Problem obszernie i szczegółowo opisywaliśmy dwukrotnie w marcu i kwietniu (nr 13 i 14). Do tekstów można wrócić, kupując e-wydanie "Powiatowej", dlatego teraz tylko pokrótce przypomnimy, o co chodziło. O Szkołę Podstawową nr 6. Skotnicki chciał zobaczyć sprawdzian syna. Nauczycielka udostępniła pracę, ale tylko do wglądu w szkole. Kiedy wyciągnął telefon, żeby zrobić zdjęcie, kobieta zdenerwowała się i wyrwała mu sprawdzian z ręki.
Ten rodzic ma syna z orzeczeniem i podkreśla, że trzeba odpowiednio dostosować sposób przekazywania mu wiedzy, ale też jej sprawdzania. Dlatego kiedy przyszedł do szkoły, to nie tylko po to, by na szybko zobaczyć sprawdzian. Zamierzał przeanalizować go na spokojnie w domu. Nie spodziewał się, że to skończy się tak nerwową reakcją. - Zrobienie zdjęcia lub wykonanie kserokopii daje nie tylko możliwość omówienia sprawdzianu z dzieckiem, ale także z innym nauczycielem lub specjalistą - tłumaczył nam w marcu. – W naszym przypadku (dziecko z orzeczeniem) kluczowa była kwestia prawidłowości dostosowania wymagań edukacyjnych, warunków nauki i organizacji kształcenia do potrzeb i możliwości ucznia (edukacja włączająca).
Zaskoczony postanowił interweniować. Postępowanie szkoły było jego zdaniem łamaniem prawa. Tymczasem od nauczycielki i dyrekcji usłyszał, że to on działa nielegalnie, bo narusza statut szkoły, w którym jest zaznaczone, że prace uczniów są udostępniane, ale tylko do wglądu na terenie szkoły i zdjęć robić nie wolno... W artykule głos zabrała również dyrekcja. Kilka razy zaznaczyła, że statut obowiązujący w jej szkole jest zgodny z prawem i w 2017 roku zatwierdzony przez kuratorium. - Nie łamiemy żadnego prawa - mówiła Barbara Turczynowska. - Szkoła jest prorodzinna, nigdy nie utrudnialiśmy rodzicom wglądu w prace uczniów. Natomiast na terenie szkoły jest zakaz fotografowania i używania telefonów, więc jak ten pan to sobie wyobraża? W każdej chwili może przyjść i zobaczyć sprawdzian. Nauczyciele służą też radą i pomocą. Nigdy niczego nie utrudnialiśmy, proszę zobaczyć, że podobne statuty są w wielu szkołach. Nawet szkoła we Wrocławiu, której przez wiele lat dyrektorował obecny kurator, ma zapisy w statusie podobne do naszych. Prawo powinno obowiązywać wszystkie szkoły, a nie tylko te, gdzie niektórzy rodzice są za bardzo aktywni.
Temat wywołał lawinę komentarzy na portalu TuOlawa.pl oraz na Facebooku. Okazało się, że nie tylko w SP nr 6 nauczyciele nie pozwalają na robienie zdjęć. Czytelnicy wskazywali też inne szkoły z naszego powiatu. Niektórzy sprzeciwiali się takiemu zakazowi, ale nie mówili o tym oficjalnie i głośno, za to Skotnicki przyszedł z tym do kuratorium i do mediów. Uznał, że to jedyna droga. Próbował wcześniej sam załatwić sprawę, ale szybko zauważył, że bez większego szumu niewiele wskóra. Jak twierdzi, to kuratorium zasugerowało mu, by sprawę rozwiązać poprzez zaktywizowanie rady rodziców do skłonienia dyrekcji placówki do zmiany statutu.
Swoim uporem doprowadził do tego, że 31 marca w SP nr 6 przy okazji wywiadówek odbyło się referendum. Pytanie brzmiało: "Czy jesteś za wprowadzeniem zmian w statucie szkoły w zakresie udostępnia przez nauczyciela oraz nauczyciela wspomagającego ocenionych prac pisemnych Twojego dziecka bez ograniczeń w czasie, miejscu, w sposób dogodny dla Ciebie (za rekomendacją Rady Rodziców) przez szkolną platformę Librus, fotografie lub kserokopię?"
Do głosowania przystąpiło 55,10% wszystkich rodziców. Oddano 135 ważnych głosów, za wprowadzeniem zmiany było 111, przeciw 24.
- W całej szkole druzgocąca większość! Mamy to! - komentował na gorąco Skotnicki. - Było sporo rodziców, frekwencja przekroczyła 50% stanowiące o ważności referendum, ale co z tego, skoro dalej nie mogę zrobić zdjęcia. Wychowawczyni po zakończonym referendum nam na to nie pozwoliła, bo... statut nie wszedł w życie.
