O sprawie pisaliśmy rok temu w materiale pt. "Z miłości do zwierząt, czyli o jeden krok za daleko. Gdzie jest pies?". Chodzi o Peruna. 1 lutego 2022 pies zniknął z posesji w Ratowicach.
To była kradzież
Tak uznał właściciel psa Tomasz Salamaga i sprawę zgłosił policji.
- Gdy przyszłam do domu, a psa nie było, sprawdziłam na monitoringu, co się stało - relacjonowała nam wtedy Aleksandra, narzeczona pana Tomasza. - Myślałam, że uciekł i chciałam zobaczyć, w którą stronę, żeby za nim pobiec. Ale na monitoringu widzę, jak dwie panie w kamizelkach z napisem "inspektor do spraw zwierząt" rozkręcają bramę i zabierają nam psa.
Na oficjalnym profilu FB stowarzyszenia zajmującego się ochroną zwierząt, którego prezesem tytułowała się wtedy Karolina P., opis przy zdjęciach był dramatyczny: - Warunków psa nie musimy nawet komentować. Widzicie wszyscy - syf, kiła, mogiła. Pies nie miał nawet budy. Nie było wody, nie było jedzenia, nie było posłania, nie było żadnej miski. Był za to poplątany sznurek, krótki na tyle, że pies nie był w stanie się położyć oraz kolczatka, która przy każdym ruchu wbijała się psu w szyję. Była też zardzewiała blacha, która nie chroniła psa przed niczym. Po co? Chyba tylko po to, żeby stworzyć ułudę czegokolwiek w chorej głowie oprawców. Z uwagi na zbliżające się opady śniegu, deszcz i prognozowany mróz pies został odebrany w stanie wyższej konieczności...
Gdy wolontariuszki odbierały psa, właściciela zwierzęcia nie było na posesji, pani Aleksandra przyszła parę minut później.
9 dni później Karolina P. złożyła do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu znęcania się nad psem, czyli dopiero wtedy, gdy w internecie już zrobiła się wrzawa wokół sprawy. Jakiś czas potem zorganizowała internetową zbiórkę pieniędzy pod hasłem "Pomóż nam ratować" ze zdjęciem wychudzonego Peruna, który wygląda na nim naprawdę fatalnie.
- Z tym złym stanem Peruna to nieprawda - tłumaczył rok temu jego właściciel - niemiecki dog, dwulatek, wcale nie żył na dworze, tylko codziennie spał w domu, ale był po wypadku, po którym miał kilkanaście szwów, był po antybiotykach i pod opieką weterynaryjną z zaleceniem, aby się nie ruszał. Stąd uwiązanie go na lince, która miała 3 metry, tylko przy interwencji, gdy niepokoiły go panie ze stowarzyszenia, zaplątała się. Na filmie z monitoringu widać, że pies jest szczęśliwy, biega. Widać też, że panie, które odbierały nam psa, próbowały dać mu coś do jedzenia, ale nie chciał, bo nie był głodny, a jest smukły od urodzenia.
Na zdjęciach prezentowanych przez stowarzyszenie Karoliny P. widać tę "smukłość" bardzo wyraźnie, a może nawet przeraźliwie wyraźnie. Właściciel Peruna jest przekonany, że "na 110%" fotografie są spreparowane komputerowo: - Gdy oglądaliśmy potem zdjęcia innych psów odbieranych przez tę organizację, tak sobie myśleliśmy z narzeczoną, że faktycznie, jakie one biedne, ale przecież nasz tak nie wyglądał. Gdy jednak zobaczyliśmy przerobione zdjęcie naszego Peruna, to tamto wrażenie padło.
Za daleko
- W tej sprawie Karolina P. poszła o krok za daleko - oceniała na gorąco działaczka prozwierzęca, współpracująca z nią wcześniej. - Nie miała prawa wejść na posesję właściciela. Nie ma żadnego wykształcenia, aby oceniać, czy ten pies wymagał natychmiastowej interwencji. Nie jest weterynarzem, behawiorystą, zootechnikiem ani zoopsychologiem.
Co na temat interwencyjnego odbierania zwierząt mówi prawo?
