Spotkanie zorganizowało Koło Gospodyń Wiejskich "Kuźnia" w Sobocisku.
- Pomysł narodził się jakiś czas temu na zebraniu naszego koła - mówi Katarzyna Iżko-Zalewska, przewodnicząca KGW. - Nasza społeczność zawsze gromadziła się wokół seniorów, ale ciągle brakowało nam czegoś, co pozwoliłoby im cofnąć się w przeszłość i dać możliwość podzielenia się tą przeszłością z młodszymi pokoleniami. Stąd pomysł na spotkanie dedykowane seniorom, ale z ukłonem ku współczesności.
Udało się. Obok wystawy zdjęć - dawnego Obertyna, skąd pochodzi większość mieszkańców Sobociska - i Zottwitz, bo tak dawniej nazywało się Sobocisko - organizatorzy zgromadzili stare kroniki i różne informacje na temat miejscowości i jej mieszkańców, a także tego, jak wyglądało ich życie na co dzień i od święta, jakie mieli zainteresowania, cele i potrzeby. Zebrali też mieszkańców od tych najstarszych do najmłodszych, by mogli razem usiąść porozmawiać, powspominać i jak najwięcej z tego zostawić kolejnym pokoleniom.
Frekwencja dopisała. Przyszli najstarsi mieszkańcy, którzy otrzymali indywidualne zaproszenia - ku miłemu zaskoczeniu organizatorów i gości - nawet ci, którzy w zasadzie nie wychodzą już z domu i na co dzień nie są już widoczni w życiu społecznym, a także członkowie ich rodzin i osoby niespokrewnione. Zgodnie z planem wszyscy długo rozmawiali i wspominali. Jedni przy tablicach ze zdjęciami, inni oglądając szkolne kroniki, kolejni w małych grupkach przy kawie i ciastu albo głośno, z wykorzystaniem mikrofonu, spełniając w ten sposób prośbę organizatorów spotkania.
- Rocznik 58` to było pokolenie, które pamiętało wojnę już tylko z opowiadań, tak jak historie z Obertyna, do których zwykle wracano przy różnego rodzaju spotkaniach czy świątecznych stołach - wspominał pan Jan Haczkowski, którego dziadek był jednym z pierwszych przesiedleńców i razem z przedstawicielami kilku innych znanych w miejscowości rodów odbudowywał mocno zrujnowane wówczas Sobocisko. Zniszczone, bo tędy przechodził front. Mówił też o młodszych pokoleniach, które podejmowały różne inicjatywy i organizowały ówczesne życie miejscowości - założyli teatr, pierwszą drużynę piłki nożnej, którą nazwano "Czarni".
O tym, jak było, wspominali też miejscowi seniorzy Edward Komisaruk, Stefan Pawluk i Zygmunt Twardowski. - Jak oglądam Pawlaka i Kargula, to mi się wydaje, że to film o mnie - zaczął swoją opowieść ten ostatni, który razem z mamą uciekał z Obertyna, gdzie musieli zostawić całe gospodarstwo. Zabrali ze sobą tylko jedną krowę i jedną kurę. Gdy dotarli do Sobociska, było im bardzo ciężko, bo nie było co jeść i przez rok mieszkali w jednym domu z Niemcami, ale - jak podsumował pan Zygmunt - z czasem wszystko się ułożyło. - Cieszę się, że zorganizowano takie spotkanie jak dzisiaj, bo możemy poopowiadać, jak to kiedyś było, a warto to wiedzieć - dodał.
W rozmowie z nami minione czasy wspominała też pani Paulina Góra, ponoć jedna z najstarszych mieszkanek miejscowości, choć z wyglądu i rozmowy trudno w to uwierzyć. Na pytanie, ile ma lat, odpowiedziała uśmiechem, że przecież kobiet nie pyta się o wiek. - Ojciec był na wojnie, więc przyjechałam tylko z mamą - wspomina. - Było nam trudniej niż tym, którzy przyjechali całymi rodzinami. Jechałyśmy w odkrytym bydlęcym wagonie. W pewnym momencie Ruski zatrzymał pociąg i powiedział, że ten pociąg dalej nie pojedzie. Było tu już wielu Polaków, naszych znajomych. Zdążyli już się też zorganizować, więc mama się do nich przyłączyła. To był sierpień 1945, niby okres żniw, ale nic nie mieliśmy, więc było ciężko. Nie było co jeść. Przez rok mieszkaliśmy pod jednym dachem z Niemcem. Miał kierat, dwa woły i młockarnię. Niedaleko było stratowane pole pszenicy, więc zbierałyśmy z mamą kłosy. Mama po młóceniu odwiewała ją dużym przetakiem, żeby odrzucić plewy i woziła to zboże do młyna, aby zrobić mąkę. Takie były początki. Nie żałuję, że wyjechaliśmy z Obertyna. Ta wojna, bomby, bandziory i ciągłe napady banderowców, zaminowane pola, przez co też ciągle ginęli ludzie, tak zbrzydziły nam tam życie, że jak tu przyjechaliśmy, to... odetchnęłam z ulgą. Tu było tak spokojnie. Cisza, spokój, sąsiad sąsiada szanował, pomagał. Minęły naloty, bomby, nikt nas nie nachodził i nie wykrzykiwał "zabierajcie się z naszej ziemi". Było trudno, ale powoli wszystko się ułożyło. Mój mąż założył w Sobocisku lokalną drużynę "Czarni". Tak. Fajnie, że dzisiaj zorganizowano takie spotkanie, bo młodzi mieszkańcy naszej powinni znać historię swoich przodków, ale czy oni tego chcą?
Organizatorzy spotkania wierzą, że tak jest, dlatego zamierzają kontynuować pomysł i jak najwięcej zachować z tego spotkania oraz historii Sobociska i jej mieszkańców.
Spotkanie było pomysłem lokalnego KGW, które istnieje dopiero 2 lata, więc jeszcze rozwija skrzydła. W organizację tego spotkania oprócz przewodniczącej koła szczególnie zaangażowane były panie Aleksandra Haczkowska i Renata Stachurska.
Napisz komentarz
Komentarze