O sprawie pisaliśmy ponad rok temu w materiale pt. "Z miłości do zwierząt, czyli o jeden krok za daleko. Gdzie jest pies?" (link na dole). Chodzi o Peruna. 1 lutego 2022 pies zniknął z posesji w Ratowicach. Właściciel psa Tomasz Salamaga uznał, że to była kradzież i zgłosił sprawę zgłosił policji.
*
W marcu 2022 prokurator postawiła Karolinie P. trzy zarzuty. Chodzi kradzież psa (art. 278 par.1 kodeksu karnego), o czyny z art. 193 kk, czyli naruszenie miru domowego (wdarła się na cudzą posesję, zdemontowała ogrodzenie), oraz z art. 35 ust.1a Ustawy o ochronie zwierząt - znęcanie się nad psem, w tym przypadku poprzez bezprawny transport zwierzęcia, przewożenie go z miejsca na miejsce, bez ustalonego miejsca stałego pobytu i bez możliwości zaadoptowania się przez psa do nowych warunków.
- Karolina P. nie przyznała się do żadnego z zarzucanych jej czynów i złożyła wyjaśnienia - mówiła nam wtedy prokurator Agnieszka Kawalec z oławskiej Prokuratury Rejonowej w Oławie. Rok później akt oskarżenia trafił do sądu. Za samą tylko kradzież psa karą może być pozbawienie wolności na okres od 3 miesięcy do 5 lat.
A co z Perunem? Psa nie zwrócono do teraz. Jego właściciele oferowali 2000 zł nagrody dla osoby, która wskaże aktualne miejsce przebywania psa i okaże się, że on faktycznie tam jest. Niestety, do dzisiaj pies nie został im zwrócony.
- Prawie równolegle było prowadzone tzw. postępowanie odwrotne, czyli z tego mocno spóźnionego zawiadomienia pani Karoliny P., które dotyczyło znęcania się właściciela psa nad zwierzęciem - mówi prokurator Agnieszka Kawalec. - W tym postępowaniu uzyskano opinię biegłego z zakresu weterynarii, z której wynika, że materiał dowodowy, zebrany w aktach sprawy nie pozwala na uznanie, aby miało miejsce znęcanie się nad psem w myśl przepisów ustawy o ochronie zwierząt.
Biegły opierał się tylko na aktach sprawy, w tym na zdjęciach czy filmikach z internetu, bo psa nie mógł zbadać. Uznał jednak, że nie istniała konieczność odebrania psa w trybie artykułu 7 ust. 3 ustawy o ochronie zwierząt. Chodzi o tzw. interwencyjny odbiór, na który powoływała się Karolina P. Biegły uznał, że nie było to konieczne, bo nie istniało realne zagrożenia życia i zdrowia psa. To postępowanie jest już prawomocne. Zostało umorzone, a nikt nie złożył zażalenia. Ani Karolina P., ani reprezentowana przez nią organizacja.
- Odnoszę wrażenie, że chyba uznali słuszność argumentów, co jednak w żaden sposób nie przełożyło się na wskazanie czy ujawnienie miejsca przebywania psa, żeby organa ścigania mogły go odzyskać - mówi prokurator Agnieszka Kawalec. - Mimo że mam wieloletnie doświadczenie prokuratorskie, taka sprawa zdarzyła mi się po raz pierwszy. Pani Karolina P. jest prawniczką - to po pierwsze. Po drugie - jest osobą, która działa w organizacjach zajmujących się ochroną zwierząt, więc nie są jej obce przepisy. Myślę, że nie jest jej obca także interpretacje tych przepisów. Wydaje mi się, że powinna sobie zdawać sprawę z tego, jak takie zachowanie jest postrzegane.
Nie przyznaje się
Pierwsza rozprawa odbyła się w połowie maja, prokurator odczytała akt oskarżenia. Karolina P., pytana przez sędziego, czy przyznaje się do zarzucanych jej czynów oraz czy chce złożyć wyjaśnienia, powiedziała, że nie przyznaje się i korzysta z prawa do odmowy składania wyjaśnień. Jednocześnie zapowiedziała, że będzie odpowiadała na pytania sądu i swojego obrońcy.
