Przypomnijmy, że batalia o to, aby nie parkować w Parku Miejskim, zwłaszcza na terenach zielonych, trwa od paru tygodni. Podczas imprez tam organizowanych wielu kierowców właśnie tak zostawiało swoje samochody. Pisaliśmy o tym wiele razy, krytykując takie zachowanie. Gdy wreszcie Straż Miejska podczas kolejnej imprezy zdecydowała się zaangażować, tego dnia ani jedno auto tam nie stało, strażnicy cały czas patrolowali teren.
Podczas obchodów 11 listopada sytuacja się powtórzyła, przy czym auta nie wjeżdżały na tereny zielone, tylko parkowały wzdłuż drogi, co też jest wbrew zakazowi. I ponownie napisaliśmy o tym na portalu, wzbudzając zainteresowanie i wiele komentarzy czytelników, zwłaszcza że w parku stanął także autobus, dowożący mieszkańców z kościoła na uroczystości, a za nim cały sznur aut różnych oficjeli. Marek Drabiński dowiedział się, że w jednym z tych aut prawdopodobnie siedział także komendant powiatowy Policji Artur Dobrowolski z oficerem straży pożarnej. Chciał się dowiedzieć, czy to prawda i z jakiej racji jedni mogli tam parkować, a innych zakaz obowiązywał. Wystosował w tej sprawie pismo do komendanta powiatowego Policji, pytając go o to w trybie dostępu do informacji publicznej.
- Jeśli to prawda, to proszę odpowiedzieć, co upoważniło Panów do parkowania w tym czasie i w tym miejscu? - pytał Drabiński. - Nadmieniam, że jest to bulwersująca sprawa, która ostatnio wielokrotnie była poruszana na łamach lokalnej prasy.
Odpowiedź komendanta była krótka. Uznał, że zgodnie z odpowiednią ustawą, wniosek Drabińskiego nie dotyczy informacji publicznej w rozumieniu ustawy, "co uniemożliwia udzielenie odpowiedzi na zwarte w nim pytania".
Zapytaliśmy więc sami o to samo. Komendant Artur Dobrowolski przyznał, że był w aucie, które wtedy zaparkowało na zakazie, ale to nie on parkował: - Wiadomo, że tam nie można parkować, bo tam jest znak zakaz zatrzymywania.
Komendant tłumaczy, że gdy skończyła się uroczystość pod pomnikiem, jeden z gości zaproponował mu podwiezienie. Gdy doszli do auta, okazało się, że stoi za autobusem, właśnie "na zakazie". Wsiedli do samochodu, ale - jak zapewnia komendant - kierowca dostał od niego pouczenie. Mówi, że materiały, jakie otrzymał od Drabińskiego, czyli zdjęcia, wyłączył "na wykroczenie" i kazał wszcząć czynności wyjaśniające wobec każdego parkującego tam kierowcy. Będą wzywani i każdy pewnie będzie teraz upomniany. - Pod dywan tego nie wsadziłem - mówi komendant. Sam jednak tamtego dnia, choć musiał widzieć sznur źle zaparkowanych aut, poza upomnieniem jednego kierowcy, z którym akurat jechał, nie zareagował na powszechne łamanie zakazu, dopiero po otrzymaniu zdjęć od mieszkańca parę dni później.
A dlaczego nie odpowiedział obywatelowi na pisemne pytania?
- Odpowiedziałem mu tak, jak uznałem, że pozwalają na to przepisy. Nie było podstaw na udzielenie odpowiedzi na te pytania, które on konkretnie zadał - tłumaczy komendant.
Napisz komentarz
Komentarze