Nigdy wcześniej woda nie wdarła się do ich domu, więc... mieli nadzieję, że i tym razem nie będzie inaczej.
- Mój Grzesiu ma tu gospodarkę, dom, rodziców - mówi pani Julia. - Nie chciał się ewakuować do Oławy, bo nie chciał tego wszystkiego zostawiać. Uznaliśmy, że zostajemy wszyscy, łącznie z naszą 1,5-letnią córeczką. Jest malutka i mogło być różnie, ale nasz dom jest położony najwyżej. W 1997 roku i w 2010 woda nie wlała się do środka, więc to było dla nas odniesienie. Uznaliśmy, że i w tym roku może się tak skończyć, więc warto zostać i pilnować dobytku, a nie uciekać. Poza tym nie mogliśmy zostawić teściów, a oni nie chcieli słyszeć o ewakuacji. Gdybyśmy się rozdzielili - ja z córką bym wyjechała, a mój partner zostałby - to martwilibyśmy się o siebie nawzajem, a tak... Razem zawsze raźniej. Gdyby sytuacja była naprawdę kryzysowa, to zabrałabym Zosię i byśmy się ewakuowały, cały czas jest przecież taka możliwość. Nie ma jednak takiej potrzeby. Owszem, jesteśmy odcięci od świata, ale są przyjaciele, jest rodzina, mamy zapasy, więc co nam więcej potrzeba... W domu woda jest tylko w piwnicy, więc spokojnie można w nim mieszkać, można też wyjść na podwórko i przejść się po tym kawałeczku suchej części wioski, który nam został. Zosia jest malutka, więc nie będzie tego pamiętać. Ja zapamiętam na pewno. Już kilka dni wcześniej wiedzieliśmy, że może dojść do powodzi, że most w Oławie może być zamknięty, więc naprawdę dobrze się przygotowaliśmy. Zrobiliśmy zakupy. Mamy żywność, wodę, rzeczy potrzebne dla dziecka, prywatne agregaty. Jak trzeba - pomagamy sąsiadom. Naprawdę dobrze się przygotowaliśmy.
A inni? - pytam.
- Z innymi jest różnie. Wielu liczyło chyba na pomoc i oczekiwało, że im dadzą, takie jest moje spostrzeżenie...
Napisz komentarz
Komentarze