- Wszystko zależy od rady pedagogicznej i dobrej woli pani dyrektor, czy ten statut zmieni się w kwietniu, czy stwierdzą, że dopiero na końcu roku szkolnego - mówiła tuż po referendum Małgorzata Skotnicka. - Mam z mężem taką obawę, że do tego czasu nic się nie zmieni.
Słusznie. Rzeczywiście statut szkoły zmieniono na wniosek rady rodziców, ale zaczął obowiązywać dopiero na początku nowego roku szkolnego. Jest w nim zapis, że rodzicowi wolno sfotografować pracę pisemną ucznia. - Szkoda, że statut zmieniano tak długo, bo można to było zrobić od razu. De facto przewleczono sprawę do końca roku szkolnego, zostało to wprowadzone w taki sposób, że jest to absolutne minimum, na którego przeforsowanie odważyła się rada rodziców, zmobilizowana przeze mnie - dodaje Piotr Skotnicki. – Wprowadzenie zmiany jest wprawdzie moją "zasługą", ale wymaga ona "pogłębienia": sposób udostępniania pracy – zgodnie z pytaniem referendalnym – powinien być dogodny dla rodzica, a w obecnym brzmieniu wymaga przyjścia rodzica do szkoły.
Przyznaje też, że z perspektywy czasu czuje się trochę wykorzystany przez kuratorium, które jego zdaniem - zamiast wymusić zmianę statutu w ramach kontroli doraźnej, wolało posłużyć się nim i innymi zaangażowanymi w sprawę rodzicami. - Ma to jedną istotną wartość dodaną – rodzice dostrzegli, że w ważnych sprawach warto współdziałać - mówi. - Kwestią otwartą pozostaje wreszcie pytanie, czy dyrekcja z premedytacją nie wprowadziła nas i innych rodziców w błąd, utrzymując wiosną, że statut jest zgodny z prawem.
Dzięki temu, że Skotnicki odważył się upublicznić sprawę, znalazł wielu sprzymierzeńców i... wrogów. - Od początku było wiadomo, że to jest ryzyko, że rozgorzeje spór i będzie "jazda po bandzie". To niestety odbiło się na naszym dziecku, bo w kilka dni po referendum doszło w szkole do bardzo nieprzyjemnej sytuacji... - mówi dziś.
Skotnicki nie chce o niej opowiadać na łamach prasy. - Zabraliśmy syna do innej szkoły, poza powiat oławski, by chronić go przed przemocą systemową, ponieważ atmosfera w SP 6 była nie do zniesienia. Można powiedzieć, że ponieśliśmy pewną ofiarę za to, że odważyliśmy się podnieść głowę i pokazać, co jest niewłaściwie. Zrobiliśmy to z pełną świadomością, że konsekwencją może być konieczność przeniesienia dziecka do innej placówki. Nasze przewidywania się sprawdziły – nie jesteśmy naiwni, mamy swoje lata. Czego innego można się spodziewać, jeśli w dyskusji odpowiedzią na nasze merytoryczne argumenty jest tylko krzyk? To nie powinno mieć miejsca...
Czy było warto stracić tyle nerwów i stoczyć walkę? Skotnicki podkreśla, że nie chce nazwać tego walką, lecz troską o dobro dziecka. Bardzo zależało mu też na tym, by uświadomić innych rodziców, że mogą, a nawet powinni dochodzić swoich praw. Wierzy, że ludzie będą coraz bardziej świadomi. - Rola rodzica w procesie edukacyjnym jest niezwykle ważna, to on powinien być ostoją i dbać o to, by szkoła była dla dziecka miejscem bezpiecznym i przyjaznym, sprzyjającym jego rozwojowi - wyjaśnia. - Rodzice często unikają konfrontacji ze szkołą, wiedząc, jak wiele mają do stracenia: ich dziecko może być gorzej oceniane, nie wygrywać w konkurach, nie występować na apelach. Taka jest rzeczywistość, trzeba być tego świadomym. Mamy satysfakcję, że doprowadziliśmy do tego, że można to zdjęcie sprawdzianu zrobić. Po tej całej akcji, mam nadzieję, że zostawiliśmy w SP 6 po sobie jakiś trwały ślad – że rodzice będą bardziej interesować się tym, co się dzieje w szkole i czy dzieci nie są w niej krzywdzone: czy nikt na nie krzyczy, czy nie wyzywa od nieuków, że wzrośnie świadomość o umocowanej w prawie mocy, z jaką rodzić może oddziaływać na sposób funkcjonowania szkoły i egzekwować należne mu prawa – w myśl zasady "rodzic decyduje, szkoła wspiera, a system finansuje". Już widać pierwsze oznaki przebudzenia. Mamy takie sygnały. Rodzicielska czujność została wyostrzona i moim zdaniem to jest dobry kierunek. Być może to mały krok dla pojedynczego człowieka, ale wielki dla szkolnej społeczności. Ziarenko zostało zasiane... Nawet jeśli musieliśmy okupić to zabraniem syna z tej szkoły, to nie żałujemy.
(AH)
Napisz komentarz
Komentarze