Najpierw podtrzymała przed sądem swoje wcześniejsze wyjaśnienia, po czym na pytania sądu raz jeszcze opowiedziała swoją wersję przebiegu zajścia w Ratowicach: - Jak tam przyjechałyśmy, jak umieściłyśmy psa w samochodzie, to szukałyśmy właścicieli. Nie szukałyśmy ich wcześniej, bo uznałyśmy, że jak pies się trzęsie z zimna, to musimy go umieścić w samochodzie. To była sytuacja dynamiczna, pies w złym stanie i warunki atmosferyczne były złe, temperatura poniżej 0. Chciałyśmy, żeby się ogrzał. Wcześniej nie szukałyśmy właściciela. Posesja była ogrodzona prowizorycznym ogrodzeniem. Nie zauważyłam tam furtki, przynajmniej od tej strony, od której przyjechałyśmy. Na pewno od dwóch stron można było wejść na posesję. Tam były metalowe złącza bardzo delikatne i rozchybotane przez wiatr. Jedno przęsło stało w sposób pochyły. Mogłam stwierdzić, że tam się właśnie wchodzi na teren tej posesji. Między jednym przęsłem a drugim była dosyć duża szpara. To było na tyle wysokie, że nie było się w stanie tego przekroczyć. Tam był taki metalowy element, którego dotknęłam i on odpadł. Zrobiła się przestrzeń, przez którą można było przejść. Po ziemi przeszłyśmy, nie przeskakiwałyśmy przez płot. Po zabraniu psa do samochodu szukałyśmy właścicieli. Poszłyśmy w stronę budynku wielorodzinnego i pojawił się jakiś starszy pan, którego personaliów nie znam i powiedział, że właścicieli nie ma w domu i nie wie, o której wrócą. Nie pamiętam, czy powiedziałam mu, że zabraliśmy psa, nie wiem, czy widział moment zabierania psa. Zwykle jak dostajemy jakieś zgłoszenie, to szukamy miejsca dla tego psa, więc możliwe, że tak, szukałam wcześniej.
Z dalszych wyjaśnień Karoliny P. wynika, że nie wie, gdzie obecnie jest Perun, a jej stowarzyszenie nie ma nic wspólnego z tym, że był w "różnych lokalizacjach". - Mnie najbardziej interesowało, żeby ten pies otrzymał pomoc - mówiła Karolina P. - Moim zdaniem stan psa był makabryczny, był wychudzony, jest to pies bez podszerstka i ma cienką warstwę skóry i z uwagi na to, jaka była temperatura, uważałam, że trzeba go zabrać. Pies był przywiązany sznurem około 90-100 cm do zardzewiałej blachy, leżał tam karton i był beton i odchody, nie miał ani wody, ani jedzenia. Zwykle właściciel przy interwencji jest obecny, nie zawsze zabieramy zwierzę. Czasami zgłoszenia się nie potwierdzają, czasami dajemy zalecenia. W tym przypadku nie było właściciela. Myślę, że my tam przebywałyśmy kilkadziesiąt minut od momentu przyjazdu, na początek siedziałyśmy w samochodzie i patrzyłyśmy czy ktoś idzie, ale nikt nie szedł.
Karolina P. przyznała, że przekazała psa Stowarzyszeniu Dogi Adopcje, bo uważała, że oni zajmą się nim najlepiej: - Nie chciałam nigdy zabrać tego psa dla siebie ani dla swojej organizacji. Chciałam, aby otrzymał profesjonalną pomoc. Uważam, że powinnam była wiedzieć, co się z tym psem dzieje. Nie wiedziałam tego, bo już od samego początku, właściwie od około 2 dni po odbiorze tego psa, Stowarzyszenie Dogi Adopcje w żaden sposób nie informowało mnie o tym, gdzie pies się znajduje i co się z nim dzieje. W mojej opinii powinni mnie poinformować. Chciałam zabrać psa i przewieść do Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt, do pana K., ale Stowarzyszenie Dogi Adopcje odmówiło, urwało kontakt, a do tego przewiezienia nigdy nie doszło. Powiedzieli, że nie oddadzą psa. Nie wiem, dlaczego. Wydały oświadczenie na Facebooku w tej sprawie i powiedzieli, że wywiozą go gdzieś pod Poznań i moja wiedza na temat tego psa się skończyła. Nie było nigdy zbiórki na tego psa, była zbiórka na działalność interwencyjną, na paliwo, nie dotyczyła to tego psa.
Gdy sędzia pokazała oskarżonej skan profilu FB, na której jest zdjęcie Peruna i informacja o zbiórce pieniędzy, Karolina P. wyjaśniła, że "była to zbiórka na ratowanie zwierząt, ale ogólna. Przyznała, że wykorzystano zdjęcie akurat tego psa, ale - jak tłumaczyła - "dalej w treści zbiorki były inne zdjęcia psów".
Zdaniem oskarżonej zdjęcia Peruna umieszczane w sieci były autentyczne, nie były retuszowane, a Stowarzyszenie Dogi Adopcje wiedziały, że to jest interwencyjny odbiór psa: - Uważam, że dopełniłam wszystkich formalności dotyczących interwencyjnego odbioru psa - mówiła Karolina P.
