Najpierw, jak każdy dzieciak, ze strachem, potem z ciekawością, oglądałam przedstawienia odgrywane przez nich w gościnnym pokoju. Tak było w każdym domu. Trochę zamieszania, błota, dokuczanie młodym dziewczynom, żarty.
„Kto w tym roku będzie śmiercią, kto diabłem, a kto zagra wyrachowanego Żyda i jego żonę Salcię?" - zadawaliśmy sobie nawzajem pytania. Oczywiście nie było łatwo „wkręcić” się do takiej ekipy. Przygotowania strojów (raczej nie dało się ich kupić w sklepie) i nauka tekstów zaczynały się już na początku Adwentu. A widzowie potem nie szczędzili grosza, szanując poświęcenie i trud włożony w przygotowanie „ Herodów”, czyli scenki przedstawianej czasie świąt przez wędrowną ekipę aktorów - amatorów.
Herody, to jak podaje Wikipedia, ludowe, aktorskie przedstawienia bożonarodzeniowe, podobne do jasełek. Treść przedstawienia opierała się na fragmencie Ewangelii opisującym rzeź niewiniątek i śmierć króla Heroda Wielkiego. Nie mogło być Świąt Bożego Narodzenia bez Herodów i bez kolędników! Pierwsze wzmianki o kolędnikach w Polsce pochodzą z XVI wieku, ale na pewno tradycję tę pielęgnowano już wcześniej. Obchody kolędnicze były znane w całej Europie, a ich początki sięgają średniowiecza.
Ciekawostką jest, że - poza Herodami – do lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku - odwiedzały Ratowiczan z kolędą tzw. „cztery stany” , czyli Panny, Kawalerowie, Kobiety i Mężczyźni. Kilka osób umawiało się w określonym miejscu, a po drodze do grupy dołączali kolejni. Nikt nie miał oporów przed wyjściem z domu w drugi dzień świąt, przed odwiedzaniem z dobrym słowem i kolędą sąsiadów, znajomych. Była też okazja do poznania nowych mieszkańców. Kolędnicy w każdym domu witani byli dobrym słowem, a czasem jakimś posiłkiem, ciastem, groszem. Zwykle zebrane datki kolędnicy przekazywali na potrzeby parafii.
W obecnych czasach nie do pomyślenia jest raczej, by jakiś ojciec rodziny, czy kawaler oderwał się w święta od zastawionego bogato stołu, od telewizora i poszedł „kolędować”. To minęło, chyba bezpowrotnie. Dlaczego?
A ilu z nas decyduje się otworzyć im drzwi? Kto z nas pozwoli sobie na to, by nam kolędnicy zabłocili nasze pięknie wysprzątane mieszkania, albo nasypali „na szczęście na zdrowie, na ten Nowy Rok” ziarna po kątach? A jeszcze trzeba przecież wrzucić do puszki jakieś drobniaki.
Jedno jest dalej pewne, że kolędnicy zwiastują dobrą nowinę, niosą radość domownikom oraz składają noworoczne życzenia, które są przyjmowane jako pomyślna wróżba urodzaju i powodzenia. Nie zapominajmy o tym, gdy zapukają mali kolędnicy.
Beata Jagielska, Wieści Ratowickie nr 14/2012
Napisz komentarz
Komentarze