Nad wejściem unikatowy, zielony, neonowy, zakrzywiony napis Kino Odra. Naprzeciwko brama koszarowa z czerwoną gwiazdą, prowadząca do dzielnicy radzieckich sołdatów. W środku kasa z jednym okienkiem. Za nią duży hol, z mozaiką na ścianach, plakatami filmowymi i mało wygodnymi fotelami. Charakterystyczne wejście do sali ze ścieżkami w dwóch kierunkach pod górę, a w niej duży biały ekran. Dziś nadużywa się słów legendarne czy kultowe, ale oba jak najbardziej pasują do oławskiego kina. Bo takie było.
Pierwsze wspomnienia to poranki z bajkami, chyba w niedzielę. Film, jaki kojarzę skrawkami kadrów, to "Komandosi z Nawarony" oglądany z dziadkiem. Nie mam pojęcia, jak mnie przemycił na widownię. Chociaż premiera tego filmu była w 1978 roku, moja pamięć uparcie powtarza, że widziałem go w Odrze. Może dlatego, że Alistair MacLean to jeden z tych pisarzy, którego książek nieco później szukałem z ekscytacją w bibliotece. A może dlatego, że dziadek zmarł, gdy miałem 14 lat, a każde związane z nim wspomnienie jest największym skarbem. Był na pewno "Szatan z 7 klasy", bo po seansie poszliśmy na lody do Krawczyńskiego. "Krzyżacy" - tu z kolei szmuglerem nieletniego był wujek Karol. To chyba początek fascynacji historią, ulubionego przedmiotu w szkole. Na "Panu Samochodziku i Strasznym Dworze" brakowało miejsc, więc były dostawki. Niestety, moja była tuż przy filarze i film oglądało się w pozycji skręcono-bocznej. Po obejrzeniu "Powrotu do Przyszłości" spałem tej nocy w ubraniu, jak Mart MacFly, grany przez Michaela J. Foxa, bo chciałem być taki jak on. Po jednym dniu mi przeszło, tak samo jak deskorolka po wywrotce i zdartych kolanach.
Były limity wiekowe - ten pierwszy od 12 lat. Na niego łapał się każdy. Potem od 15 lat to już prawie dorosłość. A te od 18 lat to wiadomo, będą sceny miłosne. Arnold Schwarzenegger, żaden "Terminator" tylko "Elektroniczny Morderca"! Przed filmem przyciemniony hol, na zawsze pozostał w pamięci w tonacji szarawej, pełen ludzi i ja na seansie. Tym razem z sąsiadami z klatki z 1 Maja. Film z Arnoldem był chyba w najwyższym przedziale wiekowym, bo trup słał się gęsto, maszyna z przyszłości mówiąca po angielsku z twardym niemieckim akcentem nie znała litości.
W liceum to już były samodzielne wizyty w Kinie Odra. Skandalizujący "Ksiądz" w 1994 roku i sprawdzanie, kto odważył się przyjść na wieczorny pokaz. Zdarzyło się również kilka seansów w ostatnim rzędzie. Wysyłanie pierwszych esemesów albo puszczanie "biedaków" (sygnał puszczany telefonem, inaczej oddzwoń, bo mam mało środków na koncie), aby zebrać minimum 8 osób, bo tyle było potrzeba do wyświetlenia filmu. Jedna z takich akcji dotyczyła niezapomnianego "Plutonu" Olivera Stone. W drugiej albo trzeciej klasie liczyłem nawet seanse, na których byłem w Kinie Odra i wyszło mi ich aż 37! Wynik już nie do pobicia w dobie dorosłego życia, obowiązków, streamingu. Brakowało mi kina przez czas, gdy było zamknięte. Gdy wróciło, to nie odwiedzam go już tak często, jak powinienem. Częściej jestem na seansach z dziećmi, tak jak mój dziadek i moi rodzice ze mną. Jednak od czasu do czasu wpadam na odwiedziny do starego znajomego, bo fajnie, że jest i wróciło. Kinu Odra życzę kolejnych stu lat!
Zbyszek Szwarc
Napisz komentarz
Komentarze