- Jeżeli to nie jest tak, że pies umrze w ciągu 30 minut, to się ludziom nie wchodzi na posesję, nie rozkręca ogrodzenia. Moim zdaniem to jest działanie niezgodne z prawem - mówi dolnośląska prawniczka, biegła sądowa, zajmująca się sprawami zwierząt. - Jest artykuł 7 punkt 3 ustawy o ochronie zwierząt, który mówi, że w przypadkach niecierpiących zwłoki, gdy dalsze pozostawanie zwierzęcia u dotychczasowego właściciela lub opiekuna zagraża jego życiu lub zdrowiu, policjant, strażnik gminny lub upoważniony przedstawiciel organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt, odbiera mu zwierzę, zawiadamiając o tym niezwłocznie wójta (burmistrza, prezydenta miasta), celem podjęcia decyzji w przedmiocie odebrania zwierzęcia. W sytuacjach niecierpiących zwłoki, czyli gdy pies jest umierający, wyjący z bólu, połamany, upoważniony przedstawiciel organizacji prozwierzęcej lub policji może dokonać odbioru interwencyjnego. Uważam, że trzeba w takich sytuacjach wezwać policję, nawet dla własnego bezpieczeństwa, a tu było rozkręcanie ogrodzenie, bez zapukania do właścicieli, bez rozmowy.
Właściciel Peruna szybko rozpoczął poszukiwania psa.
- Zadzwoniłem do Karoliny P. - opowiada pan Tomasz. - Zapytałem się, czy była jakaś interwencja w Ratowicach. Zaprzeczyła. Później z jej numeru dostaliśmy zdjęcie naszego psa.
- Ta pani jest prawnikiem i wie, jak działać, aby innych wystraszyć - mówi Tomasz Salamaga. - Zrobiła z nas oprawców, którzy znęcają się nad zwierzętami. Jak znęcamy się? Mieszkał z nami w domu, miał dobrze, dbaliśmy o niego, kocham go, a ta pani zrobiła ze mnie potwora!
Hejt, jaki się na niego wylał pod postem o odebraniu mu psa, to był właściwie lincz: Oby tych oprawców spotkało w życiu to samo. Powinno się upublicznić zdjęcia właścicieli pod zdjęciem psiunki, biedny, wychudzony i w takich warunkach. Karać te kanalie, obciążać kosztami leczenia. Jakoś w innych przypadkach potrafią karać a za takie barbarzyństwo skończy się tylko na odebraniu tych psów. Prymityw weźmie następne i końca tego bestialstwa nie widać. To potwory bez serca. Oby właściciel zdychał w mękach Piekielnych. Udupić patologię. Koszmar, co za potwory. Brak mi słów. Na cholerę tacy zwyrole maja psy?.
Niemal pod każdym takim komentarzem organizacji Karoliny P. umieszczała fotkę Peruna i link do zbiórki z prośbą o wsparcie "w ratowaniu takich istnień".
Przerzucany
- Po paru dniach policjant zadzwonił do mnie z informacją, że ustalił, gdzie jest pies i pojechaliśmy za Wrocław do jakiejś pani - opowiada pan Tomasz. - Okazało się, że pies był tam do wczoraj. Opiekunka usłyszała od pani P., że ja się zrzekam psa i oddaję go, i że wkrótce dostarczy odpowiednie dokumenty. Ale ich nie dowiozła, bo nie miała. Następnego dnia dostałem esemes od policjanta, że pies jest już w Luboniu koło Poznania. Pojechałem tam rano w asyście miejscowego patrolu policyjnego. Panie powiedziały, że owszem, mają psa, ale nie oddadzą. Policjanci byli zdziwieni, bo byli przekonani, że wszystko jest ustalone. Policjantka weszła do środka. Gdy wróciła, przyznała, że pies faktycznie jest. Po jakimś czasie, a trwało to parę godzin, pani komendant z Lubonia przyjechała z nakazem prokuratora, aby przeszukać dom. Gdy kilku policjantów tam weszło, okazało się, że psa już nie ma.
Był przerzucany z mieszkania do mieszkania, była też próba umieszczenia go w hotelu dla zwierząt. Wożony był za Wrocław, potem pod Poznań, następnie pod Jelenią Gorę, co wszystko razem na pewno nie służyło zwierzęciu.
Co na to wszystko Karolina P.? Nie chciała z nami rozmawiać. Za to w materiale dźwiękowym, zamieszczonym na profilu FB "Czarna Lista Organizacji Prozwierzęcych" 17 lutego 2022, osoba, podpisana jako "Karolina P. - szefowa samozwańczej Straży, doktorantka Uniwersytetu Wrocławskiego na Wydziale Prawa", mówi tak: - ...my mamy taką politykę, że nawet jak sąd albo prokurator, albo gmina, albo kolegium odwoławcze powie nam, że mamy oddać psa, to my psa nie oddajemy. Ja wtedy mówię, że nie wiem, gdzie te zwierzęta przebywają, albo mówię, że uciekły...
