Jedyny komentarz fundacji do tej sprawy znaleźliśmy na anglojęzycznym profilu FB Silesian Bridge Foundation. W połowie listopada fundacja poinformowała, że eksperci z miesięcznika "Odkrywca" (czyli GEMO), weryfikują "Pamiętnik Wojenny" i ... "wstępne wyniki weryfikacji są pozytywne", "byliśmy tego całkiem pewni". W komentarzu do tej informacji "Odkrywca" sprostował, że "nie są do końca pozytywne", a najważniejszym ustaleniem jest to, że wieś Minkowskie NIE jest wymieniona w "Dzienniku Wojennym". Zasugerowano też, że wątpliwości mogę dotyczyć innych dokumentów związanych ze sprawą "Dziennika Wojennego". Silesian Bridge Foundation na to: "Dokumenty tego wieku i rodzaju pozostawiają wiele miejsca do interpretacji, jesteśmy tego świadomi. Wierzymy, że "Pamiętnik Wojenny" zawsze się obroni. Jesteśmy tego bardzo pewni...
Przypomnijmy, że Pałac Minkowskie na chwilę odżył, przynajmniej medialnie, gdy niemal 2 lata temu tytuły prasowe rozbudzały wyobraźnię: "W Pałacu Minkowskie ukryto 48 skrzyń ze skarbami", "Skarb wart 2,5 mld złotych ukryty w zabytkowym pałacu na Opolszczyźnie? Badacze trafili na niezwykły trop", "11 lokalizacji, 300 ton złota i zaginione dzieła sztuki. Opolska fundacja miała otrzymać dziennik wojenny oficera Waffen SS", "Czy w okolicach Namysłowa znajduje się się złoto Wrocławia", "Skarb nazistów wart 2,5 mld zł. Sensacyjne doniesienia".
Zaczęło się z przytupem. Najpierw była konferencja w pałacu Izbicko, podczas której fundacja "Śląski Pomost" ogłosiła, że potwierdziły się informacje z "Dziennika Wojennego", więc będą kopać pod dawną oranżerią pałacu w Minkowskich. 1 września 2022 z wielkim rozgłosem, zapowiadając szumnie wydarzenie w swoich mediach społecznościowych rozpoczęto prace ziemne, które - mimo publicznych zapewnień, że coś metalicznego tam jest - nic nie dały. Pod koniec grudnia fundacja, zgodnie z umową, jaką miała z właścicielem obiektu, wyniosła się z terenu pałacowego w Minkowskich. To już jednak odbyło się po cichu, bez informacji w mediach czy na Facebooku, gdzie do listopada 2022 relacjonowano każdy krok związany z wydobywaniem depozytu.
*
Z Łukaszem Orlickim, szefem Działu Badawczego i Grupy Eksploracyjnej Miesięcznika "Odkrywca" (GEMO), rozmawia Jerzy Kamiński
- "Dziennik Wojenny", na podstawie którego szukano w Minkowskich depozytów nazistowskich to...?
- To bardzo sprawnie spreparowane fałszerstwo.
- Nie macie wątpliwości?
- Ewidentnie treść tego dziennika powstała po wojnie. W naszej ocenie zostało to stworzone co najmniej po 1982 roku, a teraz skłaniam się nawet ku temu, aby wskazać lata 90., a nawet początek XXI wieku.
- "Dziennik Wojenny" pojawia się w przestrzeni publicznej parę lat temu.
- W 2019 roku ukazuje się materiał o nim w tygodniku "NIE". Wiemy z niego, że pojawiają się zapiski jakiegoś niemieckiego oficera, które mają wskazywać miejsca ukrycia depozytów. To było bardzo interesujące, bo właśnie m.in. takimi sprawami zajmujemy się zawodowo. Mieliśmy kilkadziesiąt razy do czynienia ze sprawami, w których jest mowa o ukrywaniu depozytów, ale najczęściej były one oparte na relacjach świadków z drugiej, albo nawet trzeciej ręki, takich w rodzaju - "Mój dziadek opowiadał mi, jak rozmawiał ze starym Niemcem, a ten mówił, że...". A w tym przypadku okazało się, że wszystko jest spisane, na dodatek przez kogoś, kto sam miał się zajmować ukrywaniem depozytów. Takiego rodzaju sytuacje są bardzo rzadkie, wyjątkowe.
- Wróćmy do tego artykułu w "NIE". Dlaczego akurat tam?
- To rzeczywiście było dla nas dziwne, że taka informacja ukazuje się akurat w tygodniku, który jest znany z zupełnie innych publikacji, a tu pojawia się tekst dotyczący ukrywania przez nazistów cennych depozytów. Niemniej tekst wyglądał na rzetelnie napisany. Pojawia się w nim Darius Dziewiatek, który twierdzi, że jest przedstawicielem fundacji "Śląski Pomost" i że w jego posiadaniu znajdują się te zapiski. Co więcej, opublikowano nawet zdjęcia tego dziennika. Z marszu więc zainteresowaliśmy się sprawą.
- Od razu dotarliście do Dziewiatka?
