Fragmenty książki:
(...)
Późnym popołudniem przyjeżdżam do Minkowskich. Przy płocie ktoś rozwinął reklamę Fundacji "Śląski Pomost" z wydrukowanym wielkim napisem "Mit Gott". Między fundamentami oranżerii stoi wysoki metalowy trójnóg, na bloczkach podwieszona jest cylindryczna, dwumetrowa tuba. Ktoś spawa ją do bliźniaczej rury, która prawie w całości zagłębiona jest już w ziemi. Wokół pełno sprzętu, łopat, kabli i desek. Na białej tablicy widzę napis Be safe, "Bądź bezpieczny!", z jakiegoś powodu - po angielsku.
- Mamy tu profesjonalną ekipę wiertniczą - tłumaczy Bart. - I wolontariuszy. To załoga marzeń.
Całość nadzoruje Roman Fumarniak w brązowej puchówce, ale po budowie kręci się także Franz Dziewiatek. Ma na sobie czarną bluzę z kolorowym nadrukiem. Patrzę uważnie, bo na początku nie mogę rozpoznać nietypowego kształtu. Potem dostrzegam - to podobizna rycerza zakonu krzyżackiego w hełmie i muszę przyznać, wygląda to dość oryginalnie.
Prace trwają do późnej nocy, w świetle halogenów odpompowywana jest woda, wewnątrz, w zespawanej tubie wydobywana jest mozolnie ziemia. To już piąty może szósty metr, przełomu jednak nie ma. Depozytu tym bardziej.
W ostatniej chwili los rzuca poszukiwaczom koło ratunkowe, w zasadzie malutkie kółeczka. To niewielkie drobne monety, ktoś je podnosi, podaje Bartowi. Mają oznaczenie Reichsbanku i daty 1942, 1943 i 1944 rok.
- To dowód, że byli tu Niemcy - oświadcza Bart. - Chciałoby się nawet powiedzieć "naziści tu byli", ale to tylko spekulacja.
Na tym jednak odkrycia się kończą. W końcu drugiego dnia wykopalisk Bart Zelaytys przyznaje: - Frustracja i zniechęcenie uderzyły w nas jak upiór z przeszłości. Ale nie poddajemy się. Potrzebujemy więcej ludzi, więcej sprzętu, więcej pieniędzy. Damy radę.
Zanim jednak fundacja da radę, w miejscowości Minkowskie pojawia się telewizja. Będzie robić nagrania do programu "Expedition: Unknown", "Ekspedycja: Nieznane", prowadzonym przez amerykańskiego prezentera i producenta Josha Gatesa .
- Mamy "Dziennik wojenny" - tłumaczy mu nienaganną angielszczyzną Bart Zelaytys - który wskazuje 11 lokalizacji, a w nich między 100 a 300 ton nazistowskiego złota.
- Powiedziałeś: między 100 a 300... ton?! - otwiera szeroko oczy Josh.
- Tak jest - potwierdza bez mrugnięcia oka Bart. - Mamy sto procent pewności, że "Dziennik" jest autentyczny.
Ekipa wchodzi do namiotu ustawionego przez fundację nad oranżerią. Tam wita ich Mariusz, wiertacz, który na konferencji w Izbicku chwalił się, że wiertło jego maszyny natknęło się na nieznany obiekt pod ziemią. Pokazuje, w jaki sposób wykonuje odwierty, Josh Gates ochoczo pomaga. Nagle rozlegają się okrzyki:
- Patrzcie, tutaj! Tutaj!
Wszyscy pochylają się nad wyciągniętym cylindrem wiertnicy.
- Coś tu się błyszczy! - entuzjazm udziela się Joshowi. Podnosi w górę niewielką, zabłoconą grudkę. - Czy to...?!
Rozlegają się wesołe śmiechy pracującej gromadki, Josh jest zdezorientowany, ale za chwilę sam się kwaśno uśmiecha. W rękach trzyma bezwartościowy kawałek pirytu, zwanego też złotem głupców.
- Kto to włożył do wiertnicy? - marszczy czoło prowadzący program, rozgląda się po rozbawionych mężczyznach. Roman Furmaniak głośno się śmieje, pokazuje dwa kciuki do góry. Na kamerze utrwala się oryginalnie przygotowany żart eksploracyjny.
- You guys are jerks - komentuje Josh, śmieje się sam z siebie. - Panowie, jesteście kretynami.
(...)
Badania w miejscowości Minkowskie wciąż trwają, a ja niespodziewanie zyskuję nowe informacje o Stanisławie M. Kontaktuje się ze mną informator, którego nazywam "Kandydatem".
- Wiem, że interesujesz się sprawą "Dzienników". Prześlę ci parę dokumentów.
Otrzymuję kilka skanów, są intrygujące. W pierwszym piśmie M. zwraca się do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, konkretnie do profesora Glińskiego: "Przedkładam propozycję przekazania trzech arcydzieł malarstwa światowego". Informator Jurka Kamińskiego z Oławy mówił więc prawdę, kiedy sugerował kontakty M. z urzędem. Poniżej widzę listę obrazów: "Portret młodzieńca" Santiego, "Autoportret" Rembrandta, "Dama w kolorowej sukni" Rubensa - same dzieła, które mają trzy wspólne cechy: są bardzo znane, niezwykle drogie i do tej pory zaginione.