Trzy zarzuty
W marcu 2022 prokuratur postawił Karolinie P. trzy zarzuty. Chodzi o czyny z art. 193 Kodeksu karnego, czyli naruszenie miru domowego (wdarła się na cudzą posesję, zdemontowała ogrodzenie), z art. 278 - kradzież psa, oraz z art. 35 ust.1a Ustawy o ochronie zwierząt - znęcanie się nad psem, w tym przypadku poprzez bezprawny transport zwierzęcia, przewożenie go z miejsca na miejsce, bez ustalonego miejsca stałego pobytu i bez możliwości zaadoptowania się przez psa do nowych warunków.
Prokuratura chciała wtedy wobec Karoliny P. środek zapobiegawczy - nakaz powstrzymania się od działalności polegającej na prowadzeniu lub uczestniczeniu w pracach organizacji, zajmującej się ochroną zwierząt. Zastosowanie tego środka było - zdaniem prokuratury - uzasadnione zapewnieniem prawidłowego toku postępowania karnego. Zachodziła bowiem obawa, że podejrzana w związku z prowadzoną działalnością będzie utrudniała postępowanie karne, nakłaniając świadków do zmiany niekorzystnych dla siebie zeznań oraz składania fałszywych zeznań. Sąd jednak wniosek o taki środek zapobiegawczy odrzucił.
- Karolina P. nie przyznała się do żadnego z zarzucanych jej czynów i złożyła bardzo obszerne wyjaśnienia - mówiła nam wtedy prokurator Agnieszka Kawalec z oławskiej Prokuratury Rejonowej.
Rok od rozpoczęcia śledztwa w tej sprawie akt oskarżenia trafił do Sądu Rejonowego w Oławie. Za samą tylko kradzież psa karą może być pozbawienie wolności na okres od 3 miesięcy do 5 lat.
A co z Perunem? Psa nie zwrócono do teraz. Jego właściciele oferowali 2000 zł nagrody dla osoby, która wskaże aktualne miejsce przebywania psa i okaże się, że on faktycznie tam jest. Niestety, do dzisiaj pies nie został im zwrócony.
- Prawie równolegle było prowadzone tzw. postępowanie odwrotne, czyli z tego mocno spóźnionego zawiadomienia pani Karoliny P., które dotyczyło znęcania się właściciela psa nad zwierzęciem - mówi prokurator Agnieszka Kawalec z Prokuratury Rejonowej w Oławie. - W tym postępowaniu uzyskano opinię biegłego z zakresu weterynarii, z której wynika, że materiał dowodowy, zebrany w aktach sprawy nie pozwala na uznanie, aby miało miejsce znęcanie się nad psem w myśl przepisów ustawy o ochronie zwierząt.
Oczywiście biegły opierał się tylko na aktach sprawy, w tym na zdjęciach czy filmikach z internetu, bo psa nie mógł zbadać. Uznał jednak, że nie istniała konieczność odebrania psa w trybie artykułu 7 ust. 3 ustawy o ochronie zwierząt. Chodzi o tzw. interwencyjny odbiór, na który powoływała się Karolina P. Biegły uznał, że nie było to konieczne, nie istniało realne zagrożenia życia i zdrowia psa. To postępowanie jest już prawomocne. Zostało umorzone, a nikt nie złożył zażalenia. Ani Karolina P., ani reprezentowana przez nią organizacja.
- Odnoszę wrażenie, że chyba uznali słuszność argumentów, co jednak w żaden sposób nie przełożyło się na wskazanie czy ujawnienie miejsca przebywania psa, żeby organa ścigania mogły go odzyskać - mówi prokurator Agnieszka Kawalec. - Mimo że mam wieloletnie doświadczenie prokuratorskie, taka sprawa zdarzyła mi się po raz pierwszy. Pani Karolina P. jest prawniczką - to po pierwsze. Po drugie - jest osobą, która działa w organizacjach zajmujących się ochroną zwierząt, więc nie są jej obce przepisy. Myślę, że nie jest jej obca także interpretacje tych przepisów. Wydaje mi się, że powinna sobie zdawać sprawę z tego, jak takie zachowanie jest postrzegane.
*
O sprawie pisaliśmy wcześniej Tu:
Napisz komentarz
Komentarze