- Bardzo to było trudne, nie odpowiadał na próby kontaktu. W dodatku zrobiło się bardzo dziwnie, gdzieś znikał, wyjeżdżał do Niemiec. Sprawa wróciła, gdy prezesem fundacji został pan Roman Furmaniak, który był o wiele bardziej dostępny i nie widział problemu w rozmowie czy udzielaniu wywiadów prasie. Udaje nam się z nim skontaktować w miarę szybko. Razem z Krzysztofem Krzyżanowskim spotykamy się z nim w jednej z restauracji pod Opolem. Pytaliśmy oczywiście, skąd w ich posiadaniu znalazł się "Dziennik Wojenny", a on opowiedział nam fantastyczną wersję, że został przekazany przez tajemniczą chrześcijańską lożę Quedlinburgerczyków, co samo w sobie było dziwne, a nawet wewnętrznie sprzeczne. Loże masońskie raczej z rezerwą podchodziły do kwestii religii katolickiej czy protestanckiej. W każdym razie pan Furmaniak opowiadał wtedy, że autorem zapisków jest jakiś oficer o nazwisku Michaelis. Szczerze powiedziawszy, to już po tej pierwszej rozmowie miałem wrażenie, że rozmija się wielokrotnie z prawdą w chwili, gdy zaczyna mówić o historii II wojny światowej. To była mieszanina różnego rodzaju konfabulacji, opowieści typu "Himmler uciekł rakietą do Argentyny". Miałem wrażenie, ze pan Furmaniak dopiero wkracza w świat tajemnic historii i jest świeżo po lekturze jakiejś książki na ten temat. W rozmowie z nami potwierdzał, że "Dziennik Wojenny" istnieje, ale go nam nie pokazał. Przekazał jedynie informację, że najpierw zawiadomili państwo polskie o wszystkim i czekają na reakcję. Faktycznie wysyłali listy do niemalże wszystkich znaczących instytucji i polityków, poczynając od prezesa Jarosława Kaczyńskiego, a na przewodniczącym Episkopatu kończąc. W tych pismach informowali o 11 skrytkach z niezwykle cennymi przedmiotami. Wtedy pan Furmaniak twierdził, że czekają na ruch rządu, ale gdyby go nie było, to - jak zapowiedział - podejmie z nami współpracę i ostrożnie przekaże nam informację o jednym z miejsc ukrycia depozytów. Przekonywał wtedy, że jest w stanie wskazać takie miejsce z dokładnością do paru metrów. Chodziło mu wtedy właśnie o Minkowskie. Zadeklarowaliśmy, że gdyby dostarczył nam "dziennik", to jesteśmy w stanie stwierdzić, czy jest autentyczny, zweryfikować jego treść, a gdyby okazało się, że coś w tym jest, moglibyśmy takie miejsce zlokalizować, oczywiście wszystko zgodnie z polskim prawem.
- Kiedy zapaliła się wam czerwona lampka?
- Lampka to się paliła od samego początku, gdy tylko usłyszałem, jak pan Roman konfabuluje, jeżeli chodzi o historię. Gdy opowiadał o niemieckich maszynach antygrawitacyjnych, tajemniczych świadkach, różnego rodzaju teoriach spiskowych. Można było usłyszeć w tych słowach wszystkie te nieprawdziwe, fantastyczne historie, które były popularne w latach 90. Tak więc lampka się paliła, ale wiedzieliśmy już, że "Dziennik Wojenny" naprawdę istnieje. Chcieliśmy uzyskać do niego dostęp. Dlatego oferowaliśmy możliwość weryfikacji jego treści. Fundacja z tego nie skorzystała. Potem obserwowaliśmy, jak próbowali się kontaktować z różnymi ludźmi, na różnym poziomie próbując ich wciągnąć w próbę weryfikacji. Miałem wrażenie, że pan Furmaniak sam chce wierzyć w tę historię i w którymś momencie naprawdę w nią uwierzył. Nawet podczas jednej z pierwszych rozmów powiedział, że bardzo chciałby się przekonać, czy to jest prawda. Moim zdaniem on wtedy treści całego dziennika nie znał.
- Nie znał, a jednocześnie opowiadał, że mógłby wskazać skrytkę?
- To było bardzo ciekawe, ale to już on sam musiałby się wypowiedzieć w tej sprawie, bo wtedy nie chciał po prostu udzielić dokładnej informacji. Na pytania, czy czerpie informacje o skrytce właśnie z dziennika, uśmiechał się tajemniczo i odpowiadał, że wie to z "pewnych, wiarygodnych źródeł" mających coś wspólnego z pierwotnymi właścicielami - Michaelisem czy lożą Quedlinburgerczyków. Wyglądało to dziwnie i mocno osłabiało jego wiarygodność. Uważaliśmy go za takiego - jak by to ładnie ująć - trochę nieszkodliwego fantastę, czyli człowieka, który za wszelką cenę chce wpleść w tę niełatwą sprawę różnego rodzaju dodatkowe, dziwne wątki, które zupełnie nie były potrzebne. Tymczasem sprawa wydawała się mimo wszystko konkretna - jest dziennik, w którym jest mowa o miejscach ukrycia i chcemy to zweryfikować. Koniec.
- Publicznie opowiadał, że dziennik był wielokrotnie weryfikowany przez Niemców.
- Dosyć szybko ustaliliśmy, że to jest kłamstwo, a nasz kolega Andrzej Daczkowski opisał to w miesięczniku "Odkrywca". Skontaktowaliśmy się z instytucjami, które fundacja "Śląski Pomost" wymieniała w wywiadach jako te weryfikujące dziennik, ale one zaprzeczyły. Co ciekawe pan Furmaniak zupełnie nie przejmował się tym, że zanegowaliśmy te opinie. A najciekawszym dla mnie był fakt, iż widać było, że kiedy opowiadał o "Dzienniku Wojennym", to poruszał się po bardzo grząskim gruncie. Miał problemy z podawaniem konkretnych szczegółów z jego treści. Za to opowiadał wiele o sprawach, których w dzienniku nie było. Teraz już wiemy, że on po prostu przez całe lata najprawdopodobniej nie znał dokładnej treści dziennika. A może inaczej - znał ją tylko z opowiadań innych...
*
Cała obszerna rozmowa w aktualnym wydaniu "Gazety Powiatowej" - do kupienia na terenie powiatu oławskiego lub TUTAJ:
Napisz komentarz
Komentarze