Od najmłodszych lat do kina chodziłem w towarzystwie mamy Marii (1928-2021), która po śmierci mojego taty Józefa (1918-1973) starała się jak mogła, aby zapewnić mi jakąś rozrywkę. Najczęściej były to popularne niedzielne poranki, na które z czasem chodziłem już sam, a później przyprowadzałem na nie dzieci starszego rodzeństwa. Niedawno, po zgoła 50 latach, znów byłem na "poranku" w Odrze na seansie "Zabawy Bolka i Lolka 2D" (nie jak dawniej o 9.00, lecz o 15.15). Tym razem z córką Moniką i 5-letnim wnuczkiem Filipkiem. Jak powiedział wnuczek - dziadek, było super! To już chyba rodzinna tradycja...
Z dzieciństwa zapamiętałem, jak po powrocie do domu mama odpytywała mnie z obejrzanego filmu i niejednokrotnie "podpuszczając mnie" pytała, że pewnie w kinie siedziałem w ostatnim rzędzie. Odpowiadałem wówczas, że oczywiście jak zwykle siedziałem w pierwszym, a od oglądania bolały mnie oczy...
Miałem też przygodę związaną z kinem, kiedy wraz z mamą i towarzyszącą jej koleżanką zostałem zabrany na "Potop" w reżyserii Jerzego Hoffmana. Podczas seansu rozchorowałem się. Źle się czułem, dostałem gorączki i nie mogłem doczekać się końca filmu. Mama najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z zaistniałej sytuacji, chciała obejrzeć film z dynamiczną akcją w całości, myśląc zapewne, że się najzwyczajniej nudzę. Dla mnie były to swoiste katusze, które zapamiętałem na długie lata.
W rodzinnych opowieściach zachowała się też anegdota o tym, jak moje dwie dużo starsze siostry: Danuta i Teresa wybrały się do kina "Odra" na seans dla dorosłych. Pełnoletnia i niższa Danuta nie miała przy sobie dokumentu tożsamości, więc została przez obsługę kina odprawiona do domu - wyższa i niepełnoletnia Teresa weszła bez problemu.
Z ogromnym sentymentem wspominam tamte minione czasy związane nie tylko z ciekawym filmem, ale także jako miejsce spotkań, imprez dla dzieci, wszelkiej maści kabaretów, koncertów i recitali. Dla mnie to było takie kino retro, bez cyfrowej jakości, bez czystego dźwięku i ulepszeń, gdzie przed filmem puszczano Polską Kronikę Filmową i gdzie można było usłyszeć brzęk starej taśmy i trafić na zerwane klatki filmu. W pamięci utkwił specyficzny klimat tego miejsca, wystrój poczekalni ozdobionej mozaiką, portretami znanych aktorów i plakatami filmowymi. Do dziś przed oczami mam także przesympatyczną bileterkę panią Bronisławę Furmańską, pełną widownię, charakterystyczne ciemnozielone fotele i sklepik pełen pyszności, gdzie można było kupić oranżadę, czekoladę z orzechami, popularne brzeskie "kamyczki" czy niesamowitą galaretkę w czekoladzie.
Z perspektywy minionych lat niezmiernie jestem rad, że oławskie kino w nowej już odsłonie, pomimo nielicznych przestojów, cieszy się nadal wśród widzów niesłabnącą popularnością, a inne niewielkie miasta, jak chociażby Otmuchów na Opolszczyźnie mogą nam tego tylko pozazdrościć.
Napisz komentarz
Komentarze