Dalej czytam o tym, w jaki sposób M. zdobył wiedzę o arcydziełach: Pozostawałem w bliskich relacjach z osobami odpowiedzialnymi za dzieła sztuki. Wiedzę o ich losach posiadałem od szefa transportu przy obronie Wrocławia pana dr. płk. Wilhelma Michaelisa w roku 1989. Te trzy obrazy zostały skradzione w 1945 roku na drezdeńskim dworcu i znajdują się aktualnie w posiadaniu jego córek.
Przyglądam się pismu, wygląda na prawdziwe. Na pierwszej stronie, tuż pod listą obrazów pieczęć wpływu do urzędu Konserwatora Zabytków we Wrocławiu i data: 2 stycznia 2019 roku. To chyba pierwszy raz, kiedy w urzędowej korespondencji pojawia się stopień, imię i nazwisko tajemniczego Michaelisa.
Drugi dokument jest jeszcze bardziej zaskakujący. Czerwony nagłówek, nazwiska i daty, na końcu okrągła pieczęć niemieckiego notariusza. To potwierdzenie adopcji M., potwierdzone urzędowo. Wczytuję się w dane i nie mogę uwierzyć.
- Od kogo to masz? - pytam Kandydata.
- Od Stanisława M. Zgodził się, bym je sfotografował.
Na stronie drugiej widzę dane rodziców. Stanisław M., urodzony na Dolnym Śląsku, niedaleko Oławy, miał matkę Augustę, z domu Paatz. Nazwisko po mężu - Michaelis. Jej mąż i, jak wskazuje na to pismo, ojciec M. to dr Wilhelm Michaelis, urodzony 17 lutego 1898 roku w Hainau.
- Sprawdź to, jak chcesz - mówi Kandydat. Robi się ciekawie.
Niecodzienne informacje o M. dostaję także od Tomasza z Brzegu, która pomagał przy pracach poszukiwawczych w Pałacu Minkowskie.
- W połowie 2022 roku pojechałem z kolegą do pałacu w Oleśnicy Małej. Nagle pojawia się jakiś facet i pyta nas, czy interesujemy się tym miejscem. Prosto z mostu mówi, że dużo wie o pałacu. - Fajnie - odpowiadam i pytam: - A skąd pan to wie? - Jestem synem esesmana - mówi. - Polakiem? - Tak - odpowiada. - Serio, tak powiedział? - dziwię się na taką bezpośredniość.
- Tak, sam byłem zaskoczony - przyznaje Tomasz. - Polak i ojciec esesman, kto się tym chwali? I dalej, opowiada nam całą historię: że był adoptowany przez Niemca, że ma na to dokumenty. Prowadzi nas do samochodu, pokazuje jakieś kartki, akt adopcji, akty notarialne kupna pałacu. Sprawdziłem to już na drugi dzień - nikt tego pałacu nie kupił.
- Potem chwali się, że sprzedał fundacji z Opola "Dziennik wojenny", za niezłą sumkę, lecz oszukali go i nie wypłacili całej kwoty.
- Ciekawe - odpowiadam.
Tomasz zaskakuje mnie jednak jeszcze bardziej.
- Na koniec powiedział, że ma "Portret młodzieńca" Rafaela. I że chce go sprzedać.
(...)
Z opisu na okładce:
[…] – Ta sprawa jest niebezpieczna. Znam ludzi, którzy zapłacili za nią wysoką cenę.
– Po co mi więc o niej mówisz?
– Chcę, byś był osobą, która, z naszym udziałem, poprowadzi ją dalej i za jakiś czas, być może, doprowadzi do tego, że usłyszą o niej wszyscy. Kiedy mnie wysłuchasz, wszystko zrozumiesz. Akceptujesz te warunki? […]
Kiedy w 2018 roku powoli opada kurz po poszukiwaniach nieistniejącego Złotego Pociągu pod Wałbrzychem, mało kto wie, że w zaciszu gabinetów rządowych omawiana jest już kolejna, skarbowa sensacja. W marcu 2019 roku staje się publiczna. Nikomu nieznana fundacja z Opola ogłasza, że posiada tajemniczy „Dziennik”, wojenny pamiętnik, w którym niemiecki oficer opisał ukrywanie nazistowskich skarbów. Skrytki są dobrze zabezpieczone, a ich zawartość sensacyjna: tony złota, monety, biżuteria, skrzynie z banków i 47 obrazów wielkich malarzy. „Chcemy te skarby wydobyć, skrytka po skrytce” – oświadczają przedstawiciele fundacji.
Krzysztof Krzyżanowski zbiera informacje o sprawie od samego początku. Gromadzi dokumenty, rozmawia z członkami fundacji, sprawdza kolejne tropy i miejsca w terenie. Po latach starań jako jeden z pierwszych zostaje dopuszczony do pilnie strzeżonych dokumentów. Co udaje mu się ustalić w terenie, w archiwach, w rozmowach ze świadkami? Czy uda się podjąć cenny depozyt ukryty pod ziemią? Okazuje się, że sprawa ma ewidentnie… drugie dno.
Krzyżanowski wciągnął mnie po same uszy w historię „Dziennika wojennego”. Ta książka to prawdziwe mięso skarbowe: same fakty podane z talentem.
Andrzej Daczkowski / Redaktor naczelny „Odkrywcy”.
*
To, w księgarni "Odkrywcy", możesz ją kupić:
A tu pisaliśmy wcześniej o tej sprawie:
Napisz komentarz
Komentarze