole nauki jazdy w Gdańsku, gdzie spytałem pewnego profesora psychologii, co zrobić, aby dobrze nauczyć. Odpowiedział, że gdyby nauka znała odpowiedź na to pytanie, to wszyscy mielibyśmy przynajmniej wyższe wykształcenie. Nauka nie ma tu jedynej dobrej odpowiedzi. To zależy przede wszystkim od tego, kto się uczy i jak. I dał przykład. Jest szkoła podstawowa - potem jeden kończy na tym edukację, drugi idzie do ogólniaka, trzeci do zawodówki. Ten sam nauczyciel, ta sama klasa, ta sama sala, ale drogi różne. Tak to jest.
- Muzeum Motoryzacyjne Wena w Oławie przygotowała na ekspozycję fiacika 126p z pańskim nazwiskiem i znaczkiem NAUKA JAZDY. Jak pan zareagował, gdy zobaczył to pierwszy raz?
- Wróciłem pamięcią do dawnych czasów. I przypomniałem sobie, jak to wtedy było. Taki maluch z jednej strony był bardzo dobry, bo widoczność była świetna, więc kursant nie miał problemów z manewrami, ale z drugiej strony zimą były poważne kłopoty. A zimy wtedy były ostre, nie taki jak teraz. I tu maluszek sprawiał problemy. Tylni napęd to jedno, ale dla instruktora ważniejsze było co innego. Musieliśmy dostawać z zakładu ciepłą bieliznę, bo warunki pracy, szkolenia, były zimą bardzo trudne...
- Dziś można bez kalesonów szkolić?
- To jedna sprawa, ale pamiętam też, że brało się wtedy dwie osoby do malucha. Po co? Jedna osoba czyściła tylną szybę, która nie była ogrzewana, więc zamarzała, a instruktor czyścił przednią. Gdyby się włączyło ogrzewanie, bo było, to czasem można było się zatruć. Takie były czasu, taka konstrukcja... Wtedy w maluchu była prądnica, która dawała prąd do akumulatora. Im wyższe obroty, tym więcej go dawała, ale te obroty nie były za duże, bo przecież nie jeździło się szybko. Bywały czasem takie sytuacje, że dojeżdżało się do skrzyżowania, więc kursant włączał sprzęgło i zmieniał bieg, trzymając obroty silnika, a to instruktor hamował. Gdyby zahamował kursant, a nie trzymał obrotów silnika, ten by zgasł. Takie były warunki...
- To muzealne auto jest w jakimś sensie hołdem dla wszystkich instruktorów.
- Oczywiście. Cieszę się, że to akurat mnie wybrano, że ktoś pamiętał, że w ten sposób okazali mi szacunek. Widać uznali, że to, co robiłem, robiłem w miarę dobrze.
- Wstydził się pan kiedyś za swoich kursantów?
- Nie. Kiedyś jeden ściął drogę na skrzyżowaniu, to mu pomachałem z chodnika. Potem go spotkałem i powiedziałem, żeby mi wstydu nie przynosił, a w każdym razie, aby nie przyznawał się, kto go uczył. Częściej jednak to oni machają do mnie. Bo pamiętają. Kursanci, których aktualnie szkolę, mówią, że chyba wszystkich znam, skoro tyle osób się do mnie odzywa, bo widzą jak mi machają. Często odpowiadam w takiej sytuacji "dzień dobry", choć tak naprawdę to już wcale nie pamiętam, kto to był. W końcu to już 45 lat.... Dobrze, że oni pamiętają.
Napisz komentarz
Komentarze