Ze strony tego stowarzyszenia sprawa wyglądała jednak zupełnie inaczej, a można było się o tym przekonać, gdy zeznawała Katarzyna Ch., wolontariuszka z tej organizacji.
Dogi Adopcje
- Z Anią T., prezes naszej organizacji, skontaktowała się Dolnośląska Straż, chyba nawet osobiście Karolina P. - zeznawała Katarzyna Ch. - Pytała, czy udzielimy domu tymczasowego dla doga, gdy podejmą interwencję. Prezeska znała już sprawę. W sobotę były ogłoszenia na stronach dogowych, były ogłoszenia, że Straż Jelczańska szuka domu dla doga. Ania się zgodziła i mnie poprosiła, żebym przyjęła tego psa na krótki czas. Ja u siebie w domu przyjmuję psy, mam tylko dwa miejsca. Mieliśmy znaleźć mu jakiś dom tymczasowy albo miał pojechać do innego hotelu, który mógł mu zapewnić dłuższy okres pobytu. Stowarzyszenie Dogi Adopcje miało mu znaleźć dom. Miał przyjechać do mnie pies w poniedziałek, nikt nas nie poinformował, że nie przyjedzie, przyjechał we wtorek. Karolina P. i Magda Ł. go przywiozły. Wiedziałam, że pies jest z interwencji. Tak sobie wyobrażałyśmy, że miała być z policją. To było dla nas oczywiste. Spodziewałam się, że będzie zrzeczenie się psa przez właściciela i myślałam, że ta interwencja będzie przebiegała z policją. (...) Poprosiłyśmy, żeby Karolina napisała nam takie pismo, że my bierzemy tego psa pod opiekę. Mówiła, że prokuraturę i właściciela bierze na siebie. Właściciela psa zbyła, gdy dzwonił. Mówiła, że nie wie, gdzie jest pies. (...) W trakcie tej sytuacji, gdy pies był u mnie, prosiłyśmy Karolinę o napisanie takiego oświadczenia, że nam tego psa powierzyła, jak już było wiadomo, że pojedzie do Olgi P. pod Poznań, która była domem tymczasowym dla naszych psów. (...) Moim zdaniem ten pies wyglądał bardzo dobrze, był wesoły i na pewno nie był chudy. Ja mam swoje dogi od 15 lat i "tymczasuję" od 3 lat. Są różne młode psy, różnie rosną. Mam takie doświadczenia z tymi psami, które przyjmowałam do siebie, że one różnie rosną i niektóre są nie do wykarmienia. Szczególnie jak są młode. Nie sterczała mu miednica, co byłoby znacznikiem, że jest za szczupły. We wtorek Karolina się nagrała, żebyśmy go zabrały do weterynarza. Mówiła, żeby było napisane, że jest chudy, odwodniony, że ma otarcia. A według mnie wyglądał dobrze. Jedyne otarcie miał na dwóch przednich łapach i jakiś chyba ślad po kroplówce albo po zastrzyku. W rozmowie powiedziałam Karolinie, że jeżeli chcą takiej obdukcji, to żeby zabrały psa i pojechały do swojego weterynarza, bo my nie mamy takiego, który wydałby taki podkolorowany "opis", który nie byłby zgodny z prawdą. Poprosiłam Anię T., że ja nie chcę się już kontaktować z Karoliną. Karolina chciała, żebyśmy pojechali do konkretnego weterynarza i zasugerowała, że zrobią taki opis. Wydaje mi się, że przy przekazywaniu psa nie było mowy o weterynarzu, dopiero później mi się nagrała. Pies został zabrany około godz. 10:00 w czwartek przez Agatę Cz. To jest wolontariuszka związana z naszym stowarzyszeniem, która zabrała tego psa do Olgi P. pod Poznań. W czwartek był u Olgi, wydaje mi się, że w piątek Olga zabrała go do weterynarza. Też potwierdzała, jak z nią rozmawiałam, że pies nie wygląda źle, ale w piątek się już jej odmieniło po wizycie u weterynarza i stwierdziła, że pies za mało waży. Z tego, co pamiętam, wychodziło 48-49 kg, co według mnie na takiego młodego doga nie jest za mało. W piątek też była u mnie policja. Ania się zapytała Olgi, czy możemy podać jej adres i Olga się zgodziła. Podałam adres, gdzie przekazałam psa. Zasugerowałyśmy z Anią Oldze, że pies powinien wrócić do właściciela, że wszystko to jest jakieś rozjechane. A jeszcze w czwartek chyba Karolina napisała, że musimy go przywieźć do Świdnicy do weterynarza DIOZ-u, ale się nie zgodziłyśmy, bo on był już w Luboniu. Nie chciałyśmy go znowu przewozić, a według nas DIOZ nie ma dobrej opinii w środowisku osób, które się zajmuje pomocą zwierzętom. Słyszałam o takich sytuacjach, że toczą się jakieś postępowania o kradzież zwierząt. Wydawało nam się, żeby do zakończenia sprawy z policją pies został u Olgi, bo była taka możliwość. Co dalej się stało, to już nie wiem. Policja była bodajże w sobotę u Olgi, później u mnie, przekazano nam, że psa już u niej nie ma. Nie wiemy, gdzie go Olga oddała. Ona już sama podejmowała decyzje. Powinna się z nami konsultować, ale tego nie zrobiła.
Po pokazaniu świadkowi zdjęcia Peruna ze zbiórki na Facebooku, Katarzyna Ch. zeznała, że te zdjęcia "zrobiły wrażenie", ale "nie są rzeczywiste, ten pies tak nie wyglądał".
- Żebra były delikatnie widoczne, ale to było normalne - mówiła. - Pies nie był w takim wychudzeniu i w takim stanie. Ja w środę byłam z nim na spacerze, był w świetnym stanie psychicznym i fizycznym. Pies był w super formie. Zasugerowałam Karolinie, że może ktoś tym psem się nieudolnie zajął w tym czasie, kiedy właścicieli nie było, bo rzeczywiście warunki były karygodne i nie powinno się psa zostawiać na zewnątrz w taką pogodę. Ja bym doga nie zostawiła na zewnątrz, bo one nie mają podszerstka, szybko marzną, bardzo szybko się przeziębiają. Uważam, że gdyby pies spędzał życie w takich warunkach, to na pewno miałby dużo gorszy stan skóry, odleżyny, wybroczyny i nie byłby taki wesoły, byłby wystraszony, a ten pies był wesoły i otwarty, znał dzieci i inne zwierzęta. Pierwszego dnia Karolina pisała, żeby jechać do weterynarza i od razu była mowa o tym, co miałby stwierdzić weterynarz. Wydaje mi się, że to było w rozmowie telefonicznej. Potem się pojawił konkretny weterynarz, który jest we Wrocławiu, a w kolejnej rozmowie, że w Świdnicy.
Gdy sędzia dopytywała o wcześniejsze wyjaśnienia dotyczące oczekiwań Karoliny P. względem weterynarza, świadek podtrzymała zeznania: - Było oczekiwanie ze strony Karoliny P., że ten dokument weterynarza miałby potwierdzić to, co chciała, że pies jest w niezbyt dobrym stanie, zasugerowała to, co chciałaby, żeby się tam znalazło.
W tym miejscu zareagowała oskarżona Karolina P. i złożyła następujące oświadczenie: - Wszelakie moje słowa dotyczące tego, o co prosiłabym, żeby weterynarz napisał, dotyczyły tego, żeby coś uwzględnić, na co miałby zwrócić uwagę, a nie fałszował dokumentację lekarską.
- Dla mnie była to sugestia oskarżonej, co ma być w dokumentacji - odpowiadała na to świadek. - Po stanie skóry widać, czy pies jest odwodniony. Miałam styczność z psami w różnej kondycji, czasem bardzo złej. Potrafię ocenić, czy są odwodnione. Tu nie widziałam potrzeby jechania z psem do weterynarza.
Zdaniem świadka Perun nie powinien przebywać w takich warunkach, jakie widziała na zdjęciach z interwencji, i to uzasadniało interwencję. - Byłam jednak zaskoczona, że nie było rozmowy z właścicielem przed odebraniem psa - mówiła świadek. - Być może wystarczyłoby normalne pouczenie. Natomiast nie wyobrażam sobie adopcji bez zrzeczenia się psa przez właściciela. Nie ma takiej możliwości. Pies musi wrócić albo do właściciela, albo być dowodem w sprawie i być pod czyjąś opieką.
Zdaniem świadka zrzutka, którą zorganizowano z wykorzystaniem zdjęć wychudzonego Peruna, nie wyglądała na cele organizacji, tylko na psa, który był pod ich opieką: - Nie dostaliśmy żadnych pieniędzy od Dolnośląskiego Stowarzyszenia, nie było mowy o żadnych pieniądzach, byłyśmy oburzone, że ta zrzutka jest.
Cdn.
O sprawie więcej pisaliśmy TU:
Napisz komentarz